Reklama

Otwarty autokar, konfetti, hostessy. Jak KTS świętował awans

Norbert Skorzewski

Autor:Norbert Skorzewski

09 czerwca 2019, 13:43 • 8 min czytania 0 komentarzy

Gdy Krzysztof Stanowski rzucił na spotkaniu redakcyjnym w styczniu 2018 roku, że planuje założyć drużynę piłkarską i wystartować w B-klasie, większość zebranych osób przyjęła ten pomysł z niedowierzaniem. Niemniej jednak plan był prosty: stworzenie ekipy, która stanie się niejako satyrą polskiego futbolu. Miało być bardzo śmiesznie, miało być mocno towarzysko, miało być czysto amatorsko.

Otwarty autokar, konfetti, hostessy. Jak KTS świętował awans

A zrobiło się, cóż, całkiem poważnie.

Kamil Pawlak, trener KTS-u: – Na początku były nabory. Trzy edycje, przyszło sporo osób, kilka odrzuciliśmy, kilka przyjęliśmy i potem ogłosiliśmy treningi, które odbywały się w okresie mistrzostw świata i wakacji, więc chodziła na nie bardzo mała liczba zawodników. Czasami naliczyliśmy pięciu, później sześciu i tyle. Te jednostki na początku wyglądały trochę śmiesznie, teraz wyglądają o niebo lepiej, bardziej profesjonalnie. Wtedy, w czerwcu, jeszcze nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Frekwencja była jaka była, nie graliśmy żadnych sparingów. Czekaliśmy, co przyniesie przyszłość. Z perspektywy czasu uważam, że wyklarowała się naprawdę świetna grupa ambitnych ludzi. Ani przez chwilę nie miałem przeczucia, że ten projekt nie wypali. Myślałem wyłącznie pozytywnie. Jasne, czasami podczas tych pierwszych treningów przychodził moment zwątpienia u zawodników: „Trenerze, coś jest nie tak, skoro mamy tylko pięciu chłopaków na boisku”. Ale wiedziałem, że damy radę. Wystarczyło poczekać na koniec MŚ i wakacji.

Maciej Joczys, zawodnik KTS-u: – Spodziewałem się czegoś innego, ale zostałem mile zaskoczony. Z niczego zrobiła się paczka, która i na boisku, i poza boiskiem skoczy za sobą w ogień. Każdy ma ten sam cel – nie chcemy być tutaj dla zabawy, tylko dążyć do sukcesu. Kiedy przychodziłem do KTS-u, to klub miał inny profil. A przynajmniej miał mieć. KTS, czyli Klub Towarzysko Sportowy. Byłem na pierwszym meczu z Kartofliskami i spodziewałem się że będziemy zmierzać raczej w tę stronę. W stronę zabawy, luźnego spotykania się na mecze i tyle. Jednak wszystko ułożyło się po prostu lepiej.

Wojciech Kowalczyk, piłkarz i menedżer KTS-u: – Można było się zastanawiać, czy nie przyjdą do tego projektu ludzie, którzy owszem, chcieliby pograć w piłkę, ale dopiero w drugiej kolejności. W pierwszej będą chcieli ogrzać się w marce Weszło, pogadać przed kamerą, zyskać jakieś ułamki sławy, fragmenty życia piłkarza z topu. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Udało nam się zebrać ludzi, którzy przede wszystkim chcą grać, zapieprzać, gryźć trawę, robić wyniki. Dlatego powstała taka szatnia, którą można nazwać wręcz rodziną. Powstały przyjaźnie, ci goście spędzają ze sobą sporo czasu również poza murawą. Gdyby nie KTS, pewnie nigdy by się nie spotkali.

Reklama

4

Cała przygoda zaczęła się latem zeszłego roku. Kowal swego czasu śmiał się, że prezes prezes Olkiewicz wszędzie był, wszystko kontrolował, nie miał wakacji, walczył z papierami od kwietnia do września, momentami nawet wyskakiwał mu z lodówki, ale koniec końców dopiął wszystko na ostatni guzik i wyszło świetnie. Przecież sam pisał, w jednym ze swoich felietonów, ile wysiłku wymaga założenie klubu w B-klasie, gdzie każdy dzień przynosił nowe niespodzianki. Przykład? – Wydawało mi się, że na przykład transfer Mietka zajmie mi jakieś piętnaście minut – usiądziemy w redakcji i po prostu zgłosimy go do gry u nas. Zamiast tego potrzebowałem dwóch skanów jego własnych oświadczeń, opłaty w wysokości 150 złotych na rzecz Śląskiego ZPN-u, po czym jeszcze formularza podpisanego przez nas obu. Wszystko oczywiście musiało przelecieć przez specjalny pezetpeenowski system, a po drugiej stronie monitora trzy różne osoby musiały zatwierdzać przysłanie każdego kolejnego dokumentu. A Mietek nie grał od lat, skończył w juniorach Podbeskidzia i drużynie Czarnych Piasek – opowiadał.

