Reklama

Świetny mecz w Płocku. Wisła wreszcie nie dała się ograć Vive

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

22 maja 2019, 22:55 • 4 min czytania 0 komentarzy

Od sezonu 2013/14 Vive wygrało… jedenaście kolejnych spotkań finałowych z Wisłą Płock. Dziś ta niebywała passa kielczan została przerwana. Po pasjonującym meczu, nawiązującym dramaturgią do słynnych przed laty Świętych Wojen, Nafciarze zremisowali w Orlen Arenie ze swoim odwiecznym rywalem 26:26.

Świetny mecz w Płocku. Wisła wreszcie nie dała się ograć Vive

28 listopada wieczorem większość kibiców Wisły miała ochotę udusić trenera klubu Xaviera Sabate i jego zawodników. Płocczanie przegrali wówczas w Lidze Mistrzów z… fińskim klubem Riihimäen Cocks 26:27, mimo że do przerwy prowadzili pięcioma trafieniami. Hiszpan przyszedł, by zbudować drużynę mającą postawić się Vive, a tymczasem jego zespół skompromitował się w starciu z drużyną z kraju, który jest kojarzony z handballem mniej więcej tak samo mocno, jak Polska z bejsbolem.

Ambitny trener, mający na swoim koncie prowadzenie węgierskiego Veszprem w finale Ligi Mistrzów z kielczanami, nie załamał się jednak tą wpadką. Zamiast tego jeszcze bardziej dokręcił śrubę – w Płocku dużo opowiada się o katorżniczych treningach, które długimi tygodniami aplikował swoim podopiecznym.

O tym, że coś drgnęło przekonaliśmy się 8 marca w Hali Legionów. Wiślacy wyszarpali wówczas w lidze remis 30:30, a gorsi od faworytów okazali się dopiero w rzutach karnych, które wykonywali dramatycznie słabo, przez co polegli 0:3. Porażka ta pokazała im jednak, że przy dobrym dniu są w stanie postawić się Vive. Udowodnili to po raz drugi w finale Pucharu Polski w Poznaniu, który przegrali tylko 25:26, głównie dzięki wspaniałej paradzie bramkarza Vladimira Cupary w ostatnich sekundach.

Po takich bojach Wisła wyszła na Vive niesamowicie naładowana, nawet mimo braku Tomasza Gębali w składzie. Reprezentant Polski był w ostatnim czasie jednym z najlepszych defensorów płocczan, wyróżniał się też w ataku, rzutami z drugiej linii. W półfinałe MP z MMTS-em Kwidzyn zerwał jednak więzadła krzyżowe w kolanie.

Reklama

Pozbawieni ważnego ogniwa Nafciarze ani myśleli się poddać. W pierwszej połowie dzisiejszego spotkania zaprezentowali coś, co spokojnie można nazwać Wielkim Murem Płockim. Zawodnicy Sabate walczyli z taką zaciekłością i pasją, jakby po parkiecie biegało ich przynajmniej ośmiu a nie sześciu. Jeśli do tego dodać, że grający w ostatnich tygodniach fantastycznie w bramce Adam Morawski znów miał swój dzień, nie może dziwić, że to właśnie gospodarze schodzili na przerwę z prowadzeniem 14:11.

Być może niektórzy liczyli wówczas na to, że w drugiej połowie Vive pęknie, a Wisła zanotuje wreszcie historyczne zwycięstwo, ale zamiast tego stało się coś zupełnie odwrotnego. Po wyjściu z szatni płocczanie kompletnie stanęli. W ataku byli tak rozkojarzeni, że Ondriej Zdrahala… nie zauważył podania od Mateusza Piechowskiego. Z kolei w obronie przy jednej z akcji rywali… źle policzyli zawodników na parkiecie w efekcie czego mieli o jednego gracza za mało. Amatorskie pomyłki, które nie mają prawa wystąpić na tym poziomie.

Vive oczywiście było w stanie je wykorzystać, ponieważ mistrzowie Polski mają w swoich szeregach przynajmniej kilku artystów. Do tego grona należy zaliczyć Lukę Cindricia i Alexa Dujszebajewa, którzy niesamowitymi indywidualnymi zrywami ciągnęli grę swojej drużyny. Kiedy Hiszpan trafił w 57. minucie na 26:23, wydawało się, że jego zespół wygra kolejny mecz z Wisłą. Tak się jednak nie stało, płocczanie zaliczyli piorunujący finisz, mimo że ich grę momentami bardzo słabo prowadził Nacho Moya, a więc zawodnik, który latem miał grać w drugiej lidze hiszpańskiej, jednak ostatecznie sprowadzono go w trybie awaryjnym do Polski.

Gość, który myślał o tym, by łączyć handball z pracą zarobkową, kontra jeden z najlepszych playmaykerów świata, czyli Cindrić. Budżet Nafciarzy jest kilkakrotnie niższy niż Vive. Te dwa przykłady najlepiej pokazują, jaka jest różnica pomiędzy oboma zespołami. Mimo to dziś długimi momentami nie było jej widać. Wisła wyszarpała remis i choć mistrzostwa pewnie nie zdobędzie, bo ciężko uwierzyć w to, że w Hali Legionów ogra Vive, to i tak należą jej się brawa. Sabate skutecznie buduje zespół, który docelowo chciałby przerwać panującą od 2012 roku dominację kielczan w Polsce i kto wie, może za jakiś czas uda mu się to zrobić? Pomysłów i ambicji na pewno nie zabraknie, pytanie czy po tym sezonie znajdą się w naftowym klubie większe pieniądze, by wprowadzić je w życie?

Fot. FotoPyk

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...