Reklama

Aż chce się rzygać. Głowacki oszukany w Rydze

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 czerwca 2019, 18:11 • 7 min czytania 0 komentarzy

Turniej World Boxing Super Series miał być nowym otwarciem w światowym boksie. Wielki prestiż, wielkie walki, wielkie tytuły i wielkie pieniądze. W założeniach wszystko się zgadza, kłopot w tym, że dyscyplina ciągle nie uporała się z trawiącym ją nowotworem. Najlepszy dowód mieliśmy w Rydze, gdzie w półfinale turnieju doszło do skandalu, jakiego światowe ringi nie widziały od lat. Bez cienia przesady trzeba powiedzieć, że Krzysztof Głowacki został okradziony z tytułu mistrza świata.

Aż chce się rzygać. Głowacki oszukany w Rydze

W Rydze wszystko było przygotowane na fetę. Mairis Briedis to bezdyskusyjnie największa gwiazda tamtejszego sportu. Coś jak u nas Andrzej Gołota w najlepszych latach. Łotysze swojego czempiona kochają, fanatycznie dopingują i traktują totalnie bezkrytycznie. Briedis gada głupoty – każdemu się zdarza. Wygrywa po kontrowersyjnym werdykcie – taki jest boks. Powala rywala ciosem z łokcia – tamten przecież pierwszy faulował. I tak dalej, i tak dalej.

Tłumy fanów Briedisa przyszły w sobotni wieczór do Arena Riga, absolutnie nie dopuszczając ewentualności, że ich faworyt mógłby przegrać. Miało być widowiskowe zwycięstwo nad polskim mistrzem świata i awans do finału WBSS. Fani wierzyli i zdzierali gardła, żeby mu pomóc. To, że fani wierzą i pomagają, jest w pełni zrozumiałe. Gorzej, że dokładnie to samo robili organizatorzy i oficjele. Natężenie oszustw, skandali i nadużyć przekraczało wszelkie granice żenady.

Głowacki na Łotwę jechał z pełnym przekonaniem, że będzie walczył nie tylko z kapitanem ryskiej policji, nie tylko z wieloma tysiącami jego fanatycznych kibiców, ale także z nieprzychylnymi sędziami i organizatorami turnieju, którym na rękę było zwycięstwo faworyta gospodarzy. Wiedział to doskonale i wydawało się, że jest na to przygotowany. Nie był. Inna sprawa, że nie ma pięściarza, który byłby w stanie sobie poradzić z taką kumulacją. Wiadomo, na całym świecie regularnie zdarzają się przypadki gospodarskiego sędziowania. Arbitrzy ringowi potrafią być ślepi na faule, przerywać pojedynki w totalnie nieuprawnionych momentach i generalnie kombinować na wszelkie sposoby, by pomóc komu tylko trzeba. Wśród sędziów punktowych jest jeszcze gorzej. Po niektórych werdyktach można odnieść wrażenie, że za karty punktowe odpowiadali Andrea Bocelli, Stevie Wonder czy Marcin Ryszka.

Reklama

I Głowacki, i jego trener Fiodor Łapin, i promotor Andrzej Wasilewski doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Wiedzieli też, że o punktowe zwycięstwo w Rydze będzie piekielnie trudno. Ale choć cała trójka na boksie zjadła zęby, aż takich numerów się nie spodziewała.

Trener Łapin po wszystkim powiedział wprost, że czegoś takiego jeszcze nie widział. A przecież mówimy o gościu, w przypadku którego wydawało się, że widział już naprawdę wszystko. Był przecież w narożniku polskich bokserów, którzy byli przez sędziów ordynarnie okradani, widział spektakularne nokauty w obie strony, był także świadkiem akcji, w których to nasi niesłusznie wygrywali. Wyprawa do Rygi pokazała, że w boksie próżno szukać sprawiedliwości, a jeśli chodzi o sędziowskie wałki, to nie ma żadnych limitów.

