— Jeśli chodzi o rzuty rożne to mam około 140 różnych schematów. Przy wolnych jest ich niewiele mniej. Podglądam znane europejskie firmy i staram się tę wiedzę analizować i segregować. Trenerem jest się nie tylko podczas treningów w klubie, czy samych spotkań, ale także w domu – mówi w rozmowie ze „Sportem” Maciej Kędziorek, drugi trener Rakowa Częstochowa i człowiek stojący za niezwykłą skutecznością beniaminka PKO Bank Polski Ekstraklasy w egzekucji stałych fragmentów gry.
SUPER EXPRESS
W meczu Piasta z BATE ma zadecydować chłodna głowa. Tak twierdzi trener mistrzów Polski Waldemar Fornalik.
Czy BATE okazało się słabszą drużyną, niż pan zakładał przed pierw- szym meczem?
– Podtrzymuję to, co powiedziałem przed pierwszym meczem – jeśli będziemy w takiej formie jak w najlepszych meczach w lidze w ubiegłym sezonie, to jesteśmy w stanie sprawić niespodziankę i wyeliminować BATE. Mecz na Białorusi pokazał, że to bardzo dobra drużyna, ale jesteśmy w stanie dyktować warunki i grać jak równy z równym.
Co zadecyduje o awansie przy zbliżonej klasie drużyn?
– Musimy zachować chłodną głowę. Powinniśmy pokazać to, co potrafi my grać – i nie dać się ponieść emocjom. Czasami głupie zachowanie albo jeden zły gest może spowodować, że się roztrwoni cały dorobek.
Piast gra o miliony. Do zgarnięcia w Lidze Mistrzów są jak zawsze wielkie pieniądze.
Jeśli uda się przeskoczyć faworyzowanych (wcześniej) Białorusinów, to Piast za grę w drugiej rundzie eliminacji otrzyma kolejne 380 tys. euro. Trzecia runda eliminacji to 480 tys. euro.
Wielkie pieniądze zaczynają się natomiast od rundy play-off, czyli ostatniej przeszkodzie na drodze do fazy grupowej. Zespoły, które wezmą w niej udział i na tym etapie odpadną z walki o LM, otrzymają aż 5 mln euro (…). Każdy zespół, który przedrze się do rozgrywek grupowych LM, otrzyma 15,25 mln euro. Każda wygrana w fazie grupowej to 2,7 mln euro, a remis 1,5 mln.
RZECZPOSPOLITA
Iker Casilas zawiesza swoją karierę. Tak sam twierdzi, choć wydaje się, że dołączenie do sztabu szkoleniowego FC Porto to – jak pisze „RP – powolne zejście z wielkiej sceny.
Przez całą karierę unikał poważnych kontuzji. Na początku maja, trzy tygodnie przed 38. urodzinami, zasłabł na treningu. W szpitalu stwierdzono ostry zawał serca. Miał szczęście. Lekarze byli tuż obok. Gdyby do nieszczęścia doszło w domu, w dodatku nocą, mógłby podzielić los Davide Astoriego – 31-letniego kapitana Fiorentiny, byłego reprezentanta Włoch. Znaleziono go martwego w pokoju hotelowym.
Casillas w futbolu zdobył wszystkie możliwe trofea, był mistrzem świata (2010) i Europy (2008, 2012), trzykrotnie z Realem wygrywał Ligę Mistrzów (2000, 2002, 2014), ale jak sam twierdzi, dopiero teraz odniósł największe zwycięstwo i nauczył się doceniać każdy dzień.
Niedawno wrócił do treningów, ale nie wiadomo, czy po- dejmie ryzyko i wyjdzie jeszcze na boisko. Na razie przygotowano dla niego nową rolę. – Postaram się być łącznikiem między drużyną i działaczami. Czeka nas wiele zmian, będę blisko młodych zawodników – opowiada Casillas.
GAZETA WYBORCZA
Kapitanka Ameryka, czyli Megan Rapinoe. Nie tylko powiodła Amerykanki do złota mundialu, ale też podzieliła kraj swoimi wypowiedziami.
