Stadion Narodowy nie widział gorszego meczu finałowego. To była nasza piłka w pigułce – ładny stadion, sporo kibiców (choć część potraktowana skandalicznie, jak bydło, o czym wspomnę), a na murawie kompletny paździerz. Gówno zapakowane w błyszczący papierek. Choć tak naprawdę nie mam pretensji do Lechii, ona chciała troszeczkę grać w piłkę. Mam pretensje do Jagiellonii, bo jak tak sobie myślę, to czy Stadion Narodowy widział kiedykolwiek gorszą drużynę? Przyjechał Gibraltar, strzelił gola, Armenia też, a mogła dwa, Łotysze również parę razy mogli nas zaskoczyć i chcieli to zrobić. A Jaga? A Jaga nic. Nie wiem, co to było, ale na pewno nie gra w piłkę.
To rzadka sztuka – mieć za sobą 180 minut na murawie i ani przez sekundę nie spróbować uprawiać futbolu. Jagiellonia tak się rozpędziła z tym odpuszczaniem meczu w Lubinie, gdzie pozorowała grę, że dojechała na tym pozoranctwie do Warszawy i nie skojarzyła, że to już ten czas, kiedy warto przestać robić sobie jaja.
Kilka faktów. Jagiellonia przez pierwszą połowę grała tak naprawdę u siebie, ponieważ kibice Lechii z oczywistych powodów milczeli, a na trybunie białostoczan trwał żywiołowy doping. I co, zostało to wykorzystane w jakikolwiek sposób, umowni i wówczas rzeczywiści gospodarze ruszyli na rywala z furią? Gdzie tam. Najgroźniej było, gdy Klimala nieudolnie przyjmował piłkę. Niesamowite, że w takich warunkach jedyne co można wspominać, to złe przyjęcie piłki Klimali. Natomiast czy ten błąd techniczny akurat tego piłkarza jest czymś dziwnym? Absolutnie. Moim zdaniem Lechia mogła wyjść bez bramkarza, a i tak skończyłaby ten mecz na zero z tyłu. Z prostego powodu – Jagiellonia grała bez napastnika.
No, ale jedziemy dalej. Jaka była pierwsza i jedyna zmiana Mamrota przy stanie 0:0? Wpuszczenie Bartosza Kwietnia. O kurwa… Piszę te słowa, ale jest mi ciężko, skoro ręce opadają. Żadnego ryzyka nie podjął Mamrot. Żadnego. Miał na ławce Pospisila, ale wpuścił Kwietnia, który ma tyle wspólnego z kreatywnością, co ja z łyżwiarstwem figurowym. Czyli oczywiście nic. A Stokowiec nie zrobił w gacie i dał szansę Sobiechowi, a to przyniosło mu oczekiwany skutek.
Potem jeszcze Mamrot chciał gonić wynik Wójcickim. Śmiech w nawiasie.
To też ciekawe, że Jagiellonia przy stanie 0:1 nie była w stanie przekroczyć połowy Lechii. Jak mówię – Alomerovicia mogłoby nie być albo mógłby rozwiązywać krzyżówki panoramiczne. Gospodarze zaczęli od środka, zaraz stracili piłkę, a potem gra toczyła się w okolicach ich narożnika. Przecież to jest komedia. Dawno czegoś takiego nie widziałem i chyba jeszcze długo nie zobaczę.
Śmieszy mnie, gdy Mamrot mówi, że piłka nie jest sprawiedliwa. Dlaczego mówi pan o piłce, skoro pan i pana drużyna w ostatnim tygodniu w ogóle się piłką nie zajmujecie? Futbol może i jest niesprawiedliwy, natomiast obecnie futbol nie ma żadnego związku z Jagiellonią. Lechia też nie grała dobrego meczu, ale jednak chciała zwyciężyć, nie załamał jej VAR, nie czekała na dogrywkę, tylko w końcówce po prostu zadała ostateczny cios. I choćby za to należą jej się brawa.
A wracając do Jagi – gruchnęła informacja, że trener Mamrot w kolejnym sezonie nie poprowadzi tej drużyny i trudno się dziwić. Od lutego ten zespół jest nie do poznania. Nudny, schematyczny, marny, bojaźliwy. Nie można wszystkiego zwalać na transfery wychodzące, bo naprawdę trudno mi uwierzyć, że Świderski z Sheridanem mieli aż taki wpływ na drużynę. Sądzę, że przykładowy Stokowiec na wielu pozycjach marzy o takim komforcie, jaki ma Mamrot, a jednak Stokowiec dalej punktuje bardzo przyzwoicie.
Coś się w Białymstoku wypaliło, coś się zepsuło i chyba recepta na poprawę jest tylko jedna.
I jeszcze akapit o kibicach. A może bardziej o organizatorze, czyli Polskim Związku Piłki Nożnej, który tej imprezy nie dźwignął. Wpuszczanie kibiców na stadion odbyło się w sposób skandaliczny, jeszcze pół godziny przed meczem, gdy wchodziłem na Narodowy, pod bramkami było tyle osób, jakby coś tam rozdawali za darmo. Ostatecznie – jak czytam – rozdawali tylko gaz i poczucie beznadziei, że po przejechaniu setek kilometrów nie zobaczy się meczu, a już na pewno nie 90 minut. Mnie na bramce klepał – na oko – siedemdziesięcioletni pan. Szanuję starsze osoby, natomiast stadion to chyba nie jest odpowiednie miejsce pracy dla nich. Tam trzeba młodych ludzi, żwawych, którzy wykonają swoją pracę szybko. Jak łatwo się domyślić, 70-letni człowiek najszybszy już nie jest, a i przy jakiejś sytuacji konfliktowej zbytnio się nie przyda.
Finał na Narodowym to oczywiście słuszna idea, natomiast jeśli to ma tak wyglądać, to może lepiej wrócić do dwumeczów i ten nasz futbol – beznadziejny jakościowo, a jak widać słaby też pod względem organizacji – schować bardzo głęboko.