Od stabilnej sytuacji finansowej, do pustej kasy. Od ostatniego miejsca w tabeli, aż do otarcia się o awans. Od świetnego szkoleniowca, po kolejny eksperyment. Co słychać w Pogoni Siedlce, która równo rok temu spadła z I ligi, zaliczając przy tym bolesne lądowanie?
***
Środa, 13 czerwca 2018 roku. Chwilę po godzinie 16:00 przyjeżdżam pod stadion Pogoni Siedlce i przechadzam się po okolicy. Z minuty na minutę robi się tłoczniej. Na twarzach siedlczan wypisana nerwówka. Gołym okiem widać, że to dziś biało-niebiescy rozegrają mecz sezonu. Stawka jest duża, a rywalem w barażach o I ligę Garbarnia Kraków. Pierwszy, wyjazdowy mecz został zremisowany 1:1. Pogoń jest faworytem, niektórzy twierdzą, że wręcz pewniakiem, w końcu siedlecka ekipa przed spadkiem broniła się regularnie i póki co skutecznie. Ewentualna wpadka będzie spektakularnym odpięciem od respiratora, który przez lata podtrzymywał pierwszoligowy oddech drużyny z Siedlec.
Zaczyna się mecz. Zaczyna się męka.
***
Kibice jeszcze nie wiedzieli, że w tamto słoneczne popołudnie ich klub nie tylko spadnie z ligi, lecz wykona duży, zdecydowany krok w stronę przepaści. Minione 12 miesięcy to dla Pogoni Siedlce rollercoaster i to niestety nie w najlepszym parku rozrywki, a w zdezelowanym wiejskim wesołym miasteczku.
Dzień po przegranych barażach odbyło się walne zebranie szefów klubu. Po porażce postanowiono zmienić zarząd. Prezesem został Andrzej Materski, człowiek-Pogoń, który w klubie grał, był szkoleniowcem, prezesem i działaczem. Przed nim stało trudne zadanie – trzeba było znaleźć trenera i piłkarzy, którzy zechcą powalczyć o szybki powrót na zaplecze Ekstraklasy. Cel ten szybko zamienił się w walkę o utrzymanie, z realnym zagrożeniem bankructwa w tle.
*
Nie miał pan najprzyjemniejszego początku kadencji, stery przejął pan dzień po spadku z I ligi. Trudno było zbudować drużynę w atmosferze porażki?
Andrzej Materski: Po niefortunnych barażach z Garbarnią i w efekcie spadku, mieliśmy bardzo mało czasu – miesiąc na znalezienie trenera i zbudowanie zespołu. Wiadomo, że spadek zawsze wiąże się z trudną sytuacją w klubie. Pod każdym względem. Kadrowym, szkoleniowym i sprawami organizacyjno-finansowymi. Ten okres był dla nas bardzo trudny, mimo to postanowiliśmy po raz pierwszy powołać dyrektora sportowego. Został nim Piotr Kosiorowski, którego już nie ma z nami w klubie. Jego głównym zadaniem było znalezienie trenera, a następnie razem z nim i przy naszym udziale znalezienie zawodników, którzy przy naszych możliwościach finansowych dadzą drużynie jakość. Praktycznie nie mieliśmy okresu przygotowawczego, bo nasze przygotowania polegały na szukaniu piłkarzy. Praca w atmosferze gaszenia pożaru. Pojawiali się nowi zawodnicy, były testy, zespół tworzył się z dnia na dzień i czas przed sezonem nie był przepracowany tak jak powinien być. Niektórzy zawodnicy byli w klubie 2 lipca, a inni dołączali 20. Niemniej, udało nam się to jakoś zorganizować.
Udało się, ale efekty były bardzo mizerne.
Wszyscy oczekują efektów w postaci zdobywanych punktów.
Jaki pan sobie założył cel na pierwszy sezon po spadku? To miał być rychły powrót do I ligi?
