Śmialiśmy się, jakoś na początku rundy wiosennej, że w takim tempie Raków Częstochowa do ekstraklasy awansuje przed Wielkanocą i… niewiele brakowało, a byłoby nam trochę głupio. Jeszcze nie zdążyliśmy odwiedzić sklepu, by kupić majonez na sałatkę jarzynową, a pod Jasną Górą już dziś mogły strzelić szampany. A dokładniej mogły strzelić w Bytowie, bo to właśnie na Pomorzu ekipa Marka Papszuna miała okazję przypieczętować promocję do najwyższej klasy rozgrywkowej. Wyszłoby na to, że trochę nie doceniliśmy ekipy, której później, po rajdzie w Pucharze Polski, bylibyśmy skłonni przyznać dziką kartę na grę w grupie mistrzowskiej jeszcze w tym sezonie, ale Bytovia w nosie miała to, że rywal chciał coś dziś świętować.
Przejechaliśmy się zresztą do Bytowa, by na własne oczy zobaczyć, jak Raków potwierdza swój powrót do ligi. Okoliczności na pewno nie były najkorzystniejsze, bo z atmosferą wielkiego piłkarskiego święta mecze rozgrywane na kameralnym stadioniku przy obecności kilkuset kibiców, mają wspólnego tylko trochę więcej niż dyskoteka w klubie tanecznym Arizona z Balem w Operze Wiedeńskiej. Natomiast lider pierwszej ligi wcale nie zamierzał czekać na lepszą okazję. Tym bardziej że rywal był przecież cieniutki – Bytovia, którą przed sezonem porzucił bogaty sponsor, ledwie wiąże koniec z końcem i ostatni mecz w lidze wygrała we wrześniu. I to tak raczej na początku miesiąca.
Musimy więc mówić o sporej niespodziance, bo ta Bytovia, której głęboko w oczy zagląda widmo spadku, postawiła się ekipie Marka Papszuna mocniej niż chociażby Legia Warszawa kilku tygodni temu.
Awans zespołu z Częstochowy oczywiście wciąż pozostaje jedynie kwestią czasu, więc możemy już powoli zastanawiać się, jak ten zespół będzie tydzień w tydzień wyglądał wyżej. Co do jednej rzeczy już dziś nie mamy wątpliwości – Tomas Petrasek szybko dorobi się ksywki „Air”, bo będzie rządził w przestrzeni powietrznej pewnie wyraźniej niż kiedyś Miro Covilo. I zapewne stanie się ulubieńcem wszystkich graczy Ustaw Ligę, bo zapakuje też kilka goli. Dziś w Bytowie robił, co mógł, by do Częstochowy wracał wyjątkowo wesoły autobus.
W 39. minucie, gdy Rakowowi gra kleiła się średnio, Czech strzałem głową dał liderowi prowadzenie. Jeszcze przed przerwą dorzucił, tym razem nogą po strzale z najbliższej odległości, drugą bramkę. Tym samym strzelił:
– 23. bramkę w barwach Rakowa,
– 10. bramkę we wszystkich rozgrywkach w tym sezonie,
– 8. bramkę w samej pierwszej lidze, co daje mu trzecie miejsce w wyścigu po koronę.
Gwoli ścisłości przypomnienie dla niezorientowanych – Petrasek jest środkowym obrońcą.
I bez dwóch zdań byłby dziś gwiazdą wieczoru, gdy nie fakt, że jego dwie bramki w końcówce pierwszej połowy zdążyło przedzielić trafienie Bartosza Wolskiego, który skorzystał z gapiostwa defensywy lidera. I gdyby nie fakt, że ten sam piłkarz w drugiej połowie dołożył kolejną bramkę zza pola karnego. By podkreślić, jak duże i niezwykłe to wydarzenie, musimy dodać, że jeszcze dziś rano Wolski miał na koncie zero bramek w tym sezonie.
Do Bytowa warto było się wybrać choćby tylko po to, by zobaczyć końcówkę meczu (żałuj Polsacie, który na transmisję się nie zdecydowałeś). Dobre okazje do strzelenia zwycięskiej bramki mieli zarówno goście, którzy do samego końca prowadzili grę i napierali, ale świetnie strzały Szczepańskiego i Bartla obronił Witan, jak i gospodarze, którzy wyprowadzili dwie udane kontry. Najpierw Kuzimski strzelił obok bramki, a później w sytuacji sam na sam chwilę przed ostatnim gwizdkiem Jaroch pieprznął prosto w Gliwę.
Ma chłop szczęście, że za chwilę święta, bo pewnie czekałyby go w szatni ciche dni – zespół z Bytowa za przełamanie i zwycięstwo w dzisiejszym meczu z liderem obiecane miał specjalne premie. Jednak jeśli ekipa Stawskiego z podobną determinacją wyjdzie na kolejne spotkania, o jej pozostanie w lidze jesteśmy spokojni. Dziś może się czuć tak, jakby zremisowała z drużyną z ekstraklasy, choć oficjalne potwierdzenie dopiero przed nami.
Bytovia Bytów – Raków Częstochowa 2-2
Wolski 41′ i 76′ – Petrasek 39′ i 45′
Fot. FotoPyK