Powoli ustaje totalny chaos, jaki powstał w przestrzeni publicznej po meczu Lechii Gdańsk z Legią Warszawa, choć sytuacja z ręką Artura Jędrzejczyka cały czas wywołuje szereg kontrowersji. Dlatego postanowiliśmy wrócić do przeszłości, i to do tej niekoniecznie chlubnej, by przypomnieć dziesięć najgorszych decyzji sędziowskich ostatnich lat. Zapraszamy.
11. kolejka 2017/18: Górnik Zabrze – Piast Gliwice 1:0, sędziuje Piotr Lasyk
Jaką temperaturę potrafią mieć derbowe starcia, nawet jeśli nie mówimy o derbach z jakąś przesadnie długą tradycją? Biorąc pod lupę te Górnika z Piastem, wydarzenia zaledwie kilku ostatnich lat pokazują to najlepiej. Rozwalony płot, wjazd konnej policji na boisko, obrzucanie sektora gości żywym drobiem, wielka mobilizacja w całych – podzielonych przecież kibicowsko pomiędzy oba kluby – Gliwicach.
Dlatego na arbitrze niejednokrotnie ciąży ogromna presja – zła decyzja w nieodpowiednim momencie i sprawy zaczynają się wymykać spod kontroli. Tak też stało się w poprzednim sezonie w Zabrzu, gdy jedną z najbardziej bezczelnych symulek rozgrywek odpalił Igor Angulo. Dopadł do odbitej przez Jakuba Szmatułę piłki jako pierwszy, uprzedzając Martina Konczkowskiego – tak. Ale bez kontaktu z obrońcą Piasta padł jak ścięty kosą przez niewidzialnego żniwiarza.
Efekt? Jakub Szmatuła dostaje od sędziego Lasyka czerwoną kartkę za zbyt agresywne wygarnianie swoich racji sędziemu i za naruszenie jego cielesnej nietykalności. Górnik dostaje jedenastkę, po której wygrywa prestiżowe derbowe starcie 1:0, marną pociechą jest fakt, że w doliczonym czasie drugiej połowy Lasyk gwiżdże prawidłowego karnego, którego Angulo nie potrafi zamienić na gola.
Po spotkaniu w Zabrzu Lasyk sędziuje przez kilka tygodni w I lidze, ale do końca sezonu gwiżdże jeszcze w dziesięciu meczach ligowych oraz w finale Pucharu Polski.
Jak się okazuje – Zabrze to nie jest jego ostatnia i zdecydowanie nie największa wtopa w poprzednich rozgrywkach.
17. kolejka 2017/18: Korona Kielce – Legia Warszawa 3:2, sędziuje Mariusz Złotek
To był mecz fantastyczny. Z kolejnymi zwrotami akcji, z dużą dawką piłkarskiej jakości, z naprawdę niespotykaną jak na naszą ligę dokładnością.
Rzecz w tym, że to, co nie zawiodło u piłkarzy, dało ciała u sędziów.
Trudno bowiem mówić o dokładności, gdy puszcza się takiego spalonego, jak ten Łukasza Kosakiewicza. Przy golu absolutnie najważniejszym, na 3:2, ustalającym wynik meczu i przechylającym szalę na korzyść kieleckiej Korony. Sędzia Frankowski zasiadający na VAR-ze, dysponując wszystkimi zdobyczami techniki oraz sporym czasem na reakcję, po prostu podjął fatalną decyzję, co udowodniły późniejsze powtórki, wyrysowane linie, analizy.
Analizy sprowadzające się do tego, że Kosakiewicz był daleko – na pewno jak na standardy świata z VAR – wysunięty za ostatniego obrońcę Legii. Gdy sędziowie mają do dyspozycji powtórki wideo i mimo to uznają takiego gola, to jest to skandal nie mniejszy niż usunięcie „Kobiety jedzącej banany” z Muzeum Narodowego.
Na Złotku cała sytuacja nieszczególnie się odbiła, później zaliczył już tylko jeden bardzo słaby występ – w meczu 32. kolejki Wisła Kraków – Legia Warszawa. I wtedy także podjął niekorzystną dla Legii decyzję, bo za rzekomą symulkę wyrzucił z drugą żółtą kartką z boiska Jarosława Niezgodę. Jak się okazało – niesłusznie.