Taka myśl przyświecała naszej pracy, chociaż zdawaliśmy sobie sprawę z realiów, w jakich pracujemy. Mając jednak doświadczenie wyniesione z kilku sezonów na poziomie I ligi, planowaliśmy, żeby za wszelką cenę jesienią mieć jak najmniejszą stratę do czołówki, a potem zimą dokonać korekt i włączyć się wiosną do walki o I ligę.
Zamiary zostały brutalnie zweryfikowane. Pierwsze zwycięstwo Pogoni przyszło dopiero w szóstej kolejce, a i ono nie było początkiem dobrej serii, tylko przystankiem przed kolejną złą passą.
Po pierwszej rundzie byliśmy na ostatnim miejscu. W październiku postanowiliśmy rozstać się z trenerem Pawłem Sikorą i zatrudniliśmy Marcina Prasoła, który w przeszłości pracował między innymi w reprezentacyjnym sztabie Adama Nawałki. Trafiliśmy w dziesiątkę. Ta zmiana wniosła wiele do zespołu, chociaż trener Sikora także robił to, co mógł robić w ciężkiej sytuacji, którą zastał. Trudno mi go ocenić, bo działał w warunkach pożaru, który nie dawał się łatwo ugasić.
*
Porażka za porażką, czasem przeplatana remisem, usytuowała klub w tragicznym położeniu.
Marcin Prasoł okazał się być szkoleniowcem, który miał przy sobie gaśnicę. Efekty jego pracy byłym wręcz niewiarygodne.
Po siedemnastu kolejkach Pogoń Siedlce zajmowała ostatnie miejsce w tabeli z dorobkiem piętnastu punktów (z czego sześć oczek zdobył już zatrudniony cztery kolejki wcześniej Prasoł). Chwilę później o kryzysie można było już powoli zapominać. Runda rewanżowa rozpoczęła się w listopadzie i od tego czasu do końca sezonu biało-niebiescy przegrali tylko jedno spotkanie. Drużyna, której działacze trzęśli się w obawie przed kolejnym spadkiem, zaczęła punktować z regularnością faworyta rozgrywek. Zdanie „odwróć tabelę, Pogoń na czele” szybko przestawało być ironicznym żartem. Biorąc pod uwagę tabelę tylko i wyłącznie za rundę rewanżową, Pogoń jest w niej liderem i to z bezpieczną przewagą nad drugą lokatą. Imponujące.
– Jesienią w pewnym momencie mieliśmy tylko jeden cel – w miarę spokojne utrzymanie. Udało się ugrać więcej, a był nawet taki moment, w którym już się wydawało, że uda nam się dogonić czołówkę. Zabrakło kilku punktów, chociaż kto wie, gdybyśmy po rundzie jesiennej mieli większy dorobek, to rywale graliby przeciwko nam inaczej, a i my mielibyśmy większe obciążenie. Nie wiemy jakby to się potoczyło. Zasada jest jasna – trzeba grać równo cały sezon, wtedy można myśleć o sukcesie – powiedział prezes Materski, mając świadomość, że do spełnienia marzeń o powrocie do I ligi w ostatecznym bilansie nie zabrakło tak wiele.
W Siedlcach optymizm wynikający z dobrej postawy był jednak regularnie tłamszony przez pogłębiającą się dziurę w budżecie. Świetna passa sportowa zbiegła się z najgorszym okresem w historii Pogoni pod względem finansów. Przez kilka miesięcy zawodnicy nie otrzymywali pensji. Cierpliwość zaczynała się kończyć. Pod koniec marca kontrakt z winy klubu rozwiązał Adrian Paluchowski, kluczowy strzelec drużyny, który chwilę później reprezentował już barwy Stali Mielec. W pierwszym kwartale roku pieniędzy nie widział nikt i chyba tylko dobra atmosfera w szatni w połączeniu z intrygującą serią meczów bez porażki, powstrzymała kolejnych przed odejściem.
Pogoń zawsze była uważana za solidny zespół z dobrym zapleczem finansowym i infrastrukturalnym. Skąd więc nagłe problemy, których efektem – jak się mówiło – mogło być nawet niedokończenie sezonu?