Nie zagłębiając się w szczegóły: okazało się, że prowadzenie klubu to przede wszystkim płacz przy kolejnych opłatach (EKG dla całej drużyny, lekarz, ubezpieczenie, nosze, sędzia, ratownik, boiska(!!!)…), a w drugiej kolejności płacz przy kolejnych formalnościach (dla 31 piłkarzy z naszej kadry na początku sezonu musieliśmy przesłać łącznie około 120-130 skanów).

Roboty nie brakowało, ale potem KTS Weszło z nazwy w systemie stał się normalnie funkcjonującym klubem.

Takim prawdziwym.

Na serio.

Reklama

Jeszcze w międzyczasie, mimo że leciały do nas nowe stroje New Balance, mimo że zdawaliśmy sobie sprawę, że tę ligę przerastamy, bo na przykład nasz snajper Michał Madej przyprowadził kumpli z doświadczeniem nawet w Ekstraklasie, to nie wszystko wyglądało tak, jak teraz. Czyli tak poważnie.

Maciej Joczys: – Pamiętam mój pierwszy wyjazd na sparing do Krakowa, gdzie wytworzyła się super atmosfera. Ale dopiero dwa dni wcześniej zacząłem trenować, nie było nas zbyt wielu, pojechaliśmy bez możliwości zmian. A ja nie ruszałem się dwa lata! Jak tak sobie myślę, jak wyglądał pierwszy mecz, a jak jest teraz, to wszystko się rozwinęło niesamowicie. Inny świat. Wiadomo, początki były typowe dla klubu z niższych lig – niedużo osób na treningach, wszystko takie bardziej towarzyskie, bo nikt by nie pomyślał, że tak to się wszystko ułoży.

5

Z meczu na mecz robiło się poważniej. Gdy OKS Otwock oddał KTS-owi walkowera w Pucharze Polski, zmierzyliśmy się na Marymoncie z Polonią Warszawa. Niby tylko sparing, niby nie rozegraliśmy jeszcze nawet oficjalnego meczu, a jednak… na stadionie pojawiło się 300 osób. Przyjechała cała masa zajarańców, nawet z Białegostoku, z Grecji i z Olsztyna, którzy przebyli całą Polskę (i więcej) by obejrzeć mecz z udziałem drużyn, z których połowa to kompletni amatorzy, a druga – pół-amatorzy.

I czego w tym meczu nie było! Kilka opraw, hasła typu „niski presing, aejaejao” czy tradycyjne „puchar jest nasz”, siedem goli, kilka nawet całkiem ładnych, rajd bramkarza od pola karnego do pola karnego, od groma ludzi i ze środowiska piłkarskiego, i dziennikarskiego.

Jakub Olkiewicz: – Byłem w szoku, gdy okazało się, że nasz sparingowy mecz z Polonią Warszawa – ustalmy: starcie to raczej nie przejdzie do historii futbolu – oglądało ze trzysta osób. Co jakiś czas nawet w kreatywny sposób dopingując nasz klub. Było „prezesie, gdzie są transfery?!”, było „Weszło grać, kurwa mać!”. Mnóstwo ludzi, którzy przyszli się pośmiać, pooglądać jak biegają po murawie pasjonaci, zamienić parę słów z podobnymi czubkami z całego kraju i cyknąć fotkę, czy to z Szamo, czy to z Kowalem. Kurczę, nawet ze mną parę osób zrobiło sobie zdjęcia, prawdopodobnie uznając, że jak wychodzę z ławki rezerwowych KTS-u, to raczej warto.

To spotkanie jak nic pokazało, że ten cały KTS ma sens. Po prostu.

A potem, cóż, maszyna ruszyła.

Zjedliśmy B-klasę, w międzyczasie postraszyliśmy wyżej notowanych rywali w Pucharze Polski, w jednym meczu zagrał nawet Quebo, a w kilku Kowal, który – mimo prób zawieszenia go nawet przez sam KTS – dzielnie trzymał się na boisku. Później dojechały nasze koty z Kongo, generalnie – działo się.

