To był świetny mecz na wtorkowy wieczór. Taki do pominięcia, którego można nie obejrzeć. Jeśli ktoś podjął taką decyzję, nic nie stracił, za to zyskał dwie godziny życia. Śląsk Wrocław i Miedź Legnica niby