*
W I lidze nie mieliście problemów, byliście uznawani za klub z solidnym zapleczem finansowym. Co poszło nie tak?
Andrzej Materski: W związku ze spadkiem straciliśmy ok. milion złotych. Środki te wpływały do nas z różnych źródeł. Część sponsorów obcinała kwoty, którymi nas wspierała. Złożyło się na to kilka czynników. Wpływ na to miała także sytuacja związana z naszym ogólnym finansowaniem ze strony miasta. Pieniądze zostały obcięte, a współpraca zaczęła się prostować dopiero w kolejnych miesiącach.
Waszym celem, obok utrzymania, stało się dogranie sezonu do końca.
Teoretycznie istniało takie niebezpieczeństwo, ale nie zakładaliśmy aż tak czarnego scenariusza. Poszła w świat jakaś informacja medialna, że nie jesteśmy w stanie wyjechać na mecz, ale to nie była prawda. Nie było na pewno łatwo, ale dzięki inicjatywie prezydenta Siedlec Andrzeja Sitnika i radnych udało się tę sytuację ustabilizować. Taki okres, który miał niedawno miejsce w Pogoni nie powinien się już powtórzyć.
Przez kilka miesięcy były problemy z płatnościami. Efektem było odejście kluczowego napastnika, Adriana Paluchowskiego. Dzięki wsparciu miasta uregulowaliście swoje zaległości wobec innych zawodników?
Oczywiście. O odejściu Adriana Paluchowskiego w zasadzie przesądził jeden dzień naszego spóźnienia. Jakby udało nam się wyjaśnić sytuację dzień wcześniej, to Adrian dziś byłby naszym zawodnikiem. Być może z nim zdobylibyśmy jeszcze więcej bramek, co przełożyłoby się na liczbę punktów… No, ale zostawmy to.
Sytuacja jest już na tyle dobra, że może pan w biurze swobodnie wziąć oddech i nie patrzeć czy starczy na wszystko?
Nie jest tak do końca, bo żaden klub nie będzie miał tak dużo, żeby nie chciał mieć więcej. Chcemy przygotować budżet na przeciętnym, drugoligowym poziomie. Bez szaleństw, z celem, aby nie doszło do sytuacji, jaką mieliśmy kilka miesięcy temu.
Zmierzam do tego, czy nowi piłkarze, którzy być może będą podpisywać z Pogonią kontrakty, nie muszą obawiać się o to, czy na czas dostaną wypłatę?
W tym kierunku idziemy. Do tej pory piłkarze zawsze mieli dobre zdanie o Pogoni, mówili, że jesteśmy solidni i zawsze pieniądze spływają z dokładnością szwajcarskiego zegarka. Poprzez okres pierwszego kwartału trochę to zostało naruszone i w rozmowach z piłkarzami zdarzają się pytania, czy z finansami jest już wszystko w porządku. My robimy teraz wszystko, żeby tak było, wspiera nas w tym miasto, które jest na ten moment sponsorem strategicznym.
Jesienią władze obcięły dofinansowanie. Co sprawiło, że sytuacja się odwróciła?
Rada miasta przegłosowała, że 1% budżetu miasta co roku przeznaczany będzie na sport. Kwota ta będzie dzielona na różne dyscypliny, ale już mniej więcej wiemy, ile środków możemy się spodziewać w związku z tym podziałem. Na tej bazie możemy opierać swój leciutki optymizm. Oczywiście, sami tez musimy pozyskać jakieś pieniądze. Nie wiemy, jak zachowają się kolejni sponsorzy w nowym rozdaniu. Zawsze jest to pewna niewiadoma. Bardzo ciężko rozmawiało się ze sponsorami w ubiegłym roku po spadku, sam byłem tego świadkiem. Z osobami, z którymi się znam w rozmowie słyszałem: „no przepraszam Andrzej, no ale jest spadek i co…?” Ktoś, kto daje pieniądze chce mieć jakiś efekt i ja to rozumiem, to biznes. Każdy patrzy swoimi kategoriami i ma do tego prawo. Musimy być optymistami i mam nadzieję, że uda nam się wszystko poskładać.
