Dele Alli podejmuje błyskawiczną decyzję i zagrywa fantastyczne podanie do ustawionego na linii środkowej Heung-Min Sona. Koreańczyk zgrywa z pierwszej piłki do Moussy Sissoko, by wraz z nim ruszyć na osamotnionego Virgila van Dijka. Na zegarze 85. minuta, Liverpool potrzebuje zwycięstwa, a jednak remisuje na Anfield 1:1 z Tottenhamem. Ryzykuje więc więcej niż zwykle i za moment może zostać za to boleśnie skarcony. Manchester City potyka się zbyt rzadko, by wpadka ze Spurs mogła ujść na sucho. W tym momencie wszystko na nią wskazuje. Nawet obrońca rozgrywający tak doskonały sezon jak Virgil van Dijk nie ma obowiązku powstrzymać w pojedynkę dwóch zawodników pędzących na bramkę Alissona. Wielu defensorów na miejscu van Dijka straciłoby głowę, dało się rozklepać duetowi Tottenhamu.
Liverpool nie zapłacił jednak tak mocno podważanych w momencie transferu 75 milionów funtów za jednego z wielu.
Niewykluczone, że to, co wydarzyło się w kilku kolejnych sekundach, stało się języczkiem u wagi przy wielu krzyżykach postawionych w plebiscycie na Piłkarza Roku PFA wygranym nie przez Raheema Sterlinga, a właśnie przez holenderskiego giganta.
***
– Może czasami wyglądam jakbym gubił koncentrację, ale uwierzcie mi, przez cały mecz moja głowa pracuje na najwyższych obrotach.
***
Heung-Min Son – szesnaście goli w sezonie.
Moussa Sissoko – zero.
Czy Virgil van Dijk znał tę statystykę?
Na pewno wiedział, że dopuszczenie Sona do sytuacji strzeleckiej daje Alissonowi niewielkie szanse na interwencję. Był też świadom, że Moussa Sissoko wykończenia nie zapisałby wśród mocnych stron. Oraz że jeśli będzie chciał kończyć akcję sam i uderzyć swoją lepszą, prawą nogą, będzie zmuszony ściąć do środka.
Sposób, w jaki Holender zamknął francuskiemu pomocnikowi dwie najlepsze opcje rozwiązania tej akcji, powinien znaleźć się w elementarzu gry defensywnej. Stoper The Reds wiedział, że nie zdoła sam zamknąć wszystkich drzwi, pozostawił więc otwarte te, przez które będzie się najtrudniej przecisnąć. Cały czas sprawiał, by podanie do Heung-Min Sona wydawało się awykonalne. Zmusił Sissoko – gorszego strzelca spośród nadciągającej dwójki – do strzału słabszą, lewą nogą.
Moussa Sissoko przestrzelił. Zgubił balans i fatalnie trafił w futbolówkę.
Kilka chwil później Tottenham, podobnie jak w końcówce meczu z Chelsea, gola strzelił sobie sam.
Gdyby wtedy, ostatniego dnia marca The Reds stracili gola, mogliby się już nie podnieść do końca sezonu. Manchester City od początku kwietnia wygrał w Premier League wszystkie spotkania, miałby więc dziś cztery punkty przewagi nad drużyną Juergena Kloppa.
Ale Liverpool bez van Dijka mógłby wykoleić się znacznie, znacznie wcześniej.
Po pierwszych szesnastu kolejkach The Reds ustanowili rekord wszech czasów Premier League. 16 meczów, zaledwie 6 bramek straconych. Do tego 42 punkty na koncie, a więc najlepszy wynik w historii klubu, lepszy niż w każdym z osiemnastu sezonów, gdy mistrzostwo wędrowało w ręce Liverpoolu.
Gdyby ktoś stwierdził rok wcześniej, gdy van Dijk był jeszcze graczem Southampton, że coś takiego może się przytrafić drużynie z miasta Beatlesów? Każdy rozsądny człowiek popukałby się w czoło i włożył podobne stwierdzenia pomiędzy bajki.
Holender przerósł jednak Southampton i jasnym stało się, że każdy kolejny sezon w zbyt ciasnym już dla niego klubie zrobi mu krzywdę. Już latem złożył w klubie oficjalną prośbę o transfer, wydawało się że jego przenosiny do czołowego zespołu Premier League są nieuniknione. Nie zagrał w pierwszych czterech meczach sezonu, ale kluby nie doszły do porozumienia i został jeszcze na pół roku. Liverpool w tym samym czasie przeciekał w tyłach, desperacko poszukiwał nie tylko klasowego środkowego obrońcy. Szukał lidera.
Virgil van Dijk potrzebował Liverpoolu.
Liverpool potrzebował Virgila van Dijka.
