– Ah shit, here we go again – miał prawo powiedzieć każdy kibic Manchesteru United, gdy Paul Pogba otworzył letnie okienko transferowe wyznając: „myślę o tym, żeby podjąć się nowego wyzwania w innym miejscu”.
Tę melodię już wszyscy znamy. Zeszłego lata była grana częściej niż Tamagochi na baletach. Zamieniła się w przeciąganie liny pomiędzy Jose Mourinho a Pogbą zakończone grudniowym rozstaniem z menedżerem. To, jak później przez kolejnych kilka tygodni prezentował się Francuz, było jak splunięcie w twarz „The Special One”. 11 meczów, udział przy 15 bramkach, Manchester United nadrobił niemal cały stracony wcześniej dystans do ligowej czołówki, a Pogba wypracował sobie lwią część bilansu, która pod wieloma względami uczyniła go najlepszym zawodnikiem Czerwonych Diabłów.
Teraz znów poznajemy wszystkie nastroje Paula Pogby. Znów wikłamy się w tę niekończącą się opowieść. Wczorajsze słowa Ole Gunnara Solskjaera o tym, że zastanawia się nad tym, czy przypadkiem nie zrobić z Paula Pogby swojego kapitana miałyby doskonały sens, gdyby tylko wymazać wszystko to, co działo się pomiędzy wydłużonym miesiącem miodowym Norwega a dziś. Gdyby od czasu, kiedy Solskjaer nieustannie powtarzał, że Francuz ma być sercem jego projektu nowego Man United, nie wydarzyło się nic, co relację tych dwóch panów mogłoby podkopać.
Gdyby 16 czerwca Paul Pogba nie powiedział: – Po ostatnim sezonie i po wszystkim, co się w nim wydarzyło, po sezonie, który był moim najlepszym, czuję, że to może być dobry moment, by poszukać nowego wyzwania gdzieś indziej. Myślę o tym, żeby podjąć się nowego wyzwania w innym miejscu.
Gdyby nie można było tego połączyć z wcześniejszymi słowami, że marzeniem każdego dzieciaka i piłkarza jest, by grać w Realu Madryt. Szczególnie, gdy jego trenerem jest Zinedine Zidane.
Gdyby 5 lipca jego agent Mino Raiola nie udzielił The Times wywiadu, w którym stwierdził: – Paul Pogba chce odejść z Manchesteru United, transfer jest w trakcie. Nie jestem pewien, czy Pogba w ogóle poleci z zespołem do Perth.
Gdyby tak porażające nie były w dodatku statystyki z poprzedniego sezonu pokazujące, że daleko Pogbie było do zaangażowania, jakiego wymaga się od zawodnika pobierającego z klubowej kasy co tydzień 290 tysięcy funtów, dla którego zorganizowało się całą operację #Pogback (gra słów „Pogba” i „back”, czyli z powrotem) i uczyniło go najdroższym zakupem w dziejach klubu. Tylko siedmiu spośród 149 przeanalizowanych pomocników w Premier League spędziło na boisku więcej czasu nie biegając, a chodząc. Tylko piętnastu poruszało się po placu gry z mniejszą średnią prędkością, tylko ośmiu przebywało podczas meczu mniejszy średni dystans.
Gdyby nie wszystkie te drobne sprawy, które raz za razem pokazywały niesubordynację Pogby. Jak wtedy, gdy zamiast ładować na urlopie baterie przed nowym sezonem, parał się kolejnymi eventami sponsorskimi. Gdy dzień przed wylotem z Manchesteru do Perth, dopiero wrócił do Anglii z Nowego Jorku. Organizm nie ma szans zareagować na dwa tak długie loty pozytywnie.
Sir Alex Ferguson wyznawał zawsze filozofię, że zawodnik nie ma prawa stać się większy niż klub. A gdy taki właśnie się poczuje – jak swego czasu David Beckham – trzeba podjąć trudną decyzję o rozstaniu.
Paul Pogba zdecydowanie czuje się większy niż Manchester United. I pewnie ma do tego prawo, bo od kiedy legendarny szkocki menedżer odszedł na emeryturę, nieco się w piłce pozmieniało.
W czasach, w których futbolem rządzą wielkie umowy sponsorskie, nie można bowiem zignorować faktu, że Paul Pogba to prawdziwa machina promocyjna. Gość, którego konto na Instagramie jest 64. największym pod względem liczby obserwujących na świecie, pomiędzy grającym Thora w Avengersach Chrisem Hemsworthem, a oficjalnym kontem Chanel.
O tyle większy, że podobno miały się wręcz pojawić naciski, by go nie sprzedawać ze strony Adidasa. Niemiecki producent odzieży, który właśnie wkracza w piąty rok dziesięcioletniej umowy z United wartej bagatela 750 milionów funtów, miał zasugerować Edowi Woodwardowi, że zwyczajnie nie ma w zespole Czerwonych Diabłów zawodnika, który pod względem wartości marketingowej mógłby stanąć obok Paula Pogby. Francuza na Instagramie obserwuje 36,4 miliona osób, więcej niż… konto klubowe Manchesteru United (29,9 miliona).
