Jeszcze dwa lata temu Legia Warszawa potrafiła przewieźć mistrza Finlandii w dwumeczu niemal dwucyfrówką. Dziś w ostatnich minutach meczu z KuPS desperacko broniła się przed dogrywką. Gdyby to był awans wywalczony z kimś o choćby zbliżonym poziomie do “Legii 2017”, to taki zwycięski remis trzeba byłoby docenić. Ale wicemistrzowie Polski przyfarcili w starciu z drużyną, która byłaby równorzędnym rywalem co najwyżej dla Puszczy Niepołomice, Olimpii Grudziądz czy Błękitnych Stargard.
Jeśli nam nie wierzycie, to odpalcie sobie skrót tego spotkania. Dwie najgroźniejsze akcje gości wynikły z tego, że fińscy stoperzy… poprzewracali się. Serio, wyrżnęli się tak jak licealista z nosem w iPhonie potykający się o krawężnik. Drużyna w formie takie prezenty wykorzystuje. Ale drużyna z Kulenoviciem w ataku modli się, by to wyświechtane powiedzenie o niewykorzystanych sytuacjach się nie sprawdziło.
Finowie robili wszystko, by sprezentować Legii gola. Wreszcie jeden z nich usiadł na piłce, podparł się o nią ręką i sędzia musiał już wskazać na wapno. Ale następca Sukera następca Svitlicy następca Nacho Novo nie potrafił strzelić gola nawet z rzutu karnego. Nie wiemy, jak bardzo zdeterminowana musi być księgowa Legii, by przekonać cały klub, że jednak warto temu Kulenoviciowi powierzać wykonywanie rzutów karnych, ale na jej miejscu poszlibyśmy krok dalej. Skoro Chorwat nie chce się wypromować nawet przez strzelanie z jedenastu metrów, to niech te karne uderza Majecki. Młody bramkarz z golami na koncie – przecież kluby będą się o niego zabijać.
Ale wróćmy do meczu, bo jest do czego wracać. Najlepsza akcja Legii? Wejście kibiców na daszek miejscowego stadioniku. Najładniejsza akcja Legii? Założenie opasek upamiętniających Powstanie Warszawskie. Najskuteczniejsze zagranie tego spotkania? Andrzej Strejlau walczący ze sobą, by nie wzdychać po kolejnej ladze Remy’ego pod pole karne rywali.
Dzisiejsza Legia może dziękować tej Legii z ostatnich sezonów, że dostała taki współczynnik. Bo każda choćby pół-poważna drużyna dzisiaj warszawian by zdemolowała. A ta kapela pieśni i tańca z Kuopio nie potrafiła wykorzystać żadnego z prezentów, jakie sprawiali im goście z Polski. Aż mamy ochotę wyciągnąć telefon i zadzwonić do jakiegoś speca od ligi fińskiej, by zapytać, czy to faktycznie był KuPS, czy po prostu jakaś banda przebierańców. Ci czarnoskórzy piłkarze z ofensywy byli tak nieporadni w swoich ruchach, tak niezgrabni, tak ślamazarni, że przebijał ich już tylko duet Kulenović&Novikovas. Dość powiedzieć, że gospodarze oddali dwanaście strzałów, czyli dwa razy więcej od Legii, ale ani razu nie trafili w bramkę.
Boisko było jak na orliku i poziom gry też był jak z orlika. I to z rezerwacji na 21:00, gdy panowie z brzuszkami przychodzą pokopać w starych Copa Mundialach i koszulkach reprezentacji Anglii z lumpeksu.
Widzieliśmy już kilka farciarskich awansów polskich drużyn w pucharach, ale ten w kategorii “awansu żenującego” stawiamy na pewno w TOP3. Jeśli ktoś chce widzieć szklankę do połowy pełną i mówić, że “najważniejsze jest przejście do kolejnej rundy”, to proszę bardzo, nie bronimy. Ale obawiamy się, że to ten sam typ człowieka, który gdy łamie nogę, to się cieszy, że nie z przemieszczeniem. Gdy dostaje mandat, to skacze pod niebiosa, bo nie stracił prawka. Gdy spali obiad, to się raduje, bo pod szybkich wybieraniem ma telefon do pobliskiej pizzerii.
Ależ dzisiaj muszą być zirytowani w Kielcach. Że oni tak słabej Legii nie potrafili urwać choćby punktu…
KuPS – Legia Warszawa 0:0
fot. FotoPyk