Górnik Zabrze pokazał w tym sezonie dwie twarze. Jedna była straszna, w niej nic się nie zgadzało, drużyna słabo atakowała, jeszcze gorzej broniła i można było się poważnie zastanawiać, czy nie spadnie z ligi, skoro kończyła jesień na 15. miejscu. No, ale właśnie: w przerwie między rundami przyszła przemiana. Górnik za sprawą Artura Płatka mądrze działał na ruchu transferowym, ponadto kilku obecnych już wcześniej piłkarzy odnalazło formę i jeśli spojrzymy na tabelę samej wiosny, zabrzanie zajęli piąte miejsce. Oczywiście – 15 punktów nabili w grupie spadkowej, natomiast jesienią nawet pokonanie Zagłębia Sosnowiec było dla nich za trudne.
FABUŁA
Mówi się często, że to drugi sezon jest dla beniaminka trudniejszy. W pierwszym nowicjusz potrafi wejść do towarzystwa na fantazji, zaskoczyć go i wielokrotnie wypunktować. Potem gdy jest już lepiej znany, tak łatwo może nie być. I rzeczywiście: to potwierdziło się w przypadku zabrzan. Najpierw był szał, euforia, w Marcinie Broszu widziano przyszłego trenera reprezentacji, prezydenta i ojca narodu, Górnik wszedł do pucharów, a do pewnego momentu myślał nawet o mistrzostwie. No, ale gdy zaczął się drugi sezon, coś pękło i aż tak fajnie już nie było.
OSCAROWA ROLA
Igor Angulo. Owszem, miewał mecze, kiedy był cholernie nieskuteczny – tu naczelnym przykładem jest spotkanie z Legią, gdy pudłował i jeszcze sprokurował karnego – ale patrząc całościowo, absolutnie nie zawiódł. Wykręcił koronę króla strzelców, notując 24 trafienia, czyli tyle samo, ile wychwalany rok wcześniej Carlitos. Ma Hiszpan już 35 lat, ale po pierwsze, nie sądzimy, by zaraz miał się zatrzymać, a po drugie, nie ma co się zżymać, że starsi panowie strzelają u nas najczęściej. Młodsi snajperzy po prostu będą wyciągani nawet po jednej rundzie, tak się sprawy miały z Karolem Świderskiem czy wcześniej z Jakubem Świerczokiem. Ot, rynek, do którego – chcemy czy nie – musimy się przyzwyczaić. Kolejni królowie polowania też pewnie będą kręcić się koło trzydziestki, jeśli nie będą jej wręcz przekraczać tak jak Angulo.
CZARNY CHARAKTER
2, 2, 2, 3, 3, 2, 3, 3 – takie liczby w notach wykręcił w tym sezonie Adam Ryczkowski. Miał być zastępcą Kurzawy w Górniku, kolejnym graczem, którego wyciąga z pierwszej ligi Brosz i robi z niego czołowego zawodnika ekstraklasy. Niestety, Ryczkowskiemu w takiej formie nie dalibyśmy zastąpić babci klozetowej, bo pieprznąłby się w liczeniu dwuzłotówek albo zasnął na umownym posterunku. Ryczkowski grał tylko jesienią, ale musimy go umieścić w tej roli, bo jest on jakąś przestrogą. Nie każdy przyzwoity piłkarz z pierwszej ligi (osiem goli i trzy asysty w Chojniczance) będzie błyszczał w ekstraklasie. Trzeba tych zawodników stamtąd wyciągać, ale robić to mądrze.
DRUGI PLAN
Nie piłkarz, a człowiek z gabinetów, czyli Artur Płatek. Przyszedł, stwierdził „tak być nie może” i zabrał się do pracy, która wyszła mu znakomicie.
Gvilia – czołowy piłkarz ligi.
Chudy – po średnim początku okazał się solidnym bramkarzem, który daje więcej spokoju niż Loska.
Sekulić – czołówka prawych obrońców ekstraklasy.
Matras – porządny tryb w machinie.
Arnarson – gość proponujący co najmniej przyzwoitość.
Owszem, Baidoo i Mystakidis to niewypały, ale który dyrektor sportowy na świecie kręci 100% udanych transferów? Żaden.
MONTAŻ
Problem Marcina Brosza w pierwszej części sezonu chyba było to, że sam zbytnio uwierzył w swoje cudotwórcze zdolności. To dobry trener, jasne, ale sam nie może od siebie oczekiwać, że z każdego piłkarza doprowadzi choćby do solidności, bo tak się czasem nie da. Może kiedyś Michalski, Ryczkowski, Smuga i tak dalej będą solidni, ale na razie się nie zanosi. Popełniał więc Brosz błędy latem, kiedy ufał w zasadzie tylko sobie i odrzucał transferową pomoc. Natomiast trzeba mu przyznać, że się zreflektował i nie szarpał się z Płatkiem o wpływy, tylko współpracował. Dostał lepsze klocki, a potem zgrabnie je poukładał.
MOMENT, W KTÓRYM SCENARZYSTA POPŁYNĄŁ
W pierwszej części sezonu Górnik robił sobie jawne jaja z pozycji prawego obrońcy. Wyglądało to, jak ukryta kamera, naprawdę. Jak nie Wiśniewski, to Wolniewicz. Jak nie Wolniewicz, to Michalski. Baby z brodą tam tylko brakowało.
DIALOGI, KTÓRE PRZEJDĄ DO HISTORII
– Najgorzej było w Teplicach. Doszło tam nawet do tego, że w klubie ważyli… tylko mnie! W drużynie byli gracze, u których od razu, już na pierwszy rzut oka, było widać, że mają za dużo tłuszczu, ale problemem byłem tylko ja. Rezerwowy bramkarz! Gdy jakoś udawało mi się przygotowywać na poniedziałki, w trakcie których byłem ważony, wymyślono zmianę – że będą mogli mnie zważyć w każdej chwili, kiedy tylko będą chcieli. Był taki tydzień, że robili to w poniedziałek, wtorek, środę… Kara – ustalona tylko dla mnie – wynosiła 10 tysięcy koron, czyli około 400 euro – mówił Martin Chudy na naszych łamach.
Cóż, na początku też wydawało się, że ma za dużo kilogramów, ale ostatecznie pokazał, że jego sylwetka nie jest dla niego przeszkodą.
EFEKTY SPECJALNE
Tak widzieliśmy Jimeneza, gdy asystował piętą na Lechu:
To była prawdziwa magia.
NAGRODA NA GALI
Nagrodę w kategorii „najlepsza przemiana” przyzna były trener Górnika, pan Adam. – Jesienią to był słaby zespół, zarówno w defensywie, jak i ofensywie, ale wiosną zarówno w ofensywie, jak i w defensywie wszystko odbywało się zgodnie z zamierzonym planem. Wciąż widzę w Górniku wady, takie jak okrągłe stoły, zbyt mało sylab w nazwie miasta, brak ananasów pokrojonych w sześciany, ale idzie to w dobrym kierunku. Przepraszam, już jest 16-ta, a ja jestem na 17 umówiony na mierzenie szafek.