Z turniejem „Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku“ jest jak z elektrycznością – wszyscy wiedzą, że istnieje, wszyscy wiedzą, że się przydaje, ale nikt jej nie widział.
Oczywiście generalizacje są skazane na porażkę, być może akurat ty, czytelniku, zdobyłeś na Tymbarku króla klasyfikacji kanadyjskiej, być może jako trener prowadziłeś drużynę do pełnego chwały siódmego miejsca w powiecie, być może jesteś gospodarzem obiektu, który dla gromady dziesięciolatek zmienił się w ich pierwszą Marakanę.
Ale moim zdaniem dla przytłaczającej większości środowiska piłkarsko-kibicowskiego, wiedza o „Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku” ogranicza się do tego, że gdzieś tam się odbywa, że jest to fajna inicjatywa, ale na tym koniec.
Jadąc na stadion CHKS-u, gdzie miały odbyć się łódzkie finały, byłem uzbrojony od stóp do głów wyłącznie w tego gatunku ignorancję, zaledwie okraszoną postanowieniem, być choć trochę ten stan rzeczy zmienić.
Pierwsza myśl: ostatnio taką przewagę dzieciaków nad dorosłymi widziałem w “Dzieciach kukurydzy”.
Dzisiejsze finały miały rozstrzygnąć rywalizację w kategoriach U8 i U10. Pierwsze kroki zdziesiątkowanej starszyzny kierowały się w stronę stanowiska z kawą i herbatą, niektórzy rodzice zgodnie z duchem sportu popalali na ławeczkach, natomiast bohaterowie i bohaterki dnia, już w pełnym rynsztunku, w korkach, strojach sportowych, czekali na rozpoczęcie w swoim stylu, biegając i krzycząc “Ja jestem Neymar”. Jedna grupa w ramach rozgrzewki gra na parkingu kamieniem. Przeraża tylko pewien starszy pan, zapewne dziadek któregoś z uczestników, zaopatrzony w straszliwą czerwoną wuwuzelę.
Podczas otwarcia pucharu zapiewajło „Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku“ wykonuje pracę dobrze – wie dla kogo przede wszystkim jest ta impreza, dlatego odbywa się taki dialog z odkrzykującymi dzieciakami.
– Teraz to, na co wszyscy czekamy. Przemówienia! Będą aż cztery.
Reakcją jest pomruk dezaprobaty.
– Chcecie mniej?
– Taaak!
– To będzie tylko jedno krótkie.
Ostatecznie wypowie się tylko Janusz Matusiak z ŁZPN-u, także wiedząc, że to nie czas na budowanie sobie PR-u okrągłymi gadkami. Zajmuje mniej niż minutę, głównie życząc wszystkim powodzenia. Z ciekawostek słyszymy o zielonej kartce, którą otrzymają ci, którzy zachowają się na boisku fair play. Zostanie ona wręczona na pamiątkę, będzie też okolicznościowy dyplom.
Nie wiem co sądzicie o Mezo, nie jestem z rapem na bieżąco, zapewne nie jest to najbardziej uwielbiany reprezentant tego gatunku muzyki, ale uważam, że jego kawałek pasuje na hymn „Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku“ wprost idealnie. To nie piosenka o Hugolinie w stylu Bartka Wrony, nic cukierkowego, przesadnie dziecięcego, tylko dynamiczny kawałek z piłkarskim tłem, podkręcający atmosferę. Choć oczywiście konieczność łapania rymu wymusiła kilka, z mojej, trzydziestoletniej perspektywy, niecodziennych fragmenty jak choćby:
“Czas leciał, klasa druga i trzecia, każdy dzieciak chciał wtedy grać jak Trzeciak”.
Nie znam nikogo, kto chciał grać jak Trzeciak, z całym szacunkiem do bramki Trzeciaka ze Szwecją (od 0:36) poniżej.
Są jednak fragmenty znacznie bardziej udanej, jak choćby:
“Wielu miało zapał, nie każdy się załapał, Jeden zrezygnował wcześniej, jeden po latach.
Ci, którzy przebrnęli – grają dziś dla Polski: Boruc, Wasilewski, Błaszczykowski.
Widzisz ich w TV, o nich nadaje radio, Dla nich podwórko, stało się furtką na stadion”.
Najważniejsze, że tym, do których jest adresowany, kawałek się podoba: czytam komentarze na Youtube: “Grałem wczoraj w tymbarku i spodobała mi się ta piosenka”, “Zajebiste, przed każdym meczem to sobie puszczam”.