Na początku sezonu 2018/19 – mającego dla Liverpoolu być przełomem dzięki odważnym poczynaniom na rynku w całym 2018 roku, poczynając od rekordowego transferu van Dijka – Juergen Klopp już wiedział, że może Holendrowi zaufać bezgranicznie. Nie tylko w kwestii jego gry, ale też jeśli chodzi o zawiadowanie całą defensywą.
W pięciu pierwszych meczach ligowych, pięciu wygranych meczach ligowych, w linii obronnej z Holendrem Niemiec ustawił 24-letniego Andrew Robertsona, 21-letniego Joe Gomeza i 19-letniego Trenta Alexandra-Arnolda. To, jak doskonale prezentował się w tamtych meczach Gomez – później kontuzjowany i wyeliminowany na kilka długich miesięcy – eksperci w ogromnej mierze przypisywali van Dijkowi. Gdy w jego miejsce wskoczył najpierw Dejan Lovren, a później Joel Matip, obaj wyglądali zdecydowanie lepiej niż wtedy, gdy grali ze sobą w parze.
Obu nie można było wiele zarzucić, gdy mowa o wyprowadzeniu piłki. Dołączający do Liverpoolu van Dijk odstawał i od Matipa, i od Lovrena, i od Ragnara Klavana, jeśli chodzi o celność podań – zarówno krótkich, jak i długich, co słusznie zauważył Alex Stewart w analizie dla kanału Tifo Football.
Nie to było jednak aspektem wołającym głośno o poprawę. Liverpool fajnie atakował zaczynając od obrony, zdecydowanie gorzej bronił.
Nic dziwnego, że spojrzał w stronę niezwykle trudnego do przejścia zawodnika, który odchodząc z Southampton był najlepszym środkowym obrońcą ligi pod względem wygranych pojedynków powietrznych na 90 minut i trzecim najlepszym w liczbie odbiorów, zaraz za Davidem Luizem i Nacho Monrealem.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Jeszcze w sezonie 2017/18 Liverpool rozpoczął zakończoną w trwających rozgrywkach serię dziewięciu meczów u siebie, w których nie tylko nie stracił gola, ale w ogóle dopuścił rywali do zaledwie trzynastu strzałów na bramkę. Van Dijk opuścił w tym czasie zaledwie 35 minut w starciu z Southampton.
Ogromne wrażenie musi też robić statystyka Opta Sports, wedle której ani w Premier League, ani w Lidze Mistrzów nikomu nie udało się choćby raz przedryblować stopera The Reds. Niektórzy podają to pod wątpliwość wskazując, że w meczu z Manchesterem United udało się tego dokonać przy linii końcowej Marcusowi Rashfordowi. Opta nie wpisała jednak tego pojedynku do rubryki „przedryblowany”, bo według jej definicji, taka sytuacja następuje, gdy zawodnik atakujący mija broniącego próbującego odebrać piłkę. Van Dijk, zdaniem Opty, nie wykonał jednak w tej sytuacji próby odbioru. Nieważne jednak, czy van Dijka nie przedryblował w tym sezonie nikt, czy udało się to Rashfordowi – statystyka jego wygranych pojedynków wciąż jest niebywale imponująca.
***
– Zastanawiałem się: jak to możliwe, że udało nam się ściągnąć tak dobrego zawodnika? Patrzyłeś na niego i widziałeś, jaki jest świetny na pierwszy rzut oka – miał naturalną łatwość z piłką przy nodze, fizycznie i technicznie znakomity, specjalista od wykańczania rzutów wolnych, od zagrywania długich piłek, do tego imponująca była jego zdolność do czytania gry. Virgil wniósł nas na inny poziom.
Kris Commons, partner van Dijka z Celtiku
***
Powiedzieć, że nie wszyscy byli tak spostrzegawczy jak Commons, to nic nie powiedzieć.
Świętując dwa i pół roku temu 25. urodziny, Virgil van Dijk miał na koncie zaledwie sześć spotkań w Lidze Mistrzów. Osiem w Lidze Europy. Osiem meczów w barwach reprezentacji Holandii. Mimo że w Amsterdamie, Eindhoven czy Rotterdamie wiedziano o jego istnieniu doskonale, mimo że przenosiny z Groningen do jednej z czołowych drużyn Eredivisie nie są niczym nadzwyczajnym – patrz Luis Suarez – nigdy nie zagrał dla żadnego z klubów holenderskiej wielkiej trójcy.
– Wielkie kluby w Holandii nie chciały mnie tknąć. Ajax, Feyenoord, PSV, AZ, żaden nie był do mnie przekonany – mówił van Dijk na łamach „The Times” odnosząc się do okresu, gdy jako czołowy stoper Eredivisie decydował się opuścić Groningen.
