Śląsk Wrocław potrzebował przewiewu w szatni, bo z tej waliło tak, że o mało co ten smród nie ściągnął klubu piętro niżej. I cóż, rządzący klubem tę potrzebę najwyraźniej rozumieli, bo już wiemy, że z zespołem pożegnało się ośmiu piłkarzy, a przyszło sześciu. Czy to będzie ruch efektywny, czy tylko na zasadzie siekierki i kijka, zobaczymy. Na razie jedynie go odnotowujemy. Natomiast jeśli mielibyśmy być optymistami co do tych transferów, to jedno nazwisko, z pewno dozą nieśmiałości, ale jednak, moglibyśmy wskazać już teraz. Chodzi o ogłoszonego dziś Przemysława Płachetę.
Po pierwsze to członek bardzo solidnej bandy Michniewicza. Co prawda Płacheta specjalnie się we Włoszech nie nagrał, dostał ledwie 19 minut z Hiszpanami, gdy już było wiadomo, że zbieramy w pysk, ale obserwowanie go na treningach sprawiało przyjemność. Było z nim tak dobrze, że przeskoczył w hierarchii Kamila Jóźwiaka i Mateusza Wdowiaka – ci bardziej uznani ligowcy uzbierali w sumie jedną minutę na placu, gdy Jóźwiak wszedł pobiegać z Belgami. Ponadto trzeba zwrócić uwagę, że Płacheta dobił do tej kadry na samym finiszu, nie rozgrywając wcześniej meczów eliminacyjnych czy towarzyskich. Najwyraźniej Michniewicz zwrócił uwagę na jego rozwój, skoro zdecydował się dołożyć nowe ogniwo do tak zgranej grupy. Owszem, wypadł mu Kapustka, ale w jego miejsce mógł jechać na przykład Gąska, bywający wcześniej na zgrupowaniach i grający z Anglią oraz Serbią. Jednak nie pojechał.
Po drugie zawsze zachęcamy polskie kluby, by zerkały na pierwszą ligę, zamiast brać Ogóroviciów z różnych zakątków Europy, a tak się składa, że Płacheta udowodnił swoją przydatność na tamtym poziomie. W Podbeskidziu przez 1481 minut uzbierał sześć bramek, dołożył dwie asysty, co jest wynikiem całkiem przyzwoitym. Czym imponował Płacheta? Gazem, chęcią pójścia jeden na jednego, niezłym dryblingiem. Sami wiecie, że taki towar jest w Polsce deficytowy. Poza tym Płacheta nie ma w dupie obrony, nie zostaje na połowie przeciwnika i nie wiąże sznurowadeł, tylko zasuwa. To też ceni w nim Michniewicz.
Oczywiście, żeby nie było: nie robimy z niego drugiego Sterlinga czy kogoś w tym guście. Natomiast talent chłopak niewątpliwie ma, zresztą dostrzegał to nie tylko Śląsk, ale i Legia, która wyrażała zainteresowanie skrzydłowym. Podchody pod nowego zawodnika Śląska robił też Raków Częstochowa, mówiło się też o Wiśle Płock.
Piłkarz trafił jednak do Wrocławia i trener Lavicka musi być zadowolony, że ma teraz szersze pole manewru. Cóż, patrzymy na obecną kadrę i jakimkolwiek zaufaniem wśród skrzydłowych darzymy Picha oraz Cholewiaka (a przecież ten drugi zaczynał sezon w obronie). Musonda nieźle wszedł do ligi, ale potem zaliczył zjazd i nie możemy o nim powiedzieć zbyt dużo dobrego. Poza tym są jeszcze niedoświadczeni na ekstraklasowych boiskach Łuczak i Bartkowiak, na siłę można korzystać z boku z Gąski. Nie jest to wybór jak w piekarni chwilę po świcie.
Dlatego wydaje się, że Płacheta dobrze trafił. Trenera ma ogarniętego, bo CV Lavicki nie może kłamać, facet musi mieć pojęcie i je pokazać w tym sezonie. Rywale do składu nie są specjalnie ekskluzywni. Wystarczy tylko grać. Tylko i aż, bo oczywiście znamy setki przypadków, gdy na tym dość ważnym punkcie wywijali orła polscy piłkarze.
fot. FotoPyk