Na początku kwietnia podjęliście decyzję, że klub będzie działał jako spółka akcyjna. W jakim celu?
Jest decyzja walnego zebrania MKP Pogoń o przekazaniu sekcji piłki nożnej naszego klubu do spółki. To obowiązująca decyzja. Cały czas trwają poszukiwania, pojawiają się symptomy, że coś z tego może wyniknąć, potem to ucieka. Mamy nadzieję, że wcześniej czy później do tego dojdzie.
Czyli szukacie nowego właściciela?
W pewnym momencie byliśmy już blisko, mieliśmy nadzieję, że uczynimy to przed nowym sezonem, ale chyba już nie damy rady tego dokonać. Są prowadzone zabiegi na różnych szczeblach, żeby w tym kierunku pójść. Prawda jest taka, że klub drugoligowy musi być spółką. To inne zarządzanie i inna specyfika działalności klubu. To nasz kierunek organizacyjny. Szukamy kogoś, kto zechce w Pogoń zainwestować.
Czyli chcecie odejść od sytuacji, w której miasto musi na Pogoń łożyć pieniądze?
Na razie miasto nam to gwarantuje, a dalszy ciąg to kwestia uzgodnień miasta z inwestorem. Nie ma jasnych zasad, każdy klub w danym mieście współpracuje inaczej, zależy od specyfiki.
Pan dzisiaj może mi i kibicom powiedzieć, że w przyszłość można patrzeć z optymizmem?
Sport sam w sobie jest optymistyczny. Radością jest wygrywanie meczów. Tak samo w tym wypadku. Musimy być optymistami, bo jak powiemy teraz, że nie, że nie widać szans, to powinniśmy powiedzieć, że dziękujemy, kończymy zabawę i grajcie sobie w kosza, albo że koniec z piłką w Siedlcach. Chcemy klub wyprowadzić na właściwe tory, ale to jest trudna sprawa. Sami nie jesteśmy w stanie wytwarzać środków, musimy liczyć na pieniądze miejskie lub sponsorskie. Jestem optymistą, może nie hurraoptymistą, bo do tego podstaw nie mam, ale najczarniejszy okres mamy już chyba za sobą. Nie chciałbym tego drugi raz przeżywać, bo to była sytuacja makabryczna.
*
Kiedy po finansowej burzy nad stadionem przy ul. Jana Pawła II zaczęło wychodzić słońce, na horyzoncie pojawiło się kolejne zmartwienie. Marcin Prasoł, który z fatalnie rozpoczętego sezonu wycisnął dwieście procent, zajmując finalnie szóste miejsce w tabeli ze stratą siedmiu punktów do pierwszej trójki, postanowił odejść. Władze klubu chciały kontynuować ten projekt, oferując trenerowi współpracę na kilka lat. Szkoleniowiec sprawiał wrażenie zainteresowanego, bo zaplanował już nawet cały okres przygotowawczy, który zawodnicy Pogoni mają rozpocząć 12 czerwca. Finalnie Pogoni odmówił i póki co pozostaje bez pracy.
