217 kilometrów. Temperatury sięgające ponad 50 stopni Celsjusza. Cztery tysiące metrów przewyższeń. Kilkadziesiąt godzin marszu, biegu i zmagań z odwodnieniem. Tak w skrócie wygląda Badwater, ultramaraton odbywający się rokrocznie w kalifornijskiej Dolinie Śmierci. Przez biegaczy uważany jest on za najtrudniejszy na świecie. W tym roku, po raz pierwszy w życiu, wystartowała w nim Patrycja Bereznowska. I była najlepsza wśród kobiet, a druga w kategorii open. Jeśli mielibyśmy ją po tym wyczynie opisać jednym słowem, to zdecydowanie byłoby to: „niesamowita”.
Zaczniemy jednak nie od niej, a od kilku słów o historii biegu. Żebyście jeszcze lepiej zrozumieli, z czym muszą się zmierzyć biegacze i biegaczki. Dopiero 50 lat temu, w 1969 roku, po raz pierwszy pieszo przebyto trasę, na której dziś rozgrywa się Badwater. Ale wtedy nikt nie myślał jeszcze o organizacji maratonu. Pierwszym szaleńcem, który zdecydował się tam na bieganie, był Al Arnold. Po raz pierwszy spróbował 1974 roku, ale po 29 kilometrach zrezygnował. Powód? Odwodnienie. Rok później zatrzymała go kontuzja kolana, po kolejnym roku urazy z treningów uniemożliwiły mu choćby podjęcie próby. Swój cel osiągnął dopiero w roku 1977, gdy przebycie tej trasy zajęło mu 80 godzin.
Ale i wtedy nikt nie próbował jeszcze organizować tam zawodów. Te powstały dopiero dekadę później, w 1987 roku, gdy coraz więcej osób na poważnie myślało o spróbowaniu swoich sił na tej morderczej trasie. W pierwszej edycji na starcie zjawiło się… pięcioro uczestników. Teraz jest ich zwykle niespełna sto. Dodać musimy tu jeszcze, że pierwotna trasa była jeszcze trudniejsza. Liczyła sobie 253 kilometry, miała prawie 6000 metrów przewyższeń. Skrócono ją później, a i tak wielu zawodników schodzi z niej z powodu odwodnień, urazów czy skurczów. Rokrocznie jest to 20 do 40% stawki i to mimo tego, że zjawia się tam wyłącznie elita (prawo do startu otrzymują osoby, które w swoim życiu ukończyły co najmniej trzy biegi stumilowe, w tym jeden na przestrzeni 18 miesięcy przed startem w Badwater). Samo dotarcie do mety tego biegu jest więc powodem do cholernie wielkiej dumy.
– Myślę, że przebiegnięcie tej trasy to coś w rodzaju zimowych wejść na ośmiotysięczniki, tak to chyba można porównać – mówi nam Marek Tronina, organizator Maratonu Warszawskiego. – Oczywiście, ja nie miałem okazji być na ośmiotysięczniku, podobnie jak nie byłem nawet w pobliżu Badwater w środku lata. Znam za to ludzi, którzy byli. Niewątpliwie jest to jeden z absolutnie najtrudniejszych biegów pod względem wytrzymałości, a z tych cyklicznie rozgrywanych jest pewnie najtrudniejszy. […] Pamiętam, jak czytałem opowieść Scotta Jurka, o tym, jak biegł w Badwater. On opowiadał, że w pewnym momencie człowieka zaczyna boleć absolutnie wszystko, włącznie z krwią. Siedząc sobie w Polsce i narzekając na upały w lecie, możemy sobie tylko poteoretyzować, co to znaczy biegać w temperaturze, w której krew zaczyna wrzeć, a białko się ścinać. To nie jest tylko kwestia fizycznego przygotowania się, a również psychiki. W takich warunkach głowa wyczynia przeróżne rzeczy. Wydaje mi się, że pod tym względem przygotować się jest najtrudniej. Tym większa chwała tym, co radzą sobie z tym biegiem.
Skoro już ustaliliśmy, jak trudne to wyzwanie, wypadałoby zapytać o opcjonalne wynagrodzenie za zwycięstwo. Co otrzymacie, gdy ukończycie Badwater? Cóż… niewiele. Organizatorzy nie przewidują bowiem żadnych nagród pieniężnych. Serio. Jeśli chcielibyście tam wystartować, przygotujcie się na to, że dostaniecie od nich jedynie medal, koszulkę, worek, kapelusz i sprzączkę do paska. To ta ostatnia jest przedmiotem marzeń wielu ultramaratończyków. Poza tym Badwater to przede wszystkim ogromny prestiż i satysfakcja z tego, że podołało się takiemu wyzwaniu.