W pojedynku Głowackiego z Briedisem nie nastąpił jednak zwykły wałek, oszustwo, czy błąd sędziego. Nastąpiła bezprecedensowa kumulacja nieuczciwości, niekompetencji i cynizmu. A wszystko zaczęło się – o ironio – od faulu Głowackiego. Polski mistrz świata w drugiej rundzie poczęstował rywala soczystym strzałem w tył głowy. Sędzia Robert Byrd (74 lata) miał nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek dać Polakowi upomnienie lub odjąć mu jeden punkt. Amerykanin jednak w żaden sposób nie zareagował, a potem nastąpiła błyskawiczna eskalacja. Briedis – jakby nie było doświadczony zawodnik muay thai – na faul Polaka odpowiedział superfaulem – potężnym uderzeniem z łokcia. Możecie to zobaczyć na poniższym filmie, obejrzyjcie koniecznie.

W żadnym wypadku nie było to przypadkowe zagranie, nie sytuacja z gatunku ,,zdarzyło się”. Nie. To był bandycki atak z premedytacją. Cyniczna zagrywka bezczelnego gościa, który doskonale zdaje sobie sprawę, że wolno mu więcej, że jego faule nie zostaną potraktowane z całą surowością, a sędzia zrobi wszystko, by mu nie zaszkodzić. Głowacki po uderzeniu padł na deski i każdy uczciwy sędzia w takiej sytuacji po prostu zakończyłby walkę. W 99 przypadkach na 100 to jest ewidentna dyskwalifikacja. Niestety w Rydze mieliśmy ten jeden przypadek, w którym sędzia podjął szokującą decyzję. Pierwszą z wielu tego wieczoru.

Naprawdę, trudno zrozumieć, co się tam wydarzyło. Byrd z jednej strony doskonale wiedział, że to był brutalny faul, za który zresztą odjął Łotyszowi punkt, z drugiej jednak uznał, że… Głowacki symuluje. W związku z czym, zamiast dać mu wymagane przepisami pięć minut na dojście do siebie krzyknął tylko ,,Get up!” sugerując, że jeśli Polak nie wstanie, to przegra walkę przed czasem. Czaicie? Sędzia Byrd chciał zakończyć walkę zwycięstwem Briedisa przed czasem po uderzeniu łokciem. Czegoś takiego nie ma nawet w hollywoodzkich filmach. Głowacki posłusznie wstał, ale z oczywistych względów szans na wygraną nie miał już żadnych, bo był zamroczony.

Reklama

Dalej wcale nie było lepiej. Briedis powalił Głowackiego (tym razem legalnym ciosem), a kiedy walka została wznowiona, do końca drugiej rundy było kilka sekund. Moment później zabrzmiał gong, który usłyszeli wszyscy poza sędzią Byrdem. Co jest najbardziej szokujące w tej sytuacji, to nawet nie fakt pozornej głuchoty arbitra. Kiedy ogląda się powtórki trudno nie odnieść wrażenia, że sędzia gong usłyszał, ale z tylko sobie znanych powodów postanowił nie zareagować. Do Briedisa dźwięk ten z całą pewnością dotarł, co Łotysz zresztą przyznał w wywiadach po walce. Usłyszał go, ale dalej tłukł zamroczonego Głowackiego niczym worek treningowy.

Polak padł po raz kolejny, ale zanim zdążył wylądować na deskach, do ringu już wpakował się trener Briedisa. To kolejny szokujący moment, bo absolutnie nie miał prawa tego zrobić. Przepisy są absolutnie jednoznaczne. Dopóki sędzia nie zakończy rundy, nikt z narożnika nie ma prawa wejść do ringu. Ba, nie ma nawet prawa postawić stopy na linach. I znów – każdy uczciwie podchodzący do swojej pracy sędzia w takim przypadku po prostu ogłasza dyskwalifikację. Tu nie ma równych i równiejszych, interpretacji przepisów, ani dorabiania jakiejkolwiek ideologii. Wejście do ringu oznacza dyskwalifikację. Tak było choćby w pojedynku Arreoli z Witherspoonem. Kiedy po liczeniu pod koniec rundy trener tego drugiego wskoczył do narożnika, walka została momentalnie zakończona. Arreola wygrał przez dyskwalifikację.

