Już jutro na arenie, która w tym roku ugości lekkoatletyczne mistrzostwa świata, po raz dziesiąty w historii rozpocznie się walka o diamenty. A te, jak wiadomo, są wieczne. Podobnie jak nazwiska zwycięzców Diamentowej Ligi – cyklu najbardziej prestiżowych zawodów w świecie królowej sportu. Przez kolejne cztery miesiące o zapisanie się na kartach historii powalczą zawodnicy i zawodniczki z całego świata. W tym i Polacy.
Pięcioro z nich tę walkę rozpocznie już jutro. Może się wydawać, że to mało, ale trzeba pamiętać, że na różnych mityngach z cyklu (tych w sezonie jest dwanaście, a najlepsi wchodzą jeszcze do dwóch finałowych) pojawiają się różne dyscypliny. W Dosze, gdzie Diamentowa Liga rozpoczyna się od lat, będzie ich czternaście. I zawodnicy, i zawodniczki pobiegną na 200 oraz 800 metrów. Potem są już jednak różnice. Panowie pokonają też 1500 metrów i przeszkody ustawione na dystansie 3 kilometrów. Do tego będą rzucać dyskiem, pchać kulą i skakać o tyczce. Panie? 3000 metrów bez przeszkód, 100 i 400 z płotkami, a do tego skoki: wzwyż i w dal.
Przy okazji warto dodać, że ten sezon jest dla Diamentowej Ligi szczególny. Nie tylko dlatego, że jubileuszowy, ale i z tego powodu, że od przyszłego roku jej format nieco się zmieni. Z 36 konkurencji, które dziś obecne są na mityngach, zostaną tylko 24. Wszystko po to, by rywalizację skrócić. Zamiast dwóch godzin, zawody mają trwać półtorej i stać się bardziej interesujące dla fanów. By osiągnąć ten cel skasowane zostaną m.in. dystanse biegowe dłuższe niż trzy kilometry. Obcięty będzie również jeden dzień finałów.
To jednak za rok. A w tym biegamy, skaczemy, rzucamy i pchamy na starych zasadach. Innymi słowy: w każdym swoim starcie zbieramy punkty. Od ośmiu za wygraną, do jednego za ósme miejsce. Na koniec je sumujemy i sprawdzamy, na którym miejscu klasyfikacji generalnej się znaleźliśmy. Jeśli znaleźliśmy się w ścisłej czołówce naszej konkurencji, jedziemy na finał. A tam walczymy o główną nagrodę, czyli niezły zastrzyk gotówki i diamencik do kolekcji. To znaczy nie my, a sportowcy, ale wiecie, o co chodzi.
A skoro o sportowcach, to warto wreszcie napisać, którzy z naszych lekkoatletów zaprezentują się jutro. Z pewnością napisać możemy, że żadnych parytetów nie wypełnimy, bo będą to sami faceci. Popchnąć jak najdalej kulę postarają się Konrad Bukowiecki i Michał Haratyk. Drugi z nich został w tym roku już mistrzem Europy w hali, choć na tę imprezę miał nawet… nie jechać. Konrad z kolei miał wtedy problemy zdrowotne, które teraz z pewnością chciałby sobie odbić. Obaj ciężko pracowali, ale faworytami nie są. Wraz z nimi do Kataru poleciał bowiem choćby Ryan Crouser. Amerykanin pchnął niedawno 22,74 metra, ustanawiając nową życiówkę i, przy okazji, szósty wynik w historii lekkiej atletyki. Z perspektywy Polaków patrząc (rekord naszego kraju wynosi 22,08 m i należy do Haratyka), to wynik po prostu kosmiczny.
O najwyższe laury na pewno powalczyć może za to Piotr Lisek, który swoją pozycję w świecie tyczki ugruntował już dawno. I choć ostatnio cały czas jest blisko szczytu, ale nie może się na niego wspiąć, to wierzymy, że w tym sezonie wreszcie go osiągnie. Choć sam Piotr mówi, że najlepiej byłoby, gdyby forma przyszła na mistrzostwach świata (i tu się z nim zdecydowanie zgadzamy), to nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by na poziomie nieosiągalnym dla rywali zawiesił poprzeczkę już jutro.
Poza tym w stolicy Kataru zaprezentują się Adam Kszczot i Piotr Małachowski. O pierwszym trudno cokolwiek napisać. Znamy jego możliwości, ale nie widzieliśmy ich w tym roku, bo Adam po prostu nie startował w hali, skupiając się na treningu i wyraźnie celując w starty na otwartym stadionie. Właściwie ostatni raz widzieliśmy go na… Gali Plebiscytu na Najlepszego Sportowca Polski. Małachowski to z kolei człowiek-instytucja. Nie tylko polskiego sportu, ale i… Diamentowej Ligi. Klasyfikację generalną cyklu wygrywał bowiem aż czterokrotnie. Choć jego ostatni triumf miał miejsce w 2016 roku, a od tego czasu z jego formą bywało różnie. Jak będzie teraz? Nie wiadomo, choć mamy nadzieję, że dzięki współpracy z byłym rywalem, a nowym trenerem, Gerdem Kanterem, wróci stary, wielki Piotr Małachowski.
Nie nadzieję, a pewność mamy jednak, gdy piszemy, że jutro wróci wielka lekkoatletyka. Bo w Dosze wystartują nie tylko Polacy, ale i najlepsi sportowcy z całego świata. Absolutna czołówka, ludzie, którzy będą nas zachwycać przez kilka kolejnych miesięcy. Nie wiemy, jak wy, ale my już nie możemy się tego doczekać.
Fot. Newspix