– Wszyscy chcieliśmy, aby trener Prasoł z nami został. Chcieli tego kibice, piłkarze i oczywiście ja. Wniósł on bardzo dużo do zespołu, miał swoje spojrzenie na funkcjonowanie drużyny i myślę, że zjednał sobie piłkarzy. To dało taki efekt, jaki widzieliśmy. Chcieliśmy zatrudnić trenera Prasoła na dłuższy okres niż kolejny sezon, ale na przeszkodzie stanęły jego sprawy osobiste. Ma małe dzieci i chciał być bliżej domu. Rozmawiał z nami szczerze i to była jedyna przyczyna, o której wiemy. Sam mówił, że w Siedlcach pracowało mu się bardzo dobrze, mieliśmy ze sobą dobry kontakt, mimo że mieliśmy trudne momenty związane z finansami, a to przecież nie są nigdy łatwe sprawy. Trener swoją pracą odcisnął na klubie piętno, nie tylko na tym co wydarzyło się na boisku, ale na także w szatni. Nie ukrywam, że naszym zadaniem jest kontynuowanie tej myśli. Chcemy dalej iść w kierunku, który wyznaczył trener Prasoł. Zdajemy sobie sprawę, że nie mamy idealnego zespołu, zresztą nie ma zespołu na świecie, który nie wymaga ciągłych korekt. Muszę także dodać, że dzięki dobrej postawie w rundzie wiosennej zainteresowanie naszymi piłkarzami wzrosło. Na jesieni wiele osób krytykowało piłkarzy, pytano nas „kogo żeście tu sprowadzili?”, a na wiosnę okazało się, że to jednak wartościowi zawodnicy i potrafią grać w piłkę. Dochodzą nas głosy o zainteresowaniu kilkoma z nich – powiedział prezes Andrzej Materski, sugerując, że oprócz odejścia trenera, drużynę mogą czekać kolejne osłabienia.
Pogoń rozpoczęła poszukiwania. Nowy szkoleniowiec miał charakteryzować się podobnym spojrzeniem na pracę z zawodnikami. Miał kontynuować to, co Marcin Prasoł zaczął. Jak dodał prezes, zainteresowanie objęciem klubu wyraziło wielu szkoleniowców. Po analizach i rozmowach, w Siedlcach postanowiono postawić na Kamila Sochę, którego ostatnim pracodawcą były pierwszoligowe Wigry Suwałki.
O tym, czy trener Socha będzie w stanie skutecznie kontynuować pracę Marcina Prasoła przekonamy się za kilka miesięcy. Póki co musi on skompletować drużynę. W tym momencie w Pogoni Siedlce ważne kontrakty ma tylko jedenastu piłkarzy. Klub żyje w niepewności, bo nie wie, ilu zawodników finalnie pożegna i które pozycje będą wymagały wzmocnienia. Owszem, rozmowy z zawodnikami trwają, ale jak mówi prezes Materski – w futbolu jest jedna zasada: dopóki nie ma podpisu, nie ma tematu. – Czasem wszystko może zmienić jeden telefon z innego klubu – mówi nauczony doświadczeniami negocjacyjnymi prezes. Zawodnicy czas na ostateczne deklaracje mają do rozpoczęcia okresu przygotowawczego.
Oprócz chęci pozostawienia drużyny z ubiegłego sezonu, Pogoń rozgląda się za wzmocnieniami. O nazwiskach na razie cisza, niemniej będzie to prawdopodobnie zawodnik z I ligi i być może kilku młodych chłopaków z III ligi.
– Prowadzimy rozmowy z piłkarzami i menadżerami. Gdy któryś z naszych piłkarzy zakomunikuje oficjalnie, że nie będzie już dla nas grał, to wtedy zaczniemy działać. Na razie czekamy do 12 czerwca. To będzie dzień na ostateczne decyzje. Póki co na sto procent odchodzi od nas Kacper Szymankiewicz, jest też drugi zawodnik, który nosi się z zamiarem odejścia, bo ma propozycje z I ligi. My mamy na oku piłkarzy pierwszoligowych, ale też kilku młodych piłkarzy z trzecich lig. Myślimy głównie o zawodnikach młodych, którzy poprzez grę w Pogoni zechcą się wypromować i dać nam jakość. Cóż, na ostateczną decyzję wpływa i tak czynnik finansowy – dodał Andrzej Materski, nie zdradzając personaliów w obawie, że ktoś podbije cenę.
*
Po rozstaniu z trenerem Prasołem przyszedł czas na trudne poszukiwanie następcy.
