Różnych rzeczy się mogliśmy spodziewać po finale Wimbledonu. Może gładkiego zwycięstwa Sereny Williams? Może zaciętej batalii, pełnej zwrotów akcji i walki do ostatniej piłki w trzecim secie? Albo nerwów, emocji i niespodzianki? Ale na pewno nie szybkiego lania i triumfu Simony Halep w mniej niż godzinę. Mówiąc wprost: to była deklasacja, na jaką najbardziej utytułowana tenisistka ostatnich dwudziestu lat z pewnością nie zasłużyła.
Simona Halep wygrała 6:2, 6:2, a odprawienie siedmiokrotnej mistrzyni Wimbledonu zajęło jej mniej więcej tyle, ile obejrzenie odcinka ulubionego serialu (i to na Netfliksie, gdzie nie ma przerw reklamowych). Prawda jest taka, że takiego przebiegu sytuacji nie spodziewał się w zasadzie nikt, z samą Rumunką na czele. Przecież ona do finału przystępowała z pozycji zdecydowanie nieuprzywilejowanej. Po drugiej stronie siatki miała rywalkę, która miała w ręku w zasadzie wszystkie argumenty:
– doświadczenie
– niesamowite umiejętności w grze na trawie
– siedem tytułów na Wimbledonie, a w sumie 23 w Wielkim Szlemie
– wreszcie dobre przygotowania do turnieju, bez żadnej kontuzji
– błyskawiczne zwycięstwo w półfinale z Barborą Strycovą
– tylko dwa stracone sety w drodze do finału
– 9 zwycięstw w 10 dotychczasowych meczach z Halep
– wsparcie londyńskiej publiczności.
Co przemawiało na korzyść Halep? Fakt, jest notowana nieco wyżej w rankingu (przed turniejem była siódma, Amerykanka jedenasta), a w półfinale zdemolowała ósmą na świecie Elinę Switolinę. Ale z drugiej strony – wielkoszlemowe finały grała do tej pory pięć razy, wygrała tylko raz, rok temu w Paryżu. W Londynie, póki co, też raczej nie szalała. Rok temu odpadła w trzeciej rundzie po porażce z notowaną w szóstej dziesiątce Su Wei Hsieh, dwie wcześniejsze edycje kończyła na ćwierćfinałach, zaś w 2015 roku do domu poleciała już po pierwszej rundzie, po zawstydzającym meczu z Janą Cepelovą (106. w rankingu).
Teraz przy ChurchRoad nie miała sobie równych. W finale z legendą tych kortów i całej dyscypliny była klasą dla siebie, grała jak natchniona, praktycznie nie popełniała błędów i z bezwzględną pewnością wykorzystywała pomyłki słynnej rywalki oraz szanse na przełamanie. Miała ich w całym meczu pięć, wykorzystała cztery. Wystarczyło do gładkiego zwycięstwa 6:2, 6:2.
Ten wynik przejdzie do historii nie tylko dlatego, że najstarszy turniej świata doczekał się nowej królowej. Cztery gemy wygrane przez Serenę Williams dzisiejszego popołudnia na kortach All England Lawn Tennis & Croquet Clubu to jej najgorszy wynik w historii wstępów w wielkoszlemowych finałach. A próbka jest największa w dziejach kobiecego tenisa, bo mówimy o 32 meczach na przestrzeni 20 lat. W tym czasie Amerykanka zdobyła 23 tytuły Wielkiego Szlema, przegrała tylko 9 razy. Nigdy wcześniej nie była to jednak tak wyraźna porażka i jednostronny mecz, jak dzisiaj. W ostatnich dwóch finałach – w ubiegłorocznych Wimbledonie i US Open uległa odpowiednio Angelice Kerber (3:6, 3:6) i Naomi Osace (2:6, 4:6).
Inna sprawa, że sam poziom gry i osiągnięcie czterech wielkoszlemowych finałów, w tym jednego wygranego, w takim wieku i po urodzeniu dziecka, to wynik absolutnie kosmiczny. Serena Williams lada chwila skończy 38 lat, zawodowo gra od ponad dwudziestu. Nie trzeba być wielkim matematykiem, żeby wyliczyć, że na rok gry przypada nieco ponad jeden tytuł wielkoszlemowy i ponad półtora finału. W przypadku triumfującej dziś Simony Halep te liczby wyglądają jednak nieco gorzej.
A propos tenisowych gigantów, jutro finał panów. Po raz 48. w karierze spotkają się Novak Djoković (#1 ATP) i Roger Federer (#3). Serb broni wywalczonego rok temu tytułu. Wtedy w finale łatwo ograł Kevina Andersona, który sensacyjnie wyeliminował Federera.
Tym razem sensacji nie było i Szwajcar bez większych kłopotów osiągnął dwunasty wimbledoński finał, tracąc w całym turnieju tylko trzy sety. Jeszcze łatwiej z szóstką rywali na drodze do decydującego meczu uporał się Djoković – on przegrał tylko dwie partie (jedną w półfinale, drugą z Hubertem Hurkaczem). Jedno jest pewne: w przeciwieństwie do kobiecego finału tam raczej nie będzie szybkiego i jednostronnego meczu…