37. kolejka 2017/18: Jagiellonia Białystok – Wisła Płock 2:1, sędziuje Piotr Lasyk
W finale Pucharu Polski, który został mu przyznany last minute (odebrano go Bartoszowi Frankowskiemu), spisał się naprawdę dobrze. Gdyby w majówkę skończył się dla niego sezon, miałby na nim jedną większą plamę, ale okej – w Zabrzu nie miał do dyspozycji VAR-u, a padolino Angulo było w dynamice meczu całkiem przekonujące, dopiero po kilku powtórkach wyszło, jak ordynarnym było oszustwem.
Tylko że Lasyk dostał w ostatniej serii gier starcie Jagiellonii z Wisłą Płock. Wisłą walczącą korespondencyjnie o pucharu z Górnikiem Zabrze i Wisłą Kraków. Płocczanie mieli los w swoim rękach. Wygrywają – grają w Europie. Łukasz Masłowski zdradzał nam zresztą, że był nawet jeden transfer (napastnika) uzależniony od tego, czy puchary w Płocku będą, czy nie.
Lasyk nie uznał gola Jose Kante, mimo że miał do dyspozycji wszystkie najnowsze zdobycze techniki. Miał VAR, miał kolegów na słuchawkach, miał nieskończenie wiele czasu i obraz z kilkunastu kamer. A jednak jakby ktoś wczytał mu inny klip, jakby w jakimś niezrozumiałym amoku sędzia postanowił odgwizdać przewinienie Stilicia na Romanczuku, mecz zamiast wygraną Wisły Płock skończył się jej porażką i miejscem tuż za pucharami.
Apelowaliśmy wtedy o wsadzenie Piotra Lasyka na dłużej do zamrażarki, jednak sezon wakacyjny stopił serca decydentów i ci niezmiennie stawiają na arbitra z Bytomia. Gwizdał już w siedemnastu meczach, dzisiejszy Górnik – Zagłębie to jego osiemnasty w trwającym sezonie ekstraklasy. I trzeba sprawiedliwie powiedzieć, że nie daje ciała, błędy czegoś go nauczyły.
Szkoda tylko, że za najdroższy z kursów musiała zapłacić w całości Wisła Płock.
37. kolejka 2017/18: Lech Poznań – Legia Warszawa 0:2 (przerwany), sędziuje Daniel Stefański
W erze VAR-u trzeba mieć wielkie szczęście, by na sucho uszło coś takiego, co odstawił Artur Jędrzejczyk. W poprzednim sezonie obrońca Legii w meczach z Lechem dostawał jednak małpiego rozumu. W pierwszym łapał rywala za twarz, w ostatnim powalił w swoim polu karnym Nikolę Vujadinovicia stosując na przeciwniku nie techniki piłkarskie, a zapaśnicze.
Jak, mając dostępną wideoweryfikację, można przeoczyć coś tak oczywistego? Kompromitacja sędziego Stefańskiego, kompromitacja zasiadającego w wozie VAR Bartosza Frankowskiego. Większy pożytek niż z puszczenia temu pierwszemu tego drugiego na słuchawce w tamtym meczu byłby z odpalenia w uchu Stefańskiego nowej Rihanny czy innej Beyonce, przynajmniej byłby na czasie z trendami w światowej muzyce. Na czasie z dynamiką meczu, który dał Legii mistrzostwo, i tak zdecydowanie nie był.
Nasz międzynarodowy arbiter nie został jednak – podobnie jak Lasyk – wsadzony do lodówki, dostał za to już kilka naprawdę hitowych starć w sezonie 18/19. Legia – Lech i Lech – Lechia jesienią, Lechia – Lech, Jagiellonia – Lech czy ostatnio Lechia – Legia.
36. kolejka 2016/17: Arka Gdynia – Ruch Chorzów 1:1, sędziuje Tomasz Musiał
Chyba największy sędziowski skandal ostatnich 2-3 lat. Rafał Siemaszko ordynarnie kieruje piłkę do siatki ręką, co ostatecznie daje Arce remis, a Ruchowi zabiera kluczowe dwa punkty, przesądzające o spadku z Ekstraklasy. Najbardziej żenujące było zachowanie autora gola, który ekspresyjnie się cieszył… całując swoją rękę. W przerwie przed kamerami Canal+ chciał, by pozostało jego “słodką tajemnicą”, czym zdobył bramkę, ale prowadzący rozmowę reporter od razu go naprostował i piłkarz już nie mógł strugać Greka.
Prowadzący zawody Tomasz Musiał za swój błąd zawodników Ruchu przepraszał już w przerwie, a po końcowym gwizdku powiedział “przepraszam” do trener Krzysztofa Warzychy. Żadnych konsekwencji nie poniósł, w następnej kolejce w ramach powrotu do równowagi dostał mecz bez większego znaczenia, w którym “jego” Wisła Kraków podejmowała Termalikę.
Arka utrzymała się wtedy wygrywając na koniec 3:1 w meczu przyjaźni z Zagłębiem Lubin, co niektórym do dziś bardzo brzydko pachnie.
I tylko szkoda, że były to ostatnie chwile bez VAR-u w Ekstraklasie.
22. kolejka 2012/13, Wisła Kraków – Legia Warszawa 1:2, sędziuje Hubert Siejewicz
W tym meczu ostatecznie na polskich boiskach skompromitowana została idea sędziów zabramkowych. Legia objęła prowadzenie, gdy Artur Jędrzejczyk zagrywał wślizgiem tak wyraźnie zza linii końcowej, że już bardziej się nie dało, a gola strzelił Wladimer Dwaliszwili. Mimo to stojący metr od całego zdarzenia Sebastian Jarzębak nie zasygnalizował Hubertowi Siejewiczowi, że coś było nie tak. Minęło już sześć lat, ale oglądając screeny z kluczowego momentu nadal można nie dowierzać, że to puszczono. Skandal przez duże “S”.
Zaraz potem sam Jędrzejczyk podwyższył prowadzenie Legii i Wisła już się nie pozbierała. Dopiero w samej końcówce rozmiary porażki zmniejszył Daniel Sikorski. Rozgoryczenie gospodarzy siłą rzeczy było olbrzymie, zwłaszcza że należał im się jeszcze rzut karny za rękę Tomasza Jodłowca.
Siejewicz nie poniósł żadnych konsekwencji. Po wpadce w Krakowie poprowadził w końcówce tamtego sezonu jeszcze siedem meczów w Ekstraklasie i dwa w I lidze. Jak się jednak okazało, były to jego ostatnie podrygi w karierze sędziowskiej. W lipcu 2013 roku nagłośniliśmy jego wizytę w jednym z punktów bukmacherskich w Białymstoku, co skończyło się rozwiązaniem umowy przez PZPN.
Będący wówczas sędzią zabramkowym Sebastian Jarzębak pozostaje czynnym arbitrem, ale od lat nie wychodzi poza I ligę. W Ekstraklasie po raz ostatni gwizdał w maju 2014. Po meczu Wisła – Legia do końca sezonu 2012/13 jako główny prowadził już tylko trzy spotkania, w tym jedno ekstraklasowe.
13. kolejka 2016/17, Legia Warszawa – Lech Poznań 2:1, sędziuje Szymon Marciniak
Kolejna kontrowersja z ostatniego sezonu przed erą VAR-u. Lech w końcówce wyrównał na 1:1 po ewidentnym rzucie karnym, ale w trzeciej minucie doliczonego czasu gry został okradziony z remisu. Kasper Hamalainen strzał Łukasza Brozia dobijał z ewidentnego spalonego (w Canal+ obliczono, że chodziło o 83 cm), choć po prawdzie nie z gatunku ewidentnych do wychwycenia, gdy koncentrowało się uwagę na zawodniku uderzającym. Tak czy siak, sędzia liniowy Paweł Sokolnicki nie wykazał się sokolim wzrokiem i niczego Szymonowi Marciniakowi nie zasygnalizował, dlatego ten gola uznał. Wtedy jeszcze w Poznaniu rany po odejściu Fina do największego rywala były dość świeże, więc cała sytuacja bolała Lecha podwójnie.
Po meczu Maciej Makuszewski mówił, że Sokolnicki przepraszał ich za błąd, a “teraz siedzi i płacze, że podjął taką decyzję”. Efekt był taki, że liniowy dostał od PZPN chwilę “odpoczynku”.
Tamten sezon ogólnie był dla kibiców “Kolejorza” jednym wielkim kielichem goryczy. Wiosną ich drużyna miała świetne serie, ale w najważniejszym momencie znów przegrała z Legią 1:2, a sztylet w plecy po pamiętnym rajdzie Adama Hlouska ponownie w doliczonym czasie wbił Hamalainen. Do tego porażka w finale Pucharu Polski ze skazaną na pożarcie Arką Gdynia.
7. kolejka 2017/18, Śląsk Wrocław – Cracovia 2:1, sędziuje Szymon Marciniak
O ile za uznanie gola Hamalainena w Warszawie można było obwiniać przede wszystkim asystenta Szymona Marciniaka, o tyle tutaj już nic nie tłumaczy błędnej decyzji arbitra z Płocka. Zgroza tym większa, że był już do dyspozycji VAR.
O co chodziło? Pod koniec meczu ciągle atakujący Śląsk dostał rzut wolny, bo wydawało się, że rezerwowy Sylwester Lusiusz po złym przyjęciu piłki sfaulował Michała Chrapka. Marciniak podyktował rzut wolny tuż przed polem karnym, ale poszedł zobaczyć powtórki, by upewnić się, czy przypadkiem zdarzenie nie miało miejsca już w obrębie “szesnastki”. I miało, tyle że nie doszło do żadnego przewinienia. Mimo to sędzia zmienił decyzję i wskazał na “wapno”, a gospodarze strzelili zwycięskiego gola!
Michał Probierz z pewnością był wtedy mocno zrażony do VAR-u, bo kilka tygodni wcześniej Cracovii nie uznano dwóch bramek w Gdańsku – słusznie, ale rozgoryczenie musiało być wielkie, zwłaszcza że w jednym przypadku chodziło o zdarzenie na długo przed umieszczeniem piłki w siatce przez Krzysztofa Piątka.
33. kolejka 2014/15, Legia Warszawa – Jagiellonia Białystok 1:0, sędziuje Paweł Gil
Tutaj z kolei sytuacja, która z jednej strony znów dotknęła Michała Probierza, z drugiej – stanowiła zarzewie konfliktu i wielu, naprawdę wielu kłótni. Pamiętamy: prowokacje Drągowskiego, whiskey Probierza, “Tego z długimi włosami dajcie, co kopnął naszą panią mi dajcie” – w wykonaniu Koseckiego. Skąd takie nerwy? Ano podczas meczu Legii z Jagiellonią, bardzo ważnego, wpływającego na końcowe rozstrzygnięcia w tabeli, doszło do wielkiej kontrowersji. Przede wszystkim – sędzia Paweł Gil podyktował karnego z kapelusza w doliczonym czasie gry, po rzekomym zagraniu piłki ręką przez Giorgiego Popchadze, dzięki czemu Legia odskoczyła Jagiellonii na trzy punkty. Tymczasem Popchadze został trafiony z bliskiej odległości i trudno tu mówić o jakimkolwiek zamiarze zagrania piłki ręką.
Wcześniej sędzia z Lublina – słusznie – nie gwizdnął karnego za sytuację Bereszyński-Frankowski. Problem w tym, że w końcówce wręcz oszalał.
25. kolejka 2017/18, Legia Warszawa – Jagiellonia Białystok 1:0, sędziuje Daniel Stefański
I znów mecz Legia-Jagiellonia, i znów błąd na niekorzyść białostoczan. Choć sytuacja jest, hmm, co najmniej specyficzna, bo – na całe szczęście – sędzia Daniel Stefański nie wypaczył wyniku spotkania.
Przede wszystkim arbiter złamał wszelkie procedury i powrócił do analizy spornej sytuacji już po wznowieniu akcji.
Skorzystał bowiem z powtórek systemu VAR już po wznowieniu gry, co było sprzeczne z obowiązującymi wówczas przepisami. Gol zdobyty przez Jagiellonię nie powinien zostać uznany, to kwestia bezsporna. Ale też arbiter wznowił grę – gwizdnął, a jego mowa ciała jednoznacznie także wskazywała, że gramy. Legioniści wymienili trzy podania i Stefański grę przerwał, by powrócić do analizy sytuacji bramkowej.
Czy zatem zachowanie Stefańskiego wynikało z nieznajomości przepisów? Odwróćmy pytanie – czy gdyby je znał, to w tak jawny sposób by sobie z nich zakpił? Z pewnością są pewne przesłanki, by interpretować ten błąd jako techniczny, choć absolutnie sprawy nie przesądzamy. Szczęśliwie Jagiellonia pewnie wygrała, więc – pomimo że formalnie została w tej sytuacji pokrzywdzona – nie było powodów, by składać oficjalne protesty.
O sprawie pisaliśmy TUTAJ.
Fot. FotoPyk