W Rydze nic takiego nie miało miejsca, choć ze zdjęć, które widzieliśmy jasno wynika, że Byrd musiał zauważyć obecność czwartej osoby w ringu. Zamiast przerwać walkę, on liczył Polaka. Absurd tej sytuacji polega na tym, że nad ringiem w Riga Arena od dobrych dziesięciu sekund brzmiał gong kończący rundę. To jeszcze nie koniec. Amerykański arbiter skończył liczyć Polaka, a następnie pokazał charakterystyczny gest (machanie rękami) oznaczający zakończenie walki przed czasem. Potem jednak, jak gdyby nigdy nic, nakazał rozpoczęcie trzeciej rundy. Słowem: absurd goni absurd, skandal goni skandal, a mistrzostwo świata w niekompetencji okazuje się tylko przygrywką.

W trzeciej rundzie błyskawicznie było po wszystkim, bo tak naprawdę nie mogło być inaczej. Głowacki i jego ekipa bardzo szybko opuścili ring, nie czekając na oficjalne ogłoszenie werdyktu, dobitnie dając do zrozumienia, że mają już dość tej farsy. Łotyszom zupełnie to nie przeszkadzało. Oni rozpoczęli już swoją fiestę i fetowanie własnego bohatera. Ten z bezczelnym uśmiechem wypisanym na twarzy dumnie opowiadał, że z łokcia wyjechał, bo Głowacki faulował pierwszy, a gong doskonale słyszał, ale w sumie – o co chodzi. Głowacki bardzo długo nie wychodził z szatni. Potem powiedział tylko tyle, że przeprasza kibiców, na co trener Łapin zaprotestował, że absolutnie nie ma za co przepraszać, bo został oszukany.

Co dalej? Wieczorem Głowacki wróci do Polski i będzie dochodził do siebie po brutalnym zderzeniu ze śmierdzącą bokserską machiną. W międzyczasie jego promotor walczy o odwołanie od werdyktu, ale – nie ma się co czarować – szanse ma mniej więcej takie same, jak Głowacki w ringu. Niestety, zwycięstwo Polaka w tym przypadku po prostu mało komu się opłacało. Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że organizatorzy i federacje zrzucą winę na starego sędziego, ewentualnie odeślą go na emeryturę i sprawa rozejdzie się po kościach. I nie będzie miał tu znaczenia fakt, że o ryskim skandalu zrobiło się naprawdę głośno na całym świecie. Pięściarze, dziennikarze i zwykli kibice (w tym Daniel Cormier, aktualny mistrz UFC w wadze ciężkiej), od Australii po Stany Zjednoczone, jeden przez drugiego komentowali, że tak ordynarnego oszustwa nie widzieli od lat. Organizatorzy World Boxing Super Series przykuli uwagę całego świata, choć nie do końca w taki sposób, w jaki chcieli.

Późną jesienią wielki boks ponownie zawita do Rygi, gdzie w finale turnieju WBSS Briedis zmierzy się z Yunierem Dorticosem. Na razie nie wiadomo, jakie pasy będą stawką tego pojedynku, bo bokserskie federacje także w tym przypadku dały pokaz nieudolności. Walka już się zakończyła, kurz powoli opada, a tak naprawdę nie wiadomo, o co toczyła się gra.

Kiedyś potocznie określenie ,,pojechać do Rygi” oznaczało ,,wyrzygać się”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że postronni obserwatorzy wczorajszej gali dokładnie na to mają w tej chwili ochotę…

JAN CIOSEK Z RYGI

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...