Mieliśmy bardzo duże zainteresowanie ze strony szkoleniowców. Dokonany został wybór po dużych analizach i długich rozmowach. Wierzymy, że trener Kamil Socha zapewni nam kontynuację tego co stworzył trener Prasoł. Ta myśl szkoleniowa, ten sposób budowy zespołu i gry ma w Siedlcach pozostać. Trenerzy znają się prywatnie, więc wiem, że wymieniali się informacjami. To legło u podstaw naszej decyzji i wierzę, że Kamil Socha jest tą osobą, która dorzuci do tego zespołu kolejną ważną cegiełkę.
Podczas konferencji prasowej nie chcieliście mówić o celach sportowych na nowy sezon. Ale zapytam: jaki jest plan na sezon 2019/20?
Skoro w tym sezonie zajęliśmy szóste miejsce, to naturalnie chcemy przynajmniej to miejsce wywalczyć, tym bardziej że dałoby nam to miejsce w barażach o awans do I ligi. Po udanym sezonie zrobimy wszystko, by tak się stało. Chociaż sfera finansowa wciąż jest ważnym problemem, baraże to nasz cel.
Czyli celem na przyszłość jest jak najszybszy powrót na zaplecze Ekstraklasy?
Oczywiście, to nam spędza sen z powiek. Byliśmy w I lidze, wiemy jak ona smakuje, wiemy z czym się wiąże i tęsknimy za tym. Kibice w Siedlcach mentalnie w dalszym ciągu są w tej I lidze. Musimy zrobić wszystko, ale też mamy świadomość, że co roku jest duża konkurencja. Wydawało się, że Widzew spokojnie awansuje i jeden pretendent ucieknie, a tu proszę. Niespodzianka. Tak samo GKS Katowice. Kto zakładał, że GieKSa spadnie? To kolejny potentat, który ma jeden cel – natychmiastowy powrót do I ligi. Jest Elana Toruń, która była blisko. Chętnych do awansu jest wielu. Na pewno nikt przed nami dywanu do I ligi nie rozłoży, będziemy musieli sobie to wywalczyć. Fajnie byłoby powtórzyć tegoroczny wynik, to dałoby nam możliwość bicia się w barażach. Musimy stawiać taki cel, bo przecież nie założymy, że zrobimy regres.
***
Jest środa, 5 czerwca 2019 roku. Chwilę po godzinie 16:00 wychodzę ze stadionu Pogoni. Z prezesem rozmawiałem w prawdziwie piłkarskiej scenerii – na ławce rezerwowych, z widokiem na dobrze przygotowaną murawę. W głowie trawię to, co wydarzyło się tu przez rok. Pamiętam jak dziś twarze kibiców po porażce z Garbarnią. Pamiętam ich złość, bezradność, ale także niedowierzanie. Pamiętam radość gości, którzy podobnie jak Pogoń przed rokiem, chwilę temu poznali smak spadku. Myślę o tym, jak wiele w sporcie potrafi zmienić się przez kilkanaście miesięcy. Pogoń, z ambicjami na górną połowę tabeli zaplecza Ekstraklasy, z hukiem ląduje w II lidze, ledwo uciekając spod toporu z napisem bankructwo. Przez pół sezonu zespół był w fatalnej sytuacji sportowej, a kiedy wszystko zaczęło się prostować, kryzys przeniósł się na sferę finansową. Kiedy także ten pożar także udało się ugasić, z drużyny odszedł uwielbiany trener. Trudno nie odnieść wrażenia, że kiedy w Siedlcach coś idzie dobrze, to trzeba spodziewać się pieprznięcia z drugiej strony. Aktualnie większość pożarów jest przygaszona, lecz nikt nie wie, kiedy życie postanowi znowu podlać je benzyną.
Teraz siedlczanie rozpoczynają kolejny rozdział swojej historii. Czy złote karty z tytułem „I liga” zostaną jeszcze kiedykolwiek zapisane? Wszyscy w Siedlcach tylko na to czekają.
Tekst i zdjęcia: MATEUSZ MAJEWSKI
***
To tekst naszego czytelnika. Jeśli chcecie pokazać się w podobny sposób i być może zacząć pisać na poważnie, ślijcie swoją twórczość na
KU****@WE****.COM
Szczegóły TUTAJ