4

Maciej Joczys: – Po rundzie jesiennej mieliśmy rozmowę z prezesem Olkiewiczem, gdzie zakomunikował wprost: na początku były założenia, żeby stać się klubem towarzysko sportowym, z naciskiem na towarzysko, ale jednak okazało się, że nasz potencjał pozwala, by iść w stronę profesjonalizmu.

Kamil Pawlak: – Znałem tę ligę, realia niższych szczebli rozgrywkowych w Polsce, ale również poszczególnych przeciwników. Wiedziałem, z kim zagramy, spodziewałem się, jak ten sezon będzie wyglądać. Nie wiem czy można uznać to za zaskoczenie, ale cieszę się z dość równej formy naszej ekipy.

Wojciech Kowalczyk: – Założenie Stana i prezesa Olkiewicza było proste: zakładamy drużynę, zgłaszamy ją do B-klasy, robimy awans. Teraz wywalczyliśmy promocję i idziemy dalej, tak jak mówił Nenad Bjelica. Wszystko w normie, wszystko tak, jak miało być.

Oczywiście ten sezon nie mógł zakończyć się inaczej, niż wypakowaną atrakcjami fetą.

– Niczego nie zabraknie. Mam przygotować dwa razy więcej kiełbasek, dwa razy więcej ketchupu, dwa razy więcej musztardy, dwa razy więcej tacek, generalnie dwa razy więcej wszystkiego. Piwa też będzie wystarczająco! – mówił jakiś czas temu rozentuzjazmowany Wojciech Hadaj, a jego słowa świadczyły o jednym.

O zbliżającym się wielkimi krokami historycznym wydarzeniu, a konkretnie: o najhuczniejszej fecie, jaka w tym roku będzie miała miejsce w Warszawie.

O fecie KTS-u Weszło.

Fecie, która okazała się olbrzymim sukcesem i faktycznie była najhuczniejszą fetą, jaka w tym roku miała miejsce w Warszawie.

4 5 6 7

Mecz, wiadomo, większej historii nie miał. Ot, wygraliśmy 12:2, Kowal pograł na stoperze, w kuluarach mówiło się, że zawodnicy KTS-u – szczególnie środkowi pomocnicy – dostali przykaz, by asekurować go za wszelką cenę. Zawsze i wszędzie. Wyszło pozytywnie, pogoda również dopisała, choć deszcz spadł akurat, gdy zaczynała się feta. Niemniej jednak kilka kropel z nieba naszych humorów nie zmąciło.

Było tak, jak miało być.

– darmowe piwko i gięta,

– hostessy,

– puchar,

– konfetti,

– atrakcje dla dzieci,

– nagrywanie Stadionowych Rewolucji,

Było, no… wszystko.

4

4

4

Zjawiło się tak wiele osób, z tak wielu zakątków Polski (i świata, pozdrawiamy przede wszystkim Jacka Magdzińskiego!), że gdybyśmy chcieli podziękować każdemu z osobna, to nie wystarczyłoby miejsca. Dlatego tylko kilka słów: po prostu dziękujemy.

DZIĘ-KU-JE-MY!

4

A, no i zapomnielibyśmy – nie zabrakło oczywiście zapowiadanego przejazdu autokarem ulicami Warszawy. Od Marymontu, przez okolice stadionu Legii, po samo centrum.

– Każdy jest ciekawy, jak będzie wyglądał przejazd odkrytym autokarem. Zrobiło się o tym dość głośno, znajomi pytają. Jak nikt nie wypadnie, to przeżycie na pewno będzie fajne! – zastanawiał się Maciej Joczys i cóż – naprawdę było fajnie!

4

5

4

4

Feta wyglądała tak, jak wyglądać miała. Zrealizowaliśmy wszystko, co zrealizować chcieliśmy i hucznie zakończyliśmy pierwszy, historyczny dla nas sezon.

Sezon, który rozpoczęliśmy meczem z Kartofliskami, co jest o tyle znamienne, że następny – 22 czerwca – zaczniemy w Gdyni przeciwko Arce.

Szybsza bieżnia, nie wyższa poprzeczka, jak pisał prezes Olkiewicz.

Norbert Skórzewski

Fot. własne/Damian Kujawa, 400mm

4

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...