„Trzy do zera, Polska goli frajera” możemy zaśpiewać po dzisiejszym meczu półfinałowym Montreux Volley Masters. Bo występujące w nim nasze siatkarki zagrały dziś znakomite spotkanie. Od początku do końca kontrolowały wydarzenia na parkiecie i w pełni zasłużenie awansowały do finału. A my? My mogliśmy tylko bić brawo.
Serio, ten mecz był popisem naszej kadry. Stojące po drugiej stronie siatki Tajki cokolwiek do powiedzenia miały właściwie tylko w trzecim secie. I jasne, wiemy, że Tajlandia to żadna potęga, a co najwyżej siatkarski średniak (choć regularnie zdobywane w ostatnim czasie medale mistrzostw Azji powinny budzić jakiś respekt). Jednak to one mogły zaprezentować się przy okazji ostatnich dwóch mistrzostw świata. Polek tam za to nie było.
Takie zwycięstwa muszą więc nas cieszyć. Tym bardziej gdy oznaczają one historyczny sukces, jakim jest awans do finału Montreux Volley Masters. Jasne, to turniej towarzyski. Ale jego obsada co roku jest bardzo dobra, a i prestiż dość spory. Spójrzmy na listę zwycięzców od roku 2010: Chiny, Japonia, Brazylia, Niemcy, Turcja, znów Chiny, znów Brazylia i Włochy. To ekipy ze ścisłej światowej czołówki, do której Polki chciałyby wrócić po latach na wygnaniu. Gdyby jutro dopisały się na tę listę, to zrobiłyby duży krok w tę stronę i rozbudziły naszą nadzieję na niezłe wyniki w najbliższej przyszłości. „Niezłe”, bo cudów na razie nie oczekujemy. Ale jeśli będą grać tak, jak w dzisiejszym meczu, to kto wie…
Bo spotkanie z Tajkami od początku przebiegało pod dyktando Polek. W pierwszym secie gra była wyrównana do stanu 10:10. Potem nasze reprezentantki odskoczyły i nie dały się dogonić, wygrywając do 18. Podkreślić trzeba, że znakomicie potrafiliśmy wykorzystać błędy rywalek, a do tego świetnie funkcjonował nasz serwis, gra z kontry i, przede wszystkim, blok. Tym ostatnim elementem w całym spotkaniu Polki zapewniły sobie aż 13 punktów. Tajki zaledwie 4.
13 minus 4 daje 9. Tę szybką lekcję matematyki przeprowadziliśmy tylko dlatego, by móc zgrabnie przejść do drugiego seta. Bo zaledwie tyle punktów oddały w nim Polki swoim rywalkom. To była istna deklasacja, której przewodziła, rzecz jasna, Malwina Smarzek. Siatkarka Zanetti Bergamo to już niekwestionowana liderka naszej kadry, co doskonale widać na parkiecie. Gdy Polki mają choćby najmniejsze problemy – kierują piłkę właśnie do niej. I to działa. Szczególnie, że Smarzek świetnie gra w całym turnieju, a dzisiejszy mecz nie był wyjątkiem. To ona punktowała najlepiej z naszego zespołu i prowadziła kadrę do zwycięstwa.
Ale nie przypisujemy jej wszystkich zasług. Bo świetnie zagrały też Agnieszka Kąkolewska czy Natalia Mędrzyk (co było naprawdę miłą niespodzianką). Punktowały rzadziej, ale imponowały opanowaniem nawet w trudnych sytuacjach. Zresztą Polki regularnie pokazywały dziś, że potrafią się w swoich akcjach pobawić. Choćby Marlena Pleśnierowicz, która na rozegraniu często wybierała rozwiązania nieoczywiste, zaskakując tym rywalki. Ale i jej koleżanki, gdy znakomicie kiwały, w niekonwencjonalny sposób omijając blok Tajek. Te ostatnie zresztą w pewnym momencie na tyle się w tym wszystkim zagubiły, że w dwóch z rzędu akcjach podarowały punkty Polkom. Najpierw błędem ustawienia (a gdyby nie on, dostałyby punkt, bo nasz serwis wylądował w siatce), a potem podwójnym odbiciem. Cóż, jak dają, to trzeba brać. I tak zrobiły biało-czerwone.
Trzeci set, o czym już wspominaliśmy, wyglądał jednak inaczej. W nim Tajki się postawiły i dotrzymywały kroku naszym reprezentantkom aż do samego końca. Były nawet bliskie wyrównania stanu rywalizacji na 24:24. Ale wiecie, jak jest – gdy gra się dobrze i ma się swój dzień, pomaga wszystko dookoła. W tym przypadku był to… sufit, którego piłka dotknęła po obronie jednej z Tajek. Sędzia w tej sytuacji musiał przyznać punkt Polkom. I tak się to wszystko skończyło.
Finał turnieju jutro. Polki zagrają w nim albo z Japonkami (w fazie grupowej wygrały z nimi 3:1) albo z Włoszkami, ekipą z absolutnego topu, zeszłorocznymi wicemistrzyniami świata. Niezależnie od tego, która z tych drużyn wejdzie do decydującego meczu, wiemy jedno – warto będzie na niego rzucić okiem.
Tym bardziej, że dla naszej kadry ten turniej to przede wszystkim przetarcie przed tym, co czeka ją potem. Czyli Ligą Narodów i (co prawdopodobnie jeszcze ważniejsze, ale odbędzie się dopiero początkiem sierpnia) turniejem kwalifikacyjnym do przyszłorocznych igrzysk olimpijskich w Tokio. Co ciekawe, w obu tych imprezach zmierzymy się m.in. z… reprezentacją Tajlandii. Jeden z tych meczów już za kilka dni w Opolu (tam zagramy też z Niemkami, które nasza kadra pokonała wczoraj i Włoszkami). Nie mamy nic przeciwko temu, by Polki powtórzyły wówczas scenariusz z dzisiejszego starcia.
Fot. Newspix