Jest oczywiste, że nikt z zaszczycających oficjeli nie mógł zrobić na dzieciakach wrażenia, z całym szacunkiem dla Andrzeja Kretka. Nie wiem jednak kto musiałby przyjechać, aby dorównać Kubusiowi, czyli maskotce zawodów. Obstawiam, że może Ronaldo, Messi, może Lewandowski, ale nawet im byłoby ciężko.
Ja wiem, że to tylko koleś w futrzanym kombinezonie, do tego reklama jednego z flagowych soków sponsora. Ale dla dzieciaków to prawdziwa gwiazda. Gdy facet w kombinezonie Kubuś podczas otwarcia robi rundę honorową, chcąc przybić piątkę wszystkim uczestnikom, trwa to wieki, bo dzieci go zatrzymują, ściskają, nie chcą puścić. To taki moment, w którym odczuwasz bezbrzeżną przepaść między swoją chłodną dorosłą świadomością, a radosnym postrzeganiem świata przez dzieci.
„Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku“ to zderzenie dzieciaków funkcjonujących w innych światach. W rywalizacji jest ŁKS i Szkoła Gortata, czyli w zasadzie dwa razy ŁKS. Jest Football Academy Bełchatów, jest Lechia Tomaszów, jest Unia Skierniewice, ale są też kluby uczniowskie jak Szkoła Podstawowa Bednary czy Szkoła Podstawowa w Sieradzu.
Ja mam jasny pomysł na to, żeby przeżywać ten turniej po swojemu: wybrać drużyny, którym będę kibicował. Klucz wybieram geograficzno-osobisty.
Po pierwsze, pochodzę z małej miejscowości i siłą rzeczy jestem ciekaw jak wypadają w rywalizacji z tą wielce umowną “Polską A”.
Po drugie, okazuje się, że w turnieju chłopców U10 bierze udział SP z liczącej sobie niespełna cztery tysiące mieszkańców Drzewicy, w której bywam regularnie, bo moi teściowie mieszkają w jednej z wiosek pod tym miasteczkiem gminnym.
Po trzecie, znajduję u dziewczynek U8 zespół ze wsi Gidle. Nigdy tam nie byłem, ale sam fakt, że gdzieś tam, pod Radomskiem, w tak maleńkiej miejscowości istnieje zespół dziewczynek U8, zdaje mi się bardziej zdumiewający, niż gdyby odkryto tam istnienie yeti.
Rozmawiam z trenerem dziewczynek, Januszem Pachelskim:
– W szkole od wielu lat bawimy się w piłką nożną dziewcząt, bo nie można tego nazwać szkoleniem. Dziesięć lat temu dobrała się grupa dziewcząt, dostaliśmy się na finał krajowy, od tych dziesięciu lat są tradycje. Wydarzenie wtedy to było potężne, dla mieszkańców, dla rodziców, że dziewczyny grają w piłkę na takim poziomie i pojechały. Raz byliśmy na finale w Gdańsku. I powoli tak to sobie idzie.
Taktyka na tym poziomie w ogóle istnieje?
– Ustawienie. 1-3-1 jest. Trudno w takim wieku mówić o taktyce, ale postaramy się choćby, żeby obrońca nie biegał po całym boisku. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
„Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku“ jak widać potrafi więc być takimi zawodami, gdzie raz osiągnięty w nim sukces kładzie fundamenty na futbol w danej miejscowości. Jest jasne, że w Łodzi grało się, gra i będzie się grać, ale w Gidlach dzięki sukcesowi powstały piłkarskie tradycje. To fajne, bo w większych ośrodkach zawsze coś się dzieje, a tutaj przynajmniej zdarza się, że rozgrywki podleją grunt daleko od szosy.
Odbieram rozpiskę meczową w namiocie PZPN-u, pierwsza gra Drzewica. Generalnie jej sytuacja jest beznadziejna. W losowaniu trafiła do grupy trzydrużynowej zamiast czterodrużynowej, wychodzi więc raptem jeden zespół. Wystarczy trafić na kogoś mocnego i jest pozamiatane.
Drzewica, oczywiście, trafia na kogoś mocnego, bo na Szkołę Gortata.
Obserwuję przygotowania łodzian przed meczem. Same ich stroje i rozgrzewka wzbudzają u rywali popłoch. Podczas gdy niektóre ekipy mają zwykłe koszulki bez jakiegokolwiek napisu, stroje Gortatów zdobią sponsorzy, herb i kojarzone ze sportem z najwyższej półki nazwisko naszego najlepszego koszykarza. Albo te ełkaesiackie kurtki, podczas gdy niektórzy nie mają nawet jednolitych getrów – to samo pokazuj różnicę. Wiadomo, że mówimy o dziesięciolatkach, ale nawet we wzorowo skoordynowanej rozgrzewce widać pobrzmiewające nuty poważnej piłki.
