Kiedy kibic boksu ogląda walkę w hollywoodzkiej produkcji, za każdym razem uśmiecha się z politowaniem i mówi: „takich walk w prawdziwym boksie nie ma, to niewykonalne”. Cóż, od dzisiejszego wieczoru może już tylko mówić, że zazwyczaj takie walki się nie zdarzają, o ile nie spotka się dwóch twardzieli z Polski. W katowickim Spodku Robert Talarek i Patryk Szymański stoczyli wojnę, która przejdzie do historii polskiego boksu zawodowego. Wielka szkoda, że nie będzie rewanżu.
Tak naprawdę to miała być tylko przystawka przed głównymi daniami zaserwowanymi przez Mateusza Borka na gali „Ostatni Taniec”. Ale prawda jest taka, że Talarek z Szymańskim skradli show Wachowi, Parzęczewskiemu i innym. Zaprezentowali taki charakter i serce do walki, taką determinację i odwagę, że wypadało tylko wstać i bić brawo. Powiemy tak: jeśli ktoś myślał, że Rocky to tylko filmowa opowieść, fikcja wymyślona przez Sylvestra Stallone’a, dziś dostał dowód na to, że nie ma takich historii, które nie mogłyby się wydarzyć w ringu.
Jeśli od czasu do czasu oglądacie bokserskie walki, spróbujcie sobie przypomnieć, ile najwięcej nokdaunów widzieliście w pojedynku. Trzy? Cztery? Pięć? Najczęściej do tylu nie dochodzi, bo sędzia wcześniej przerywa walkę. A starcia, w których raz jeden ląduje na deskach, rad drugi, potem znów pierwszy, dwa razy drugi, pierwszy i tak dalej? Dobra, wiemy, takie rzeczy tylko w kinie. W prawdziwym boksie takie rzeczy się praktycznie nie zdarzają, choć oczywiście – teoretycznie są możliwe. Ale to mniej więcej scenariusz podobny do 0:3 do przerwy w finale Ligi Mistrzów, czy remontady w wykonaniu Barcelony po porażce w Paryżu. Coś, po czym kibice długo nie mogą do siebie dojść i przecieraj oczy ze zdumienia.
Takie coś dostaliśmy dziś w Spodku. Sportowo nie było to oczywiście spotkanie na szczycie. Robert Talarek ma 35 lat i na co dzień pracuje w kopalni. Żeby było jasne: w prawdziwej kopalni, pod ziemią, a nie gdzieś w księgowości, czy innym biurze. Na koncie ma prawie 40 walk, z czego 13 porażek. Z ostatnich 11 starć przegrał tylko raz, w rewanżu z Norbertem Dąbrowskim. Dziś mierzył się z Patrykiem Szymańskim (19-1) w starciu, w którym eksperci nie byli pewni, na kogo stawiać, więc zgodnie przewidywali, że będzie wojna. I była.
Już w pierwszej rundzie Talarek dwa razy lądował na dechach, z trudem dotrwał do końca starcia. Dalsza część walki to już klasyczny „Rocky”. Najpierw górnik posłał rywala na matę, tylko po to, żeby potem samemu trafić na nią najpierw po raz trzeci, a potem czwarty w walce. Szymański jednak tak się zmęczył obalaniem Talarka, że dał mu się trafić na korpus i sam był liczony. Zanim runda się skończyła, górnik zdołał jeszcze raz posłać rywala na deski.
Właśnie w Spodku zakończyli zdjęcia do Rocky 7. Talarek Mistrz👊🏻👊🏻@BorekMati
— Zbigniew Boniek (@BoniekZibi) 6 kwietnia 2019
Ci, którzy typowali, że sędziowie punktowi nie będą mieli w tym starciu roboty, mieli rację. W piątej rundzie Talarek dopadł słaniającego się na nogach rywala i powalił go po raz kolejny. Szymański sobie tylko znanym sposobem zdołał się podnieść, jednak sędzia Robert Gortat uznał, że dalsza walka nie ma sensu. Heroizm obu został nagrodzony jak najbardziej zasłużoną owacją przez kibiców, którzy wypełnili Spodek.
Przed walką Szymański twierdził, że w razie porażki zakończy karierę. Po nokaucie podtrzymał deklarację i powiedział, że żadne pieniądze nie przekonają go do zmiany decyzji. Cóż, Rocky też nie miał mieć kontynuacji, a kolejne części są przecież kręcone do dzisiaj.
W przedostatniej walce wieczoru Mariusz Wach sensacyjnie przegrał przez nokaut z Martinem Bakole (11-1). Dla „Wikinga” to trzecia porażka z rzędu, wcześniej uległ przed czasem Jarellowi Millerowi i przegrał niejednogłośnie i kontrowersyjnie na punkty z Arturem Szpilką. Dziś kontrowersji nie było. Wach skupiał się na obronie, ale wychodziło mu to średnio. W drugiej połowie walki przyjmował na głowę całe serie uderzeń. W ósmej rundzie rywal trafił 12 razy w zasadzie bez odpowiedzi i znów sędzia Gortat zdecydował się skończyć egzekucję.
Fot. Newspix.pl