Poprzedni sezon trochę upływał nam pod znakiem rywalizacji Igora Angulo z Carlitosem o koronę króla strzelców i tytuł najlepszego gracza rozgrywek. I choć w tym obecnym napastnik Legii Warszawa dość znacznie odstaje od kolegi po fachu z Górnika, gdy mówimy o liczbie bramek, w trakcie dzisiejszego meczu zabrzan z wiceliderem mogliśmy sobie to i owo przypomnieć. Znów obydwaj odegrali główne role. Niestety, tylko jedna z nich mogłaby być propozycją do Oscara. Druga rola mogłaby powalczyć o Złotą Malinę…
A potencjał był przecież w obu. Igor Angulo, do którego w Zabrzu muszą mieć po tym meczu mnóstwo pretensji, mógł zostać bohaterem dzisiejszego starcia. Miał wszystko, by to zrobić, a przede wszystkim świetnie dysponowanego Waleriana Gwilię za plecami. Gruzin pokazywał zmysł do gry i świetnie obsługiwał kolegę z ataku, przy okazji nieco ośmieszając zawodników Legii, na których już chyba nawet kibice z Warszawy nie mogą patrzeć – Rochę i Antolicia. Gdyby jeden z graczy Górnika miał po tym meczu na koncie trzy gole, a drugi trzy asysty, powiedzielibyśmy, że te statystyki odzwierciedlają wydarzenia na boisku. Niestety dla kibiców z Zabrza, Angulo potrafił wypalić tylko raz.
I to nie koniec listy zarzutów.
Tak się bowiem złożyło, że jakiś kwadrans przed końcem nieskuteczny Bask rzucił przegrywającej Legii koło ratunkowe. Ba! On sprowadził do Zabrza Davida Hasselhoffa i resztę ekipy Słonecznego Patrolu! W zasadzie w niegroźnej sytuacji, po zgraniu głową Wieteski, w bezsensowy sposób zagrał ręką we własnym polu karnym. Legia już wcześniej domagała się w tym meczu rzutu karnego po nadepnięciu Carlitosa przez Gryszkiewicza (mocno kontrowersyjna sytuacja, ale po zamieszkach w redakcji zgadzamy się z interpretacją sędziego, który nie gwizdnął), ale tym razem nie było żadnych wątpliwości – wapno. Legia została uratowana, bo na gola wcześniej się raczej nie zanosiło, a pomoc przyszła z najmniej spodziewanego kierunku.
Prezent od rodaka na gola zamienił Carlitos. Napastnik Legii nie grał w tym spotkaniu źle, potrafił na przykład w bardzo ładny sposób obsłużyć Hamalainena, którego zatrzymał Chudy, ale dopiero w końcówce dał popis efektywności. Drugą w tym meczu sytuację bardzo ładnym podaniem stworzył mu Medeiros. W polu karnym wystarczyło zmylić Wiśniewskiego i sieknąć po długim. Wyszło bezbłędnie.
Niby 2-1 i w rywalizacji Legii z Górnikiem, i tej Carlitosa z Angulo, ale tak naprawdę obu dzieliła dziś różnica kilku klas.
Poza tą końcówką mecz w wykonaniu Legii bardzo mocno kojarzył nam się z tym, co wczoraj w Gdańsku zrobił Lech. A raczej z tym, czego Kolejorz nie robił. Po zrywie w pierwszych spotkaniach po wyrzuceniu trenerów, obie ekipy wyglądały słabo – tak jakby poza swego rodzaju euforią brakowało im argumentów piłkarskich. I w obu bardzo mocno irytowali piłkarze, których najchętniej odstawilibyśmy na lotnisko i to pod samą bramkę. W przypadku Legii byli to wspomniani Antolić i Rocha. O ile Chorwat, który jest cienki jak sik pająka, coś tam kiedyś w Legii jeszcze pokazał, o tyle w przypadku Portugalczyka zaczyna brakować nam słów. Chyba musimy ogłosić konkurs – na razie bez nagród, bo pewnie i tak nikomu nie uda się sprostać wyzwaniu – niech ktoś do cholery wskaże jakiś atut tego piłkarza. Coś, co wyróżniałoby go na tle przykładowego Marcina Warcholaka. Cokolwiek!
Pewną różnicę przy wspomnianym porównaniu Legii do Lecha na pewno zrobiły zmiany, bo Vuković trafił ściągając tych leszczy, a wpuszczając Szymańskiego, Kulenovicia i Wieteskę, ale kluczowy był jednak rywal. Kolejorz nie mógł wczoraj liczyć na prezent od wyrachowanej Lechii, a Legia go od zabrzan dostała. Na początek, w ramach budowania pozytywnej atmosfery po Sa Pinto, to wystarczy. A i Zabrze pewnie Angulo szybciutko wybaczy, bo zrobił chłop dla Górnika dużo dobrego. Mocniej pogniewać może się za to Gdańsk, ale wątpimy, by facet miał w planach wakacje nad polskim morzem.
[event_results 574613]
Fot. 400mm.pl