Chłopcy z Uniejowa rozgrzewali się obok i w pierwszej chwili myśleli, że grają właśnie z Gortatami. Na ich twarzach od razu pojawił się strach. Nawet podsłuchałem jak któryś mówi, że nie mają szans. Wyraźnie im ulżyło, że Gortaty to jednak zmartwienie kogoś innego.
Staję w zaimprowizowanym sektorze Drzewicy razem z kilkoma rodzicami, którzy zdołali przyjechać mimo, że finały rozgrywano we wtorek porą przedpołudniową. Drzewicki zespół ma trenera od kilku miesięcy, a ogółem powstał dwa lata temu z inicjatywy rodziców.
Na pierwszy rzut oka rzuca się różnica fizyczna obu drużyn. Gortaty są wyrośnięci, niektórzy chłopcy o głowę wyżsi niż drzewiczanie. Mało – okazuje się, że w zespole z Drzewicy występuje dwóch chłopców młodszych, mających po osiem lat. Sam fakt, że tacy chłopcy są w zespole pokazuje z jak niewielkiego poletka wybierają w Drzewicy, możliwości naborowych Szkoły Gortata nie ma nawet co porównywać.
Więcej: Drzewica trenuje trzy razy w tygodniu na orliku. Zimą o salę musi rywalizować… z seniorskim Gerlachem Drzewica. Delikatnie mówiąc Szkoła Gortata takich kłopotów nie ma.
Wiem, że najlepiej dla reportażu byłoby, gdyby stała się niespodzianka. Oto mały stawia się Goliatowi, oto kolejny raz w piłce okazuje się, że wszystko jest możliwe. Ale nie łudzę się. Według mnie wszystko jest przeciw Drzewicy, ze szczególnym uwzględnieniem warunków fizycznych. Drzewica nie ma żadnych szans.
A potem dzieje się cud.
Gortaty mają problem z oddaniem jakiegokolwiek strzału. Gra toczy się w środku pola, w końcu których z najmniejszych na boisku drzewiczan odbiera wysoko piłkę, pędzi z nią na bramkę i trafia.
1:0.
Po Gortatach widać zaskoczenie, może nawet element frustracji, gra się zaostrza. Jeden z drzewickich chłopaków schodząc na zmianę powie, że któryś z rywali złapał go za rękę i ją mocno ścisnął, ale i Gortaty będą uderzać po meczu w podobne tony: Drzewica grała agresywnie.
Jedni i drudzy mają rację, w wykonaniu żadnej drużyny nie widziałem tylu wślizgów co u Drzewicy, co chwila ktoś rzuca się ofiarnie pod nogi i wyłuskuje piłkę. Gortaty wyrównują, ale za chwilę pada bramka z rzutu wolnego na 2:1. Uderzenie jest sprytne, płaskie, precyzja, a nie siła. Innymi słowy:
Kunszt.
Do przerwy sensacyjny wynik.
Jeśli ta relacja wydaje wam się dość stronnicza, możecie mieć rację, bo zrobiłem to, co sprawia, że z oglądania meczu można wycisnąć najwięcej: zaangażowałem się.
Kibicowałem Drzewicy, biłem brawo, nawet motywowałem. Stałem obok jednego z rodziców, który robił podobnie, może nawet zahaczając o osławiony KOR, bo porady dla młodych leciały nieustannie. Dumny tata dwóch zawodników kiedyś chciał grać w piłkę, ale rodzice mu zabronili. Powiedział wtedy sobie, że jeśli jego dzieciaki będą chciały grać, to on im pomoże jak będzie umiał. Uwag daje tak wiele, że aż sam się z tego śmieje.
– Znowu w robocie będą pytać czemu mam takie zdarte gardło.
Myślę jednak, że jakieś ujednolicenie zasad podczas meczów, takie by choćby tylko trener mógł zabierać głos podczas spotkań, jest naturalnym kierunkiem rozwoju turnieju. Wiem, że pewnie sam się zagalopowałem w okrzykach i być może na angielskich boiskach, gdzie panuje całkowity zakaz, wyrzuciliby mnie z obiektu. Po części więc rozumiem rodziców, a przynajmniej: wiem skąd to się bierze. Niemniej zrozumienie przyczyny nie usprawiedliwia efektu.
