Gdybyśmy dla potrzeb sensacyjności tekstu zamierzali wymyślić odpowiednio dramatyczny scenariusz sobotnich wydarzeń w Katowicach, na coś takiego i tak byśmy nie wpadli. A nawet jeśli, pewnie uznalibyśmy to za wizję zbyt szaloną i skrajnie przejaskrawioną. Przy Bukowej działy się rzeczy absolutnie niebywałe. Dla kibiców GieKSy to jeden z najsmutniejszych dni w historii ich klubu. W przypadku fanów Bytovii i ich klubu – w sumie również.
Różnica polega na tym, że goście ostatecznie spadają z honorem. Na koniec zrobili wszytko co mogli, wygrali w niesamowitych okolicznościach i mieli prawo schodzić z boiska z podniesionym czołem. Nie utrzymali się tylko dlatego, że co najmniej dużą niespodziankę sprawiły Wigry Suwałki, które ograły w Częstochowie szykujący się do fety Raków. A wszystko swoim nazwiskiem firmuje trener Mirosław Smyła, kojarzony głównie z Górnym Śląskiem i dotychczas pracujący jedynie na południu Polski (GKS Tychy, dwukrotnie Rozwój Katowice, Zagłębie Sosnowiec, Odra Opole). Wyzwanie w Suwałkach podjął na początku kwietnia, nie zląkł się i dziś może wypinać pierś, choć jeszcze trzy kolejki temu jego podopieczni dostali 0:5 w Tychach.
O Wigrach przed ostatnią kolejką wspominano niewiele, gdzieś półgębkiem. W praktyce miały być przecież w sytuacji beznadziejnej. Musiały pokonać lidera tabeli na jego terenie i liczyć na to, że Bytovia wygra pierwszy wyjazdowy mecz od września. Z drugiej strony, kiedy się miała przełamać jak nie w Katowicach, gdzie GKS w całym sezonie zwyciężył jeden jedyny raz! Czujecie to? Jeden z najbogatszych klubów I ligi, naszpikowany zawodnikami dopiero co występującymi w Ekstraklasie, od sierpnia nie potrafi zdobyć kompletu punktów przed własną publicznością. Totalna aberracja!
97. minuta, na tablicy wyników 1:1. Czas pierwotnie doliczony przez sędziego już się skończył, ale Bytovia dostała jeszcze rzut wolny z prawej strony. Bramkarz Andrzej Witan już po raz drugi wędruje w pole karne rywala.
Filip Burkhardt świetnie dośrodkował, a zamykający – a jakże! – Witan strzela głową niczym rasowy snajper i daje swojej drużynie zwycięstwo. On i koledzy przez chwilę szaleńczo się cieszą, co odczuła nawet chorągiewka w narożniku. Zaraz dowiedzą się, że wszystko na nic, bo kilka minut wcześniej zakończył się zwycięski dla Wigier mecz w Częstochowie…
W momencie strzelenia tego gola o wszystkim wiedział już rzecznik prasowy Bytovii, Przemysław Gawin. Nie zazdrościmy.
Wygrywasz mecz po golu bramkarza w siódmej doliczonej minucie i jajco ci to daje, a na dodatek przez to dochodzi do dramatu twojego przeciwnika. Okoliczności szalone, niesamowite. Niektórzy na ławce gości od razu znali wynik ze stadionu Rakowa, ale piłkarzom na boisku nic nie mówili. A przecież gdyby dotarły do nich te wieści, na pewno nie atakowaliby z taką pasją do samego końca i na pewno Witan darowałby sobie kolejną wycieczkę pod bramkę GieKSy. Wtedy katowiczanie utrzymaliby się dzięki remisowi, a do II ligi zleciałyby Bytovia i Wigry.
Gospodarze pretensje jednak mogą mieć wyłącznie do siebie. Raz – oczywiście za cały sezon, sumiennie na ten spadek „zapracowali”. Dwa – Bytovię znacznie wcześniej należało dobić. Chwilę przed swoją tragedią katowiczanie wyszli z kontrą 2 na 1, w której skompromitował się Bartosz Śpiączka. Nie podał do Davida Anona, a samemu nie potrafił wykończyć akcji, fatalnie spudłował. Przez pryzmat tylko tego meczu, to do niego będzie najwięcej żalu. On i tak zaraz się zwinie, kończy się jego wypożyczenie z Termaliki. Śpiączka ustrzelił swoistego hat-tricka, bo przełknął gorycz spadku po raz trzeci z rzędu. Wcześniej żegnał Ekstraklasę w Górniku Łęczna i właśnie Termalice. Przypadek? Pewnie się domyślacie, co sądzimy.
Zaraz po Śpiączce pierwszymi do zginania karku za dziś powinni być Radek Dejmek i Jakub Wawrzyniak. Doświadczeni obrońcy, a grali niepewnie jak debiutanci, co chwila prostymi błędami i niefrasobliwymi zagraniami prokurowali kontry Bytovii. Brylował w tym zwłaszcza Wawrzyniak. Dejmek natomiast na początku drugiej połowy tak mocno i niedokładnie podawał do tyłu, że gdyby piłka szła w światło bramki, bylibyśmy świadkami spektakularnego samobója. Wtedy kibice wyjątkowo stracili cierpliwość i rozległo się „GieKSa grać, kurwa mać!”.
Wyjątkowo, bo jeśli zawodnicy GKS-u w meczach domowych byli paraliżowani z powodu presji wytwarzanej przez ich kibiców, to tym razem nie mieli powodu, żeby tak mówić. Mimo olbrzymiej stawki spotkania i trudnych okoliczności, 4 tys. widzów od początku nieustannie dopingowało swoją drużynę. Wystarczył ambitny wślizg lub jakaś odważna próba, żeby jeden czy drugi piłkarz usłyszał gromkie brawa z trybun.
Na Blaszoku wśród licznych transparentów pojawił się także wyraz jednoznacznej dezaprobaty dla pomysłu, by przy Bukowej swoje pierwsze mecze po awansie do Ekstraklasy rozgrywał Raków Częstochowa. Co ciekawe, na stadionie GieKSy w III lidze podobno chciałby jeszcze grać Rozwój Katowice. Może zrobić się tłoczno.
Bytovia do momentu gola Burkhardta z rzutu wolnego niewiele pokazywała w ofensywie. Po tym trafieniu zrobiło się gorąco, ale Callum Rzonca szybko wyrównał mocnym i precyzyjnym strzałem z dystansu. Przyjezdni odważnie zaczęli drugą odsłonę, później jednak to głównie GKS stwarzał zagrożenie. Wydawało się, że bramka kończąca emocje jest kwestią czasu…
Po ostatnim gwizdku sędziego Pawła Pskita wściekli kibice w słowach powszechnie uważanych za wulgarne przekazali piłkarzom i władzom klubu, że mają iść do diabła. Kilku kiboli wbiegło na boisko i odbierało zawodnikom koszulki. Ochrona udawała, że nic nie widzi.
Później część kibiców wyszła przed budynek klubowy i dawała upust swojej złości.
Głównie okrzykami, choć przez chwilę słychać było także walenie w drzwi. Przy wejściu ustawiono ochronę. Rozpylono nawet gaz łzawiący, który piętro wyżej odczuwali również dziennikarze czekający na konferencję prasową. Do jakichś dantejskich scen jednak nie doszło. Najwyraźniej ludzie tutaj przez ostatnie lata przyzwyczaili się już do kolejnych porażek i gorzkich rozczarowań. Parę lat temu może jeszcze byłyby dzikie akcje, teraz nie spowodował ich nawet spadek do II ligi. Spadek, którego mimo wszystko nie zakładano i chyba wciąż nie do końca dowierzano, że zespół mógł znaleźć się w tak dramatycznej sytuacji.
Na konferencję trzeba było trochę poczekać. Dariusz Dudek i Adrian Stawski siłą rzeczy stawili się w minorowych nastrojach, ze smutnymi minami. Dla Bytovii pożegnanie I ligi może de facto oznaczać koniec normalnego funkcjonowania klubu. Dudek, podobnie jak Rzonca, Arkadiusz Jędrych i Tymoteusz Puchacz, zanotował właśnie drugi spadek w tym sezonie. Wcześniej do ich CV została wpisana degradacja Zagłębia Sosnowiec, w którym byli jesienią. Przemowy szkoleniowców były krótkie, na pytania odpowiadali zdawkowo. Nie mieli głowy do analiz, co zrozumiałe. Dudek po zakończeniu swojej kwestii otrzymał od redaktora Michała Murzyna z portalu gieksa.pl szyderczy pucharek. Miał być za utrzymanie, a wyszło na to, że został wręczony za spuszczenie GieKSy do drugiej ligi i stworzenie najbardziej frajerskiej drużyny w historii klubu. – Proszę się podzielić z prezesem, dyrektorem sportowym i piłkarzami. Gratuluję – dodał Murzyn.
O dziwo, trener nie ucieszył się z prezentu. Po chwili konferencja się zakończyła, Stawski i Dudek szybko opuścili salę. – Trenerze, jeszcze pucharek – przypomniał redaktor, ale nie uzyskał odpowiedzi.
Po godzinie 22:00 zarząd klubu ogłosił zdymisjonowanie Dariusza Dudka i dyrektora sportowego Tadeusza Bartnika, a prezes Marcin Janicki podał się do dymisji.
– Cóż, przynajmniej w przyszłym sezonie będzie jakiś klub z Górnego Śląska w II lidze – komentowano na sali. Wszystko bowiem wskazuje na to, iż trójką spadkowiczów w komplecie zostaną kluby z tego regionu. Los Rozwoju Katowice i Ruchu Chorzów został już przesądzony, ROW Rybnik ma jeszcze cień szansy. Musi jednak w niedzielę wygrać i liczyć na korzystne rozstrzygnięcia w innych meczach.
Gdy wszyscy zbierali się do wyjścia, nad Bukową zaczął padać rzęsisty deszcz. Trudno o lepszą symbolikę. Dla wielu w GieKSie zaczyna się czas płaczu i zgrzytania zębów. Pytanie, kiedy po okresie żałoby zza chmur wyjdzie słońce?
PRZEMYSŁAW MICHALAK