– Celtic był dla mnie idealny, jeden z największych klubów świata, jeśli mówimy o zapleczu kibicowskim. Ale wiele klubów w Anglii nie było do mnie przekonanych – to z kolei o okresie, gdy zamieniał szkocką Premiership na angielską Premier League.
Brak przekonania do jego umiejętności stał zresztą także za jego przenosinami z Willem II Tilburg do wspomnianego Groningen. Gdy przyszło co do czego, gdy trzeba było decydować się na podpisanie zawodowego kontraktu, trenerzy nie potrafili podjąć jednogłośnej decyzji.
17-letni Virgil van Dijk wciąż jeszcze po treningach dorabiał na zmywaku w restauracji Oncle Jean w Bredzie. Wsiadał na rower i gnał ile sił w nogach do pracy, by móc sobie pozwolić na małe przyjemności. Jak sam mówi – docenił wtedy wartość pieniądza. Zarabiał około 4 euro za godzinę, co nie pozwalało na wielkie szaleństwa. Mógł raz w tygodniu spotkać się ze znajomymi, postawić im kolację w McDonald’s, który w Bredzie był miejscem spotkań młodzieży przed wyruszeniem w miasto.
W Tilburgu wiedziano, że Virgil ma spory potencjał, trenerów odstraszały jednak momenty dekoncentracji, które przytrafiały się Holendrowi zdecydowanie zbyt często. Dzięki warunkom fizycznym i naturalnej szybkości, van Dijk był w stanie wiele błędów naprawić, ale wbijano mu nieustannie do głowy, że gdy będzie się mierzyć z seniorami, pozostawienie napastnikowi kilku metrów wolnej przestrzeni oznaczać może stratę bramki przez jego zespół.
Tak po prawdzie, to wątpliwości te były uzasadnione. Tego typu błędy wciąż, rzadko bo rzadko, ale zdarzają się van Dijkowi. I to nawet w spotkaniach, które wydają się być perfekcyjne w jego wykonaniu. Patrz: starcie w Lidze Narodów z Francją. To starcie, w którym van Dijk w sytuacji jeden na jeden zatrzymał Kyliana Mbappe próbującego nabrać go na tę samą sztuczkę, która w starciu z Marcosem Rojo dała Francji karnego w 1/8 finału mundialu.
Holender zrobił dokładnie to, co powinien. Zamknął Francuzowi drogę do bramki, nie dał się wciągnąć w pojedynek sprinterski. W ostatniej chwili delikatnie wytrącił go z równowagi, by wślizgiem zablokować próbę uderzenia.
A potem dał się ograć Olivierowi Giroud, zostawiając mu całą masę wolnego miejsca, za co otwarcie skrytykował go selekcjoner Ronald Koeman.
– Czasami każdy obrońca – nawet taki z jego szybkością i siłą – musi podejść bliżej krytego zawodnika. Nie możesz czekać na zagrożenie! Rozmawialiśmy o tym i Virgil wie, że chcę, by się w tym elemencie poprawił.
Stoper szybko wyczuł znaki zapytania, jakie narosły wokół jego przyszłości w Willem II. Był rozczarowany. Nie widział przed sobą ścieżki do pierwszej drużyny. Spakował się więc i przeniósł 250 kilometrów na północ Holandii. Pierwszy raz mieszkając samemu, z dala od matki. Matki pochodzącej z Surinamu, co w niderlandzkiej piłce bynajmniej nie jest bez znaczenia. Jakoś tak się składa, że największe sukcesy holenderskiego futbolu ostatnich dekad, a więc mistrzostwo Europy 1988 i wygrana kilka lat później przez Ajax Liga Mistrzów, to triumfy w których ogromny udział mieli zawodnicy z surinamskimi korzeniami. Gullit, Rijkaard, Vandenburg, Bogarde, Reiziger, Davids, Kluivert, Wooter – w żyłach każdego z nich płynęła krew ludzi z kraju o populacji mniejszej od populacji Amsterdamu.
Z ojcem – stuprocentowym Holendrem – i tak nie chciał mieć za wiele wspólnego od czasu separacji rodziców. Dlatego też nie nosi na plecach jego nazwiska, tylko imię Virgil.
Gdy więc poważnie zachorował, to mama była osobą, która natychmiast przybyła zająć się synkiem. I prawdopodobnie uratowała mu życie.
Ostre zapalenie wyrostka robaczkowego, w jego efekcie także zapalenie otrzewnej i infekcja nerek.
Jeśli myślicie, że tylko w Polsce lekarz byłby w stanie poklepać po plecach i odesłać, jesteście w błędzie. Doktor, do którego udał się van Dijk stwierdził, że można zawodnika Groningen odesłać do domu. Gdyby nie przyjazd jego matki i jej upór, by zawieźć Virgila do innego szpitala, gdzie zajęto się nim już właściwie i postawiono na nogi, choć – jak sam mówi – zaraz po operacji trudno mu było przejść dziesięciometrowy korytarz bez potwornej zadyszki..
