Futbol nie zna litości. Rok temu dostaliśmy do oglądania mecz naszej reprezentacji, w którym przeciwnicy grali z nami jak z głupimi, wrzucali nam bramki jak chcieli i kiedy chcieli. Pokazywali piłkę, którą niby znamy, ale to tak, jakby mówić, że znamy gwiazdy filmu – kręcą się gdzieś w telewizji i kinie, ale wiadomo, że na ulicy ręki by nie podali. W każdym razie: ten złośliwy futbol po roku zaserwował nam dokładnie to samo widowisko.
Dokładnie to samo. W skali jeden do jednego. Wtedy Kolumbijczycy grali w piłkę, myśmy patrzyli, teraz też Kolumbijczycy grali w piłkę, a myśmy znowu patrzyli. Ktoś może powiedzieć, że wówczas chociaż Lewandowski miał sytuację, no i dobrze. Wtedy raz udała nam się jedna laga na tysiąc, wczoraj nawet tysiąc nie pomogło. Różnica była widoczna w każdym podaniu, strzale i przyjęciu. Zobaczcie jak głupio straciliśmy bramkę. Zaczęło się od złego przyjęcia Walukiewicza, który zabrał sobie miejsce, bo przyjął piłkę do przodu. Gdyby przyjął ją za siebie, miałby jeszcze masę czasu na reakcję. No, ale nie miał i ratował się podaniem, które również było złe zarówno pod względem kierunku (powinien wycofać do Majeckiego), jak i siły (podanie przeciął rywal).
W naszej lidze Walukiewicz w takich sytuacjach, gdzie pressing idzie na całego, znajduje się może pięć razy przez sezon. Tutaj podobną liczbę stresujących akcji przeżył w jednym meczu i cóż, lepiej dla niego, żeby się tego szybko nauczył, bo za granicą lepiej nie będzie. Będzie gorzej.
I takich sytuacji naliczyłem mnóstwo, gdzie gubiliśmy się już na samym początku, czyli na przyjęciu właśnie. Ktoś mógł zabrać się piłką skrzydłem, ale tego nie robił, bo gdy piłka odbiła się mu od konara, to próbował ją poprawić i dopiero potem ruszyć. No niestety, wtedy już futbolówki nie miał. A Kolumbijczycy? Dziewięć na dziesięć przyjęć było idealnych. Przecież nawet jak Angulo strzelał bramkę, to musiał z piłką się jakoś zabrać i – niesłychane! – zrobił to idealnie. Nie wypuścił jej ani za daleko, ani za blisko. A my albo w te, albo wewte.
Coś mi mówi, że to nie była kwestia stresu.
To jedna moja myśl, a druga jest taka, że nie do końca rozumiem opieranie tego zespołu na piłkarzach, którzy są w siódmych drużynach Bayernu, Romy, Norymbergi, Leeds czy czymś takim. Z jakichś powodów tam trafili, okej – choć może był to na przykład prężny menadżer – ale naprawdę nie pokazują większych umiejętności niż ci z ekstraklasy. Ona jest, jaka jest, natomiast lepiej mierzyć się z przyzwoicie rozwiniętymi fizycznie seniorami, niż z jakimiś chucherkami w Anglii czy innych Niemczech.
Kto jest liderem tej kadry? Majecki, Walukiewicz, Slisz. Kto zagrał wczoraj najlepiej w polu? Makowski. No, a to jednak piłkarze Legii, Pogoni (zaraz Cagliari), Zagłębia i Lechii. Bayern czy Roma to tylko nazwy, potężne przedsiębiorstwa, które mogą się nawet specjalnie nie orientować, że gdzieś tam kopie u nich Zylla czy ktoś tam inny.
Podam inny przykład – Mikołaj Kwietniewski. On trafił do Legii z Fulham, czyli z podobno też marki. Słyszał ktoś coś o nim, żeby był w tej Legii kozakiem? Nie, trafił na wypożyczenie do Bytovii i tam też staniki nie latały.
Naprawdę wolę najlepszych wśród najgorszych (nawet z 1.ligi) niż najgorszych wśród najlepszych. Oczywiście to pewnie wyniku by mocno nie zmieniło, ale uniknęliśmy gadania, że mamy mocną młodzieżówkę, bo ktoś ściera kurze w Leeds.