Tak, Czerwone Diabły chcą przestawić wajchę i widać to po ich ruchach transferowych – Daniel James i Aaron Wan-Bissaka spełniają warunek nienasycenia i żądzy zdobywania pierwszych w swoich karierach seniorskich trofeów, podobnie jak łączeni od dłuższego czasu z United w tym okienku transferowym Bruno Fernandes czy Sean Longstaff. Ale jednocześnie w gabinetach na Old Trafford wszyscy są świadomi, że ta czwórka razem wzięta nie jest w połowie tak atrakcyjna dla każdego kolejnego sponsora, jak wizja jego logo na zdjęciu, na którym jest Paul Pogba.
Z drugiej strony Pogba wpływa nie tylko na nastroje wokół klubu, na dominującą narrację, gdy mówi się o Manchesterze United. Wpływa też bezpośrednio na młodych zawodników, którzy wpatrzeni są we Francuza – niewątpliwie wielką osobowość i człowieka o niesamowitym talencie piłkarskim – jak w obrazek. Starszyźnie z kolei zdaje się to przeszkadzać, taki przekaz można usłyszeć już od dłuższego czasu. Część zawodników zdążyła się już anonimowo wyżalić zaprzyjaźnionym dziennikarzom, że gdyby Pogba miał pożegnać się z Old Trafford, to raczej pomogliby zawieźć walizki do hali odlotów Manchester Airport niż wylewali rzewne łzy.
Sama sprzedaż Pogby jest jednak wielce problematyczna. Jak już wiemy, Francuz zarabia 290 tysięcy funtów tygodniowo, co mocno odstrasza jednego z trzech wymienianych pod koniec czerwca przez Sky Sports realnych kontrahentów, a więc Juventus. Dwaj pozostali to PSG, ale po przebojach z Neymarem sam Naser Al-Khelaifi stwierdził, że ma dość rozkapryszonych gwiazdeczek, a także Real Madryt. Tylko że o ile Zinedine Zidane marzy o pracy z Pogbą (i vice versa), to Florentino Perez ma na pieńku z agentem piłkarza Mino Raiolą, a Królewscy musieliby jeszcze sporo euro zarobić na transferach wychodzących, by nie podpaść pod pogwałcenie zasad Finansowego Fair Play.
Tym bardziej że Manchester United nie ma zamiaru na sprzedaży Pogby tracić, również dlatego, że sprzedając taniej niż Francuza kupili, okazaliby pewnego rodzaju słabość. W zwykle najlepiej poinformowanych spośród brytyjskich mediów pojawiają się więc kwoty pomiędzy 150 a 160 milionami funtów, a więc przekraczające o ładnych kilkadziesiąt tę, którą klub z Manchesteru zapłacił trzy lata temu Juventusowi.
Jeśli nawet Realowi udałoby się uciułać wymaganą sumkę poprzez sprzedaż Garetha Bale’a, Isco i Jamesa Rodrigueza – ci trzej są na wylocie i można za nich zgarnąć wagon hajsu – ten transfer musiałby się dokonać szybko. Manchester United stracił już bowiem jednego niezwykle ważnego, acz niedocenianego, środkowego pomocnika w osobie Andera Herrery. Sprzedaż Pogby oznaczałaby powstanie prawdziwego leju po bombie w środku pola, a im bliżej zamknięcia okienka w Anglii (8 sierpnia), tym mniejsze szanse na znalezienie sensownego zastępstwa. Dla gościa, który i owszem, stwarza problemy, ale miał udział przy aż 27 golach w poprzednim sezonie we wszystkich rozgrywkach.
Trudno sobie bowiem wyobrazić, by United zdecydowali się w ogóle usiąść do stołu po 8 sierpnia, gdyby wcześniej nie sprowadzili żadnego potencjalnego zastępcy Pogby lub miałoby się okazać, że Longstaff, Fernandes czy ktokolwiek inny, na początku nie daje ułamka tego, czego się po nim oczekiwano. Najczarniejszy scenariusz to strajk Pogby pomiędzy 8 sierpnia a 1 września, kiedy zamyka się okienko w Hiszpanii. Najczarniejszy, ale czy nierealny? Mówimy przecież o piłkarzu skłonnym do strojenia fochów, kliencie Mino Raioli, który też wie, jak dopinać swego.
I właśnie dlatego trudno wierzyć, by niekończąca się opowieść o odejściu Pogby z United miała doczekać się zakończenia. Oj, coś nam się wydaje, że kolejne rozdziały tej historii będą pisane szybciej i z większą częstotliwością niż kolejne książki Remigiusza Mroza.