Dla feministek i środowisk LGBT+ stała się taką ikoną jaką Ali dla czarnoskórych Amerykanów w latach 70. – Staram się być jego możliwie najlepszą wersją – odpowiada. Raczej nie będzie kandydatką na prezydenta USA, ale Amerykanie – przynajmniej w sondażach – widzą w niej nową, ekscytującą liderkę. Świeżą, energetyczną, odważną. W ogólnokrajowej ankiecie Public Policy Polling na pytanie: „Jeśli kandydatką Demokratów byłaby Rapinoe, a Republikanów Trump, na kogo oddał(-a)byś głos?”, 34-letnia piłkarka otrzymała 42 proc., a Trump – 41. Kandydat Demokratów Jay Inslee zapowiedział, że jeśli wygra wybory (mało prawdopodobne), to uczyni Rapinoe nową sekretarz stanu, a burmistrz Seattle Jenny Durkan rozpoczęła wręcz kampanię Rapinoe, pokazując się na meczu koszykarskiej WNBA w koszulce Rapinoe Bird 2020. Sue Bird, mistrzyni świata w koszykówce, jest życiową partnerką piłkarki.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W Gliwicach pisze się historia. Piast jeszcze nigdy nie awansował do kolejnej fazy europejskich pucharów, dziś startuje z pole position, choć BATE tuż za plecami.
Pierwszy raz w historii eliminacje Ligi Mistrzów zawitają do Gliwic, a w rewanżu Piast ma nieznaczną przewagę. Oczywiście jest spore niebezpieczeństwo, że najlepsza drużyna naszej ekstraklasy po raz pierwszy od 10 lat odpadnie już w I rundzie, ale zawodnicy Waldemara Fornalika dali powody, by wierzyć w nich w rywalizacji z silniejszym przeciwnikiem. Pierwsze spotkanie rozbudziło apetyty kibiców, dlatego wszystkie wejściówki na Stadion Miejski przy Okrzei zostały wykupione. Nawet jeśli to początek kwalifikacji, tak renomowanych rozgrywek w Gliwicach jeszcze nie było.
Syn legendy islandzkiej piłki ma dziś być ważnym zawodnikiem BATE pod nieobecność Stanisłąwa Draguna.
Ojciec na Islandii jest legendą. Willum Por Porsson w latach 2002 i 2003 jako trener doprowadził KR Reykjavik do mistrzostwa kraju, a w 2007 r. powtórzył ten sukces z lokalnym rywalem tego klubu Valurem, z którym jeszcze dwa lata wcześniej zdobył krajowy puchar. Stał się tak popularny, że został wybrany do Althingu, najstarszego parlamentu świata (powstał w 930 r.), gdzie są zaledwie 63 miejsca. Zasiada w nim z roczną przerwą od 2013 r. i jest nawet przewodniczącym komisji ds. budżetu.
Jego 20-letni syn Willum Thor Willumsson (nie noszą tego samego nazwiska, bo na Islandii nie przejmuje się go po ojcu, a tworzy się je od jego imienia) na razie jest głęboko w cieniu rodzica.
Aleksiej Baga szukał sposobu na Piasta w Gdańsku. U Filipa Mladenovicia.
Zapytaliśmy trenera BATE, czy Piast walczyłby w białoruskich rozgrywkach o tytuł. – Na sto procent – odpowiedział bez wahania. A kto jest faworytem dzisiejszej potyczki? – Trudno stwierdzić, bo na to składa się bardzo dużo elementów. Piast zdobył bramkę na naszym stadionie, jednak to my jesteśmy bardziej doświadczeni – dodał Baga, który o słabe punkty gliwiczan wypytywał… Filipa Mladenovicia, obrońcę Lechii. W sobotę gdańszczanie wygrali 3:1 w Superpucharze. W sezonie 2014/15 serbski obrońca grał w BATE i zaprzyjaźnił się ze szkoleniowcem. – Znamy się dobrze, skontaktowałem się z nim i pytałem o pewne piłkarskie kwestie – zdradza trener.
Marko Vesović zbiera kartek na pęczki. Cytowany przez „PS” próbuje się usprawiedliwić.
Dużą liczbę upomnień tłumaczy następująco: – Jak się spojrzy na liczbę moich kartek, to robi się żółto przed oczami. Jestem „mister yellow” – uśmiecha się gorzko. – Tamten sezon był trudny, stresujący i nerwowy. Trener Ricardo Sa Pinto wymagał agresywnej gry, ustawiania się blisko przeciwnika. Kazał nie unikać kontaktu, starć, więc próbowałem spełniać te wymagania.
Duża liczba kartek wynikała z temperamentu i frustracji spowodowanej kiepskimi wynikami. Czarnogórzec przypomina wiosnę 2019 roku, kiedy w 15 kolejnych występach nie dostał upomnienia!