W tegorocznej edycji biegu na starcie pojawiło się troje Polaków. Krystian Ogły, Damian Kaczmarek i Patrycja Bereznowska. W chwili gdy to piszemy, Kaczmarek wciąż jest na trasie (na zmieszczenie się w limicie czasu ma jeszcze jakieś 12 godzin), Ogły dobiegł na 23. miejscu (33 godziny, 56 minut i 25 sekund), a Bereznowska rozniosła kobiecą stawkę, pokonując pozostałe 25 biegaczek, które zameldowały się na starcie. W kategorii open lepszy od niej był tylko Japończyk Yoshihiko Ishikawa. I, powiedzmy sobie szczerze, nikt nie miał prawa z nim wygrać. Gość ustanowił absolutny rekord trasy, dobiegając w 21 godzin, 33 minuty i jedną sekundę (którą mogli mu już darować, ładniej by to wyglądało). Mało tego – na mecie kontaktował jeszcze na tyle, że oświadczył się swojej dziewczynie. Powiedziała „tak”. Choć chyba nie miała za bardzo wyboru – gość przecież przebiegł dla niej przez piekło.
Co do Bereznowskiej, to, najkrócej rzecz ujmując, jest absolutną mistrzynią. Nie tylko ze względu na ten bieg. Na co dzień specjalizuje się bowiem w biegach 24-godzinnych (liczy się odległość, jaką zawodnicy uzyskają w tym czasie) i rokrocznie przywozi medale w tej konkurencji z mistrzostw świata i Europy. Złoto na obu zgarniała już zarówno indywidualnie, jak i w drużynie, dzierżyła też nieoficjalne rekordy świata. Oficjalnych nie mogła, bo w tej konkurencji po prostu się ich nie mierzy. Poza tym ukończyła sporo ekstremalnych biegów na całym świecie, choćby Spartathlon, liczący sobie 246 kilometrów z Aten do Sparty. Debiutowała tam w 2017 roku i od razu była najlepszą z kobiet, przy okazji pobijając rekord trasy.
Naturalne więc, że zdecydowała się przeżyć i Badwater (uznajemy, że „przeżyć” to słowo idealnie oddające naturę tego biegu). I znów okazało się, że nie ma sobie równych. Drugą kobietę w stawce, Amerykankę Ginę Slaby, odsadziła o dobrych pięć godzin. A ta miała do pomocy męża, z którym razem wpadła na linię mety. Przy okazji Polka o ponad półtorej godziny(!) poprawiła rekord trasy, należący wcześniej do Alyson Venti, również Amerykanki. Wynik Patrycji to 24 godziny, 13 minut i 24 sekundy. Czy przez to można ją nazwać najlepszą ultramaratonką na świecie?
– Świat biegaczy ultra rządzi się swoimi prawami – mówi Tronina. – Mam wrażenie, że oni są ludźmi o trochę innej konstrukcji psychicznej. I dla nich, oczywiście, ważne jest zwycięstwo, ważne jest bycie „naj”. Ale mówią o tym niechętnie, to po pierwsze. A po drugie zdają sobie sprawę z tego, że to, co robią, bardzo łatwo podważyć. Bo ktoś weźmie udział w innym biegu i powie, że był on o wiele trudniejszy. Choćby Spartathlon – bardziej historyczny bieg, dłuższy dystans, choć mniej ekstremalne warunki… Możemy mówić, że Patrycja jest najlepsza, ale nie wiem, czy ona chciałaby, żeby tak mówić. Na pewno jest za to wyjątkowa, co do tego nie ma wątpliwości.
Wyjątkowe są też jej wyczyny. Ba, brakuje nam słów na ich opisanie i trudno wyobrazić nam sobie, jak można osiągnąć to, co jej już się udało (a pewnie jeszcze sporo sukcesów dołoży). Do dodania mamy więc tylko jedno: na sport nigdy nie jest za późno. Bereznowska treningi biegowe rozpoczęła w 2007 roku. Miała wtedy 32 lata. Dziś na karku ma niespełna 44 wiosny i jest w fenomenalnej formie. Jeśli więc marzycie o ultramaratonach (co szanujemy, choć nie rozumiemy), możecie czerpać z niej inspirację.
To co, kto wychodzi na przebieżkę?
Fot. Newspix