Górnik Zabrze wykonał milowy krok ku utrzymaniu w Ekstraklasie. Pewnie, choć tylko 1:0, wygrał z Arką Gdynia i ma już pięć punktów przewagi nad strefą spadkową, czyli… właśnie nad rywalem z Gdyni. Decydujący gol padł po rzucie rożnym, co mogłoby sugerować użycie najprostszych środków, ale było w tym wszystkim dużo kunsztu i nieszablonowości.
Widać, że ostatnio piłkarze Marcina Brosza popracowali nad stałymi fragmentami, bo potrafili gości kompletnie nimi zaskoczyć, a sami nie wyglądali na zdziwionych tym faktem (czyli tak miało być). Już przed przerwą Walerian Gwilia i Jesus Jimenez fajnie pograli przy krótko rozegranym kornerze, a po wrzutce Hiszpana nieznacznie efektownym wolejem spudłował Mateusz Matras.
Niedługo po zmianie stron wszystko już wyszło perfekcyjnie. Zawodnicy Górnika będący w polu karnym Arki tak zwiedli jej obrońców, że wbiegający na zamknięcie dośrodkowania Gwilii Kamil Zapolnik miał hektar wolnej przestrzeni. Mógłby rozbić namiot, rozłożyć leżaki i grilla, zaparkować samochód z przyczepą, a jeszcze by mu trochę miejsca zostało. A może chodziło o to, że Zapolnik nie mył się przez ostatni tydzień i wszyscy rozstąpili się przed nim jak przed cuchnącym pasażerem wchodzącym do autobusu? Niesamowite, naprawdę niesamowite jak bardzo gdyńska defensywa dała się wyprowadzić w pole.
Aż chciało się sparafrazować refren piosenki Eweliny Flinty, która śpiewała “będziesz kiedyś sam, całkiem sam i bez żadnych szans“. Tutaj akurat bez szans był Pavels Steinbors.
Autor gola czuł się pewnie podwójnie wygrany, bo nie tylko dał wygraną w kluczowym meczu, ale też po prostu nie zmarnował swojej wielkiej szansy. Wiosną dopiero po raz pierwszy wystąpił od początku, wykorzystując problemy zdrowotne Mystakidisa i słabszą formę Łukasza Wolsztyńskiego. Zapolnik w końcu zapolił, hehe.
Na ławce Arki znalazło się trzech skrzydłowych, ale na boisku w wyjściowym zestawieniu nie oglądaliśmy nikogo. W obliczu kontuzji Aleksandyra Kolewa zabrakło też typowej “dziewiątki”, teoretycznie najbardziej na szpicy znajdował się Michał Janota. Trener Jacek Zieliński najpewniej liczył na wymienność pozycji i ruchliwość swoich zawodników, lecz totalnie nie wypaliło. Ekipa z Trójmiasta nie stworzyła sobie żadnej sytuacji, a naprawdę groźnie zrobiło się tylko po zaskakującym strzale Luki Zarandii z dystansu, piłka przeleciała tuż obok słupka. Oprócz tego oglądaliśmy jedną wielką niemoc w ofensywie. Królował w tym Nabil Aankour. To w ogóle ciekawy przypadek. Gość ciągle uchodzi za pomocnika technicznego, tyle że w praktyce często wykłada się właśnie na tych elementach. Innych atutów – nawet teoretycznych – nie posiada. Kolejny raz kopał się po czole.
Górnik był drużyną znacznie lepiej zorganizowaną i uporządkowaną. Przy odrobinie szczęścia mógł wygrać wyżej. Minimalnie niecelnie dwa razy strzelał bardzo aktywny Szymon Żurkowski. Igor Angulo po interwencji Steinborsa zaliczył muśnięcie w poprzeczkę, o woleju Matrasa już wspominaliśmy. Nie nadszedł moment, w którym moglibyśmy stwierdzić, że zabrzanie zaczynają się gubić, że Arka łapie wiatr w żagle. Nic z tych rzeczy.
Po końcowym gwizdku Brosz wbiegł na boisko, ciesząc się i podskakując. Jak na niego – rzadko spotykana ekspresja. Górnik po trzech z rzędu domowych porażkach wreszcie sięgnął po pełną pulę. Ostatnio punktował tylko na wyjazdach (wygrane w Poznaniu i Wrocławiu, remis w Lubinie). Arka przedłużyła do piętnastu passę ligowych spotkań bez zwycięstwa. Jeśli nie dojdzie w jej szeregach do jakiegoś mentalnego przełamania, spadek pewny. I byłby w pełni zasłużony, wiosną przeważnie nie da się patrzeć na jej grę.
[event_results 577956]
Fot. newspix.pl