Serbska lewa strona może być wielkim atutem Lechii.
Początkowo mogło się wydawać, że przyjaźń między Udovičiciem a Mladenoviciem może być trudna, że będą walczyć o to samo miejsce na boisku. Dopóki ten drugi przebywał na urlopie (miał dłuższe wakacje ze względu na udział w zgrupowaniu reprezentacji Serbii), Stokowiec faktycznie wystawiał nowego zawodnika na lewej obronie. – Kiedy podpisywałem kontrakt, raczej nie zakładałem, że będziemy rywalizować o grę na tej samej pozycji, bo w Zagłębiu Sosnowiec przez ostatni rok występowałem w drugiej linii. Początkowo faktycznie byłem w Lechii tak ustawiany, ale wtedy Filip nie był jeszcze przygotowany – tłumaczy Udovičić.
Pelle van Amersfoort w rozmowie z Michałem Trelą opowiada między innymi o swojej pasji, jaką są… polowania.
Jest pan jednym z nielicznych piłkarzy, którzy mają porównanie: trudniej upolować gęś czy wykorzystać sytuację sam na sam z bramkarzem?
— Kiedyś, gdy w Holandii zrobiło się głośno o moim łowieckim hobby, na polowanie wybrała się ze mną ekipa Fox Sports, tamtejszej, dużej telewizji. Zgłosiła się, bo jak na piłkarza, to dziwne zainteresowanie. Musiałem spytać o zgodę rolnika, na którego polu odbyło się polowanie. On nie miał z tym problemu, bo też widział to jako okazję, by pokazać szerszej publiczności, że nie robimy niczego złego. Wtedy długo nie mogłem niczego upolować, a ekipie zależało na jakiejś zdobyczy, by móc pokazać łup przed kamerą. W końcu pojawiły się gęsi, które wzleciały bardzo wysoko. Doświadczony myśliwy, z którym tam byłem, powiedział, że musimy je trafić. Byłem tak zdenerwowany i podekscytowany, że po fakcie, gdy już się udało, stwierdziłem, że łatwiej jest wykorzystać sytuację sam na sam z bramkarzem, bo na boisku wszystko dzieje się zbyt szybko, by zdążyć o czymś myśleć. Na polowaniu widzisz, że gęś nadlatuje i czekasz na odpowiedni moment. Zastanawiasz się, czy to już, czy zwlekać jeszcze chwilę. Bardziej przypomina to rzut karny.
Kolejny wywiad w dzisiejszym „PS”, to ten z zatrudnionym niedawno przez Widzew Marcinem Kaczmarkiem, specjalistą od awansów.
Był pan numerem jeden na jej liście życzeń. Co takiego spodobało jej się w pana pracy?
— O to pewnie trzeba zapytać panią prezes, ale o trenerze najwięcej mówi jego CV. Sześciokrotnie wprowadzałem zespoły na wyższy poziom rozgrywkowy. To na pewno miało znaczenie.
Już kiedyś mógł pan objąć Widzew – przed ostatnią kolejką sezonu 2017/18, gdy ważyły się losy awansu do drugiej ligi. Wtedy pan odmówił.
— Przejmowanie drużyny na kolejkę przed końcem rozgrywek nie interesowało mnie. Nie tylko ze względu na ryzyko, że przegramy i nie awansujemy, ale również przez wzgląd na szacunek dla trenera Smudy. Poza tym to była duża niewiadoma. Bo co by się stało, gdybyśmy przegrali? W trzeciej lidze nie chciałem pracować, zresztą klub też pewnie nie miał wobec mnie takich planów. Oceniłem wówczas, że to nie jest dobry moment na pracę w Widzewie.
SPORT
Odpuszczamy cytaty z konferencji prasowych Piasta i BATE, fragmenty pojawiły się już w poprzednich tytułach. Dalej mamy bardzo ciekawy materiał Michała Zichlarza o Siergieju Gornaku, Białorusinie grającym w latach 90. w Chorzowiance i Zagłębiu Sosnowiec.
Był koniec lat 80. W trzecioligowej wtedy Chorzowiance pojawił się Siergiej Sidorenko. Za namową Białorusina w chorzowskim klubie, który zawsze był w cieniu silnych sąsiadów, Ruchu czy AKS-u, pojawili się jego rodacy: Siergiej Gornak oraz Anatolij Wojciechowicz. – Przyjechałem do Chorzowa w styczniu 1991 roku. Klub grał w III lidzie. Mieszkaliśmy w hotelu robotniczym w Chorzowie Starym, naprzeciwko miejscowej kopalni. Nie można było narzekać, choć jeśli chodzi o grę, to było jak w tenisie, raz piłka była po jednej stronie, raz po drugiej. Z czasem staraliśmy się to zmienić – śmieje się Gornak.
Gornak, który słynął z tego, że oprócz dobrej techniki i zmysłu gry w środku pola, potrafił zabiegać rywala, a kondycją ustępowali mu wszyscy, zwrócił na siebie uwagę ligowych klubów. Niewiele brakowało, a wylądowałby w samym Ruchu, który wtedy zaliczał się do możnych w naszej lidze. – Wiem, że były zapytania, toczyły się rozmowy i oglądano mnie w akcji, ale do konkretów i przejścia nie doszło. Działacze Chorzowianki, panowie Dylka i Matysik, sprzedali mnie więc do Zagłębia Sosnowiec. Za ile? Tego też się nigdy nie dowiedziałem.
Marcin Brosz mówi o zespole w budowie. Czyli w sumie w Górniku jak rok temu, dużo zmian w lecie. Z tym, że tym razem widać więcej wzmocnień, którymi nie są niedoświadczeni młodzieżowcy.
Ile jest znaków zapytania, jeśli chodzi o jedenastkę Górnika na pierwsze ligowe spotkanie?
— Nie tyle, że się zastanawiamy, ile ćwiczymy pewne schematy. Nie wszystko jest jeszcze takie płynne, jak byśmy chcieli. Jeden zawodnik wychodzi, drugi jeszcze nie wchodzi w jego miejsce. Wiadomo, że to kwestia treningów, wykonanych powtórzeń, stworzenia nawyków. Chłopcy, widzimy to doskonale, bardzo chcą i starają się. Wiedzą, jak poszczególne elementy mają wyglądać, ale nie zawsze jeszcze im wychodzi wykonanie. Wciąż nie ma płynności, ale patrzymy na to pozytywnie, bo widzimy chęć, poświęcenie, a to w sporcie jest najważniejsze. Odpowiadając na pana pytanie: mamy jeszcze kilka treningów przed sobą, oglądamy, widzimy zawodników w akcji, wiele rzeczy jeszcze się wydarzy. Musimy zrobić wszystko, żeby wybrać optymalny skład.
Jak pan ocenia Alasanę Manneha?
— Jest ciekawym zawodnikiem. Patrząc na niego, przypomina mi się Rafał Kurzawa. Nie jest jeszcze tak dobry, jak Rafał, ale to jest ta lewa noga, jakiej szukaliśmy. Daje coś, czego nam brakowało – prostopadłe piłki. Dużo widzi, nie boi się grać piłek otwierających, podejmuje ryzyko. Nie zmienia to faktu, że dużo pracy przed nim. To chłopak z rocznika 1998, dopiero wchodzi w piłkę profesjonalną. Ma wiele nawyków, nad którymi trzeba pracować, ale w perspektywie czasu powinien wiele Górnikowi dać.
Według Maćka Kędziorka, człowieka odpowiedzialnego u Marka Papszuna między innymi za słynne stałe fragmenty gry Rakowa, klub z Częstochowy ma przygotowanych aż 140 schematów samych rzutów rożnych.
Podobno jest pan skarbnicą wiedzy o stałych fragmentach gry. Na ile sposobów Raków może je wykonywać?
— Odpowiem tak: jeśli chodzi o rzuty rożne to mam około 140 różnych schematów.
Pan żartuje?
— W żadnym wypadku. Skrupulatnie wszystko zapisuję w swoim komputerze, w specjalnie stworzonej przez siebie bazie. Może to zabrzmi mało realistycznie, ale pomysły czasami przychodzą mi do głowy po nocach. Od razu staram się je zapisywać. Oglądam też dużo meczów. Podglądam znane europejskie firmy i staram się tę wiedzę analizować i segregować. Trenerem jest się nie tylko podczas treningów w klubie, czy samych spotkań, ale także w domu. Cierpi na tym rodzina, ale co zrobić? Taką wybraliśmy robotę.
A rzuty wolne?
— Myślę, że jest tych schematów niewiele mniej. Ale nie demonizujmy tego wszystkiego. I tak najważniejsi są wykonawcy. My w Rakowie mamy takich, którzy z tej wiedzy będą mogli skorzystać.
fot. NewsPix.pl