Było z nim tak źle, że w szpitalu kazali Holendrowi spisać testament.
– Nikt nie chciał o tym rozmawiać, ale musieliśmy to zrobić, by część moich pieniędzy mogła w razie śmierci trafić do mojej matki.
Niedługo podpisany w szpitalu testament można było na szczęście podrzeć. Choć van Dijk wrócił do klubu będąc cieniem samego siebie, chudszy o ładnych kilka kilogramów, błyskawicznie się odbudował. Stracił końcówkę sezonu 11/12, w kolejnych rozgrywkach jedyne spotkania, jakie opuścił, to te w 30. i 32. kolejce, gdy był zawieszony za kartki.
Choć Groningen nie udało się przebrnąć przez półfinały play-offs o grę w Lidze Europy, van Dijk okazał się wielkim wygranym tamtego sezonu. Skauci Celtiku obserwujący go od dwóch lat stwierdzili, że lato będzie najlepszym momentem, by wykonać zdecydowany ruch i sprowadzić potężnego Holendra na wyspy.
Meczem, który przekonał Neila McGuinnesa, byłego skauta The Hoops, do van Dijka, było starcie z Vitesse Arnhem. Cytowany przez Bleacher Report twierdzi, że w tamtym starciu, mając za rywala przyszłego napastnika Manchesteru City i strzelca 31 goli w sezonie Eredivisie – Wilfrieda Bony’ego – pokazał wielkie opanowanie, spokój i ogromny charakter. Wizyta Johana Mjallby’ego, asystenta Neila Lennona tylko potwierdziła ocenę McGuinnesa. W finałowym meczu fazy zasadniczej van Dijk świetnie spisał się w starciu z Ajaksem, mimo że jego zespół poległ 0:2.
I choć zarówno ten, jak i dwa kolejne transfery budziły wątpliwości, van Dijk błyskawicznie je rozwiewał. Każde kolejne, coraz trudniejsze wyzwanie, podejmował. I choć skala trudności rosła w niebywałym tempie, on z każdego póki co wychodzi z tarczą.
Celtic z Holenderm w centrum defensywy stracił w pierwszym sezonie 25, a w drugim – zaledwie 17 goli w 38 ligowych starciach. Tego drugiego wyniku nie udało się powtórzyć, o przebiciu nie wspominając, aż do dziś.
W sezonie 2015/16 Southampton ze sprowadzonym z Celtic Park VVD zajął szóste, najwyższe od 1985 roku miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej, wdzierając się do Top Six kosztem między innymi Liverpoolu. Rok później, mimo sprzedaży Mane, Pelle czy Wanyamy, osunął się tylko o dwie pozycje.
Wreszcie Liverpool w pierwszym półroczu van Dijka awansował po raz pierwszy od jedenastu sezonów do finału Ligi Mistrzów, kolejne zakończył na szczycie tabeli Premier League, do dziś pozostając w wyścigu o tytuł, którego tempo w obecnym sezonie jest doprawdy mordercze. Już wiadomo, że niezależnie od rozstrzygnięcia mistrzowskiej batalii, jemu tytułu najlepszego piłkarza ligi nikt już nie odbierze.
***
Van Dijk zdradził w wywiadzie udzielonym jakiś czas temu Guillemowi Balague dla BBC, że jest wielkim fanem „Gry o Tron”, a jego ulubionym bohaterem jest Jon Snow. Król Północy.
Tak jak Jon Snow, Holender otarł się o najgorsze. O śmierć.
Tak jak Jon Snow został postawiony na nogi. Choć oczywiście nie tak spektakularnie, jak bohater serialu na podstawie powieści George’a R. R. Martina. Przez lekarzy, nie czerwoną kapłankę.
Wreszcie, tak jak Jon Snow, nie przestaje wypełniać swojego przeznaczenia.
Zostać legendą Liverpoolu.
Królem na północy Anglii.
SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK/NewsPix.pl
***
W ETOTO już na start możecie skorzystać z oferty powitalnej, pozwalającej zgarnąć łącznie 1040 złotych! Rejestracja konta to freebet 20 zł za darmo. Pierwsza wpłata to bonus 200% aż do 100 zł, druga – kolejny bonus, tym razem 100% aż do 900 zł. Dodatkowo za dokonanie drugiego depozytu o wartości co najmniej 40 zł, ETOTO przyznaje kolejny freebet 20 zł.
W TYM MIEJSCU ZNAJDZIESZ OFERTĘ POWITALNĄ (20 ZŁOTYCH FREEBETU)