Reklama

Ligowcu, bój się twierdzy przy Kałuży

redakcja

Autor:redakcja

13 kwietnia 2019, 20:40 • 4 min czytania 0 komentarzy

Siódme kolejne domowe zwycięstwo Pasów. Dziesiąty kolejny mecz bez porażki na własnym stadionie. Lechia Gdańsk ogolona 4:2, czyli w dziewięćdziesiąt minut najlepsza defensywa ligi straciła tyle samo bramek, ile w poprzednich trzynastu (!) kolejkach.

Ligowcu, bój się twierdzy przy Kałuży

Jeśli to nie było demonstracją siły, to nie wiemy co nią jest. Zachodzi podejrzenie, że na własnym stadionie Cracovia miałaby szansę nawet ze złotą jedenastką Węgier i Brazylią 1982, oczywiście grającymi na Pasy jednocześnie.

Paradoksalnie banda Probierza weszła w mecz tak, jak wchodzi się w ruchome piaski. Nie, nie grała stojanowa, naprawdę miała chęć Lechię zaprosić do tańca od pierwszych sekund, ale jednak myliła kroki. Widać było wyraźnie, że Probierz postawił dzisiaj na godne husarii ataki skrzydłami, ale po prawej stronie działo się tylko to co w styczniu w Mielnie, a po lewej dominował chaos. Wdowiak kręcił część drugą filmu “Teorii chaosu”: miał chyba sto kontaktów z piłką, ale choć zdarzały mu się jakieś udane kiwki i z jedna niezła wrzutka, tak efektów z jego gry drużyna nie miała za grosz. Dajemy słowo: przynajmniej dwie kiwki były udanymi, dynamicznymi dryblingami w tył.

Tymczasem Lechia grała swoje i miała Mladenovicia, który w dzisiejszym meczu dokonywał autorskiej impresji dawnych występów Marcelo w Realu. Pierwsze ostrzeżenie dla Pasów przyszło bez jego udziału – Paixao spudłował z blisko po płaskiej wrzutce Maka – ale kilka minut później rozpoczął koncert. To on pokazał instruktaż o nazwie “Jak wrzucać z kornera na krótki słupek”, który kapitan gdańszczan zamienił na gola.

Serb tak się rozochocił, że jeszcze w pierwszej połowie spróbował trafić do siatki bezpośrednio z rzutu rożnego, ale jakkolwiek zazwyczaj takie próby w lidze ocierają się o śmieszność, tak tutaj Peskovic musiał się wykazać broniąc – tak tak – konkretny, mocno i precyzyjnie bity strzał. To również Mladenovic zauważył, że Mak ustawił się za plecami wszystkich graczy Cracovii, których wystarczyło przerzucić – swoją robotę wykonał jak trzeba, ale Mak przypomniał nam dlaczego na niektórych na podwórku mówiliśmy “kanciaty łeb”.

Reklama

W zasadzie nikt poza Filą do końca nie wie dlaczego Lechia wypuściła prowadzenie z rąk. Pasy kolejny raz zaprezentowały nie próbę ataku pozycyjnego, a radosną szarpaninę, ale uderzenie z dystansu Fila przyjął na rękę. Młody defensor zapłacił frycowe – nawet się zasłaniał, ustawiał plecami, ale zostawił łapsko i klops. Cabrera zmylił Kuciaka, 1:1. Lechia jeszcze przycisnęła, z dystansu próbował nieźle Mladenovic, w końcówce Sobiech sprytnie przeciął strzał Flavio, ale zakończyło się fartownym dla Pasów remisem, po którym w obu szatniach miały prawo latać tablice – u gości z rozczarowania, u gospodarzy dla ocucenia.

I widać, że Probierz rzucał lepiej, efektowniej, może nawet: celniej, bo Pasy wyszły na drugą połowę z zupełnie inną energią.

To znaczy: energii i przed zmianą stron nie można im było odmówić, ale teraz nie było przemotywowania, tylko więcej uważnej, mądrej gry. Lechia nie bawiła się w kunktatorstwo, ruszyła do przodu, a Pasy skarciły ją modelowo przeprowadzoną kontrą w trójkącie Cabrera-Hanca-Piszczek. Nie było w tej akcji jednej fałszywej nuty. Tempo, dokładność, ustawienie – miód malina.

Minęło dziesięć minut, podczas których najlepsze co pokazała Lechia to drogę Łukasika na ławkę rezerwowych, a już było w zasadzie pozamiatane. Kolejna szybka akcja Cracovii, ale też i totalna niefrasobliwość Lechii w defensywie – piłka dotarła do Cabrery na piąty metr przed bramką Kuciaka. Był tam zupełnie sam, nie spalił, a jeszcze futbolówka dotoczyła się do niego po nodze Vitorii. Kryminał, który Hiszpan skończył krwawo dla lidera.

Pasy wyraźnie się rozkręciły i zaczęły hulać. Widzieliśmy ich mecze domowe, kiedy mając dobry wynik pilnowały tyłów – to nie był ten scenariusz. Dimun posłał z gry bombę godną Juninho Pernambucano, ale Kuciak wyjął. Niestety dla gdańszczan, Javi Hernandez podrobił słynnego maga od rzutów wolnych jeszcze lepiej, ładując ze stojącej piłki po widłach. 4:1, lanie na kolanie, na które Lechia odpowiedziała golem – szacunek, bo grali w dziesiątkę po kontuzji Araka, ale sytuacji nie zmieniało w żaden sposób, bo Cracovia w drugiej połowie rozniosła rywala w pył.

W innych okolicznościach Lechia grałaby pewnie inaczej, będąc zadowolona z remisu, może go nawet broniąc. Ale gra o mistrza i to też zdeterminowało jej taktykę po zmianie stron, kiedy zostali pokarani kontrą. Pasy trochę moc Lechii obnażyły – to nie jest ekipa, która może dyktować warunki i nie jest przypadkiem, że została dogoniona przez Legię Warszawa. Gdy mecz ułoży się tak, że trzeba gonić, mają kłopoty. Mają mocne strony, ale brakuje im wszechstronności.

Reklama

Natomiast Cracovia rozsiada się przed finałową rundą w wygodnym fotelu czarnego konia. Jak zauważył Maciej Kmita, w rundzie rewanżowej drużyna Probierza wygrała WSZYSTKIE mecze z rywalami, z którymi przyjdzie im zagrać w grupie mistrzowskiej:

Lechia (d) 4:2 Legia (w) 2:0 Piast (d) 2:1 Zagłębie L. (w) 2:1 Jagiellonia (d) 1:0 Pogoń (d) 2:1 Lech (d) 1:0.

Pasy mają 48 oczek, za dużo straty by ścigać uciekającą dwójkę, ale puchary? Są w grze, szczególnie jeśli Lechia wygrałaby Puchar Polski na Narodowym.

[event_results 575855]

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...