Trener Drzewicy, jak wszyscy szkoleniowcy na Tymbarku, też instruuje. Tu jest mniej emocji, więcej merytoryki, ale nie da się oszukać ludzkiej natury: tak samo jak na wszystkich boiskach są kwestionowane decyzji arbitra, jest czasami rozczarowanie decyzją zawodnika. Szkoleniowiec Drzewicy i tak jest wyjątkowo spokojny, na niektórych innych boiskach słyszałem bez mała opieprze.
Po zmianie stron Drzewica trzyma się mocno, ale jest już coraz bardziej okopana na własnej połowie. Nie zgadzam się z opinią trenera, według której to, że są z małej miejscowości, sprawia, że stawiają tylko na walkę – maluchy mają sporo zmysłu do dryblingu, czasem wręcz do przesady, bo po jednej z kontr powinno być 3:1, ale zabrakło podania. Gortaty na pięć minut przed końcem trafiają na 2:2, co wciąż jest rewelacyjnym wynikiem Drzewicy, ale zespół fizycznie już wyraźnie osłabł. Łodzianie w ostatnich trzech minutach strzelą trzy razy.
Choć czeka Drzewicę jeszcze jeden mecz, grupa jest w zasadzie przegrana. Kolejny dowód kompletnie odmiennych realiów: po meczu Gortatów nagrywa klubowa telewizja ŁKS. Ich trener chwali jednak drzewiczan, chłopcy z Łodzi też przyznają: to był bardzo ciężki mecz.
Jestem ciekaw jak Drzewica poradzi sobie w drugim spotkaniu. Sulejów jest dwa razy większym miastem, ale jednak funkcjonuje w warunkach zbliżonych. Drzewica znakomicie wchodzi w mecz, zdobywa dwa gole, jest 2:0. Kontaktowa na 2:1 to znany schemat tymbarkowych boisk: laga z daleka, żeby tylko przelobować bramkarza. Faktycznie bramki są duże jak na gabaryty samych golkiperów.
Ciekawe jest jednak, że Drzewica dorabia się podczas meczu grupki kibiców, którymi są same Gortaty, stojące przy linii i skandujące nazwę reprezentanta powiatu opoczyńskiego. Zastanawiam się: takie pokłady fair play, taki szacunek dla przeciwnika? Po części tak, ale jest i druga strona medalu: zwycięstwo Drzewicy sprawi, że Gortatom w meczu z Sulejowem wystarczy remis. Niemniej akcent wielce sympatyczny.
Ja nie mam wątpliwości, że Gortaty wygrają z Sulejowem, bo ten nie gra nic wielkiego. Ale w końcówce, po bramce na 2:2, Drzewica się rozsypuje, przestaje robić ataki, traci jeszcze dwie bramki. Myślę, że te słabe końcówki to nie przypadek, fizycznie byli na innym poziomie.
Po meczu zastanawiam się jakie chłopcy z Drzewicy mają perspektywy rozwoju. Nie jestem specjalistą od piłki młodzieżowej, żaden ze mnie skaut. Ale uważam, że jeśli ośmiolatek jest w stanie rywalizować jak równy z równym z wyrośniętym dziesięciolatkiem, jeśli ma dryg do kiwki, zwinność i odwagę, to jest to fajna baza, z którą wiele można zrobić. Ale z całym szacunkiem do pracy drzewiczan, bo sam ich przyjazd i taka dyspozycja pokazuje ile dobrej pracy zrobili, ciężko będzie następne kroki zrobić właśnie tam.
Sulejów zgodnie z planem przegra z Gortatami i to łodzianie wyjdą z grupy.
Ja tymczasem zmierzam na, by tak rzec, najbardziej egzotyczną kategorię. Mało, że ośmiolatki, to jeszcze dziewczynki – Gidle grają z jedną z SP 130 z Łodzi. Boisko jak na ośmiolatki jest zdecydowanie za duże, maluchy wyglądają tak, jak dorośli piłkarze graliby na dziesięciu hektarach.
Po tym meczu nie wiedziałem zupełnie czego się spodziewać. Sytuacja wyjaśnia się błyskawicznie: to mecz nie tyle z rywalem, co z mecz z samym futbolem. Mecz, w którym nikt – no dobrze, może jedna dziewczynka – nie ma pojęcia o tym jak wykonać czyste kopnięcie, jak prowadzić piłkę, jak podać.
Wesoła kopanina, którą ktoś próbuje jednak uporządkować i ten, któremu uda się to w większym stopniu, wygra.
Gidle ten mecz wygrywają, bo trener traktuje mecz poważnie, zarazem rozumiejąc, że to nie finał Ligi Mistrzów. Podaje więc bardzo konkretne, przydatne i zrozumiałe uwagi: któraś dziewczynka ma zostać, nie wychodzić do ataku, wszystkie mają wracać do obrony. Są podstawy taktyki, bo istnieje pozycja libero ala Tomasz Łapiński; w zasadzie są to podwójne zasieki: ofensywne zawodniczki biegają, ale w okolicach środka stoi jedna, a pod bramką druga, dopiero za nią bramkarka. To przez ustawienie Gidle nie tracą żadnej bramki i wygrywają 2:0.
Największym sukcesem jest to, że ten mecz w ogóle się odbył, że oto ośmioletnie dziewczynki grają i kopią. Ja w odmętach swojej pamięci nie znajduję niczego, co mogłoby przywołać podobny obraz.
Znam genezę zainteresowania piłką w radomskiej miejscowości, a skąd w akurat tej łódzkiej podstawówce? Konikiem pani trener jest siatkówka, ale uważa, że na tym etapie rozwoju najlepiej jest stawiać na wszystkie dyscypliny, bo każda rozwija.
Gidle przegrają drugi mecz i ostatecznie zajmą czwarte miejsce, ale wątpliwe, by to kogoś szczególnie zabolało. Janusz Pachelski ma swój plan. Ośmiolatki, nawet wygrane, nie jadą na Narodowy, ta kategoria kończy granie w województwie. I, sądząc po tym co widziałem, ma to sens, bo tu futbol nawet jeszcze się nie wykluwa – on dopiero próbuje się wykluć. Wożenie ich po kraju byłoby przerostem formy nad treścią. Gidle zebrały doświadczenie, może za dwa lata zaowocuje.
Kategorię chłopców U10 wygra Lechia Tomaszów Mazowiecki, drużyna, za którą przyjechała zorganizowana grupa kibicowska, wyposażona nawet w bęben, cały czas intonująca przyśpiewki. Tomaszów wygrał też w kategorii fair play: Tobiasz Będziński dostał dwie zielone kartki przyznając się dwukrotnie, że piłka wyszła za linię po jego dotknięciu.
To wyniki Lechii w grupie, absolutna, bezlitosna demolka. Ćwierćfinał to 7:0 ze SP 10 z Sieradza, półfinał to ogranie SP 9 ze Skierniewic 6:1, pogromców Gortatów. W finale Lechia także była nieuchwytna, wygrywając 5:0 z SP 12 z Piotrkowa Trybunalskiego.
Jeśli oczekujecie cukierkowego zakończenia spod znaku “idźcie kibicować, koniecznie, będą wspaniałe emocje” to się go nie doczekacie. Zawsze można wybrać jedną drużynę i przeżyć dzięki niej więcej, ale tak się złożyło, że moje zaangażowanie w losy jednego z zespołów było całkowicie szczere, naturalne, wypływające z czegoś więcej, niż podjętej na chybił trafił decyzji przed zawodami.
Ale dzięki temu mogłem wczuć się w sytuację wszystkich tych, którzy brali w turnieju w „Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku“ czynny udział. I rozumiem czym to dla nich jest.
To największy turniej w ich życiu. Każdy, kto tutaj przyjeżdża, nie grał o większą stawkę.
Chodziłem do szkoły, która miała jeden niesamowity sukces piłkarski. Dwa lata starszy ode mnie rocznik LO w Kolumnie – sześć tysięcy mieszkańców – wygrał międzyszkolne rozgrywki wojewódzkie. Nam udało się przejść jeden mecz, w drugim oberwać 10:0, gdzie gola strzelił nam nawet ich bramkarz wprowadzony do ataku. Ale do dziś pamiętam jakie to były emocje grać w takim spotkaniu. Zupełnie inny kaliber, choć meczów grało się mnóstwo.
Nie wiem czy Puchar Tymbarku jest miejscem, w którym można dać się zauważyć skautom – podejrzewam, że tak, szczególnie w starszych rocznikach. Nie wiem czy może być formą przyzwyczajania się do większej stawki – znowu, spójrzmy na kategorie wiekowe, jest jeszcze czas się tego nauczyć.
Ale na pewno jest przeżyciem. Zazwyczaj bez happy endu, bo wygrać może jeden, ale autentycznym, ważnym przeżyciem. A tego podrobić się nie da.
Leszek Milewski