Dzisiaj czuliśmy się jak dzieci w sklepie z zabawkami w okresie świątecznym. Od rana uśmiech na twarzy, bo za chwilę miało wydarzyć się coś wyjątkowego. Coś, co sprawi, że ten dzień będzie szczególny. Chcieliśmy, aby koło godziny 14:00 strzelały szampany, petardy, żebyśmy śpiewali „awans jest nasz” po przekonywującym zwycięstwie.
Teraz, gdy jest już znacznie później, jedyne, co czujemy, to duma. Po prostu duma.
Szczególnie dumni jesteśmy z powodu tej chorej bandy, która co tydzień wychodzi na boisko. Od początku sezonu do jego końca każdy z zawodników wiedział, skąd się wziął w naszym zespole. Wiedział, o co gra, na co jest olbrzymie parcie. Oczywiście, w szatni żarty były na porządku dziennym. Większość rzucała kawał za kawałem, ale gdy zakładali korki, strój KTS-u, wszystko zmieniało się o 180 stopni. Pełne skupienie na celu, bez odpuszczania. Gaz, press, gaz, press.
I tyle.
Może faktycznie nasza kadra jest szeroka. Pewnie i złożylibyśmy drugi zespół, który walczyłby z tym pierwszym o lidera warszawskiej B-klasy. Każde spotkanie było jakościowym rozwałkowaniem. Jednak Kamil Pawlak w żadnym z meczów nie wystawił takiego samego składu. Bo X miał kontuzję, bo Y wracał do zdrowia, bo Z wyjechał. Musieliśmy kombinować, wymyślać zawodnikom nowe pozycje, a i tak prawie zawsze się udawało.
Dziś, o godzinie 13:52, KTS Weszło wywalczył awans do A-klasy.
Ale dla nas to tylko początek drogi.
Ten dzień był szczególny jeszcze z innego powodu. Na polskich boiskach zadebiutował Fundambu Merveille. Chłopak-zagadka. Kompletnie nie wiedzieliśmy, czego możemy się po nim spodziewać. Dopiero wczoraj wylądował w Warszawie. Trener Pawlak wrzucił go na dodatek na cholernie głęboką wodę. Do środka pola, na ósemkę/szóstkę, czyli absolutnie kluczową pozycję w każdej drużynie. Obaw mieliśmy sporo, lecz…
Chłopak pozamiatał. Kapitalna technika, świetny odbiór, niezłe uderzenie, drybling i – przede wszystkim – polot oraz fantazja. Te dwie rzeczy zresztą całkowicie pasowały mu do wątłej, chłopięcej sylwetki. Brał piłkę, jechał między rywalami, robił to, na co miał ochotę. Cały czas pod grą, bez żadnego strachu.
Czy jeżeli 19-letni Kongijczyk bez znajomości języka angielskiego, dzień po wylądowaniu, wcześniej nigdy nie zaznawszy naturalnej, tak zadbanej trawy i porządnych butów piłkarskich niemal z miejsca staje się gwiazdą, to czy istnieje takie słowo jak: aklimatyzacja?
Wiadomo, widać u niego pewne niedoskonałości w fizyczności, ale to wszystko można wypracować. A bajecznej techniki – już nie. Duża pewność siebie, aż czasami boiskowa bezczelność. Pokrętło w nodze. Spryt, cwaniactwo. Jak już sami zdążyliście pewnie zauważyć – trochę zakochaliśmy się w Fundambu.
Wracając do meczu, kogo awizował do gry trener Pawlak?
Paweł Wysocki – Piotrek Poteraj, Maciek Joczys, Olek Fogler, Kuba Knap – Fundambu Merveille, Łukasz Kominiak – Damian Sawicki, Michał Zdyb, Michał Kropiewnicki – Daniel Żórawski
I jeszcze historyczna ławka: Olek Gęściak, Kuba Olkiewicz, Grzesiek Zaleski, Wojtek Chorąży, Daniel Anczarski, Dominik Grzesiak, Mati Szumowski
Prawie nie mamy się do czego przyczepić. Prawie, bowiem zamiast piątki z przodu, powinna być siódemka lub nawet wyżej, ale brakowało skuteczności. W pierwszej połowie na listę strzelców wręcz musieli wpisać się Michał Zdyb i Daniel Żórawski.. Pierwszy z nich, wcześniej dostając kapitalne podanie od Łukasza Kominiaka, stanął oko w oko z golkiperem Akademii Piłkarskiej Brychczy i skręcił w lewo, ale rywal przeczytał jego zamiary i wyłuskał futbolówkę. „Zdybek” mógł wystawić na pustaka do Żórawskiego, jednak – jak sam przyznał w przerwie – nie widział kolegi. A kolega chwilę po nim miał jeszcze sytuacją. Damian Sawicki dał „Czapo” na pustaka, a nasz poliglota oraz słynny myśliciel… nie trafił w piłkę. Frustracja narastała.
Nasze cierpienia ukrócił Damian Sawicki, za co jesteśmy mu niezmiernie wdzięczni. „Bąbel” zrobił to po swojemu. Lewe skrzydełko, piłka do dalszej, lepszej nogi, strzał po długim i dziękuje, dobranoc. Po tej bramce w okolicach Potockiej usłyszeliśmy ogromny huk. To schodzące z naszych zawodników ciśnienie. Nasi przeciwnicy nie mieli nic do powiedzenia w ciągu tych 90 minut, ale bez tego gola, nerwówka utrzymywałaby się jeszcze dłużej. A w tej sytuacji, druga odsłona stała pod znakiem treningu strzeleckiego.
W 61. minucie znów z rzutu wolnego strzelił Michał Zdyb. Bardzo estetyczny strzał. Podcinka z prawej nogi nad murem, w róg bramki Brychczego. Zdyb w drugim meczu z rzędu z bramką po stałym fragmencie. Kupujcie bunkry, róbcie zapasy, powiedzcie znajomym – koniec jest blisko. Jak na jesieni mogliśmy się przyczepić do liczb naszego weszlackiego Messiego, tak teraz mamy trochę zmartwień. Jak chłopak nie przystopuje, to nam go do Ekstraklasy zabiorą!
180 sekund później stała się rzecz niesłychana. Rywale nieumiejętnie powstrzymywali Kropiewnickiego we własnym polu karnym, sędzia wskazał na wapno i dostaliśmy jedenastkę. Pytanie: kto do niej podejdzie? „Komin”? „Kropa”? „Fogi”?
Figa z makiem. Piłkę pod koszulkę kitra Fundambu i chwilę później pewnie pokonuje bramkarza. Nikogo nie pytał się o zdanie. Wziął i strzelił.
Po tym okresie w grze, Pawlak trochę pozmieniał w składzie, dał zagrać tym, którzy z reguły grzali w tym sezonie ławę, dzięki czemu na murawie zameldował się m.in. Kuba Olkiewicz. Chwilę przed tą wiekopomną zmianą, czwarte trafienie dla KTS-u zanotował Kropiewnicki. Chwila konsternacji na boisku, piłkę przy nodze ma Sawicki, wykłada do Michała, który strzela kolejnego gola. Jakże wymowne było, jak po tej bramce kierownik Wojtek Hadaj zaczął wołać Kowala, żeby przynieść szampany. Schłodzone, wyczekane, wywalczone szampany. Wszyscy na trybunach zaczęli odliczać, wiedzieliśmy, że mamy ten cholerny, upragniony awans. Główny arbiter postanowił, iż troszkę przedłuży nasze wyczekiwanie, dyktując karnego w ostatniej minucie. Tym razem na listę strzelców wpisał się wspominany wyżej Łukasz Kominiak. Trafił i… trzy gwizdki sędziego.
KONIEC!
Szampany, zabawa, śpiewane, pamiątkowe zdjęcia, wywiady, istne szaleństwo. Najprościej – feta. Feta, którą zapowiadaliśmy od dłuższego czasu. Która była planowana od kilku miesięcy. Która zwieńczyła dzieło oraz pracę naszych chłopaków. Która w końcu oznajmia, że…
JESTEŚMY W A-KLASIE!
AWANS JEST NASZ!
Czego możecie nam życzyć? Lidera, mniejszej liczby kontuzji, lepszej skuteczności. Jasna dupa, nie wiemy. Pamiętacie analogię do dziecka w sklepie z zabawkami?
Znikamy teraz na moment, musimy pobawić się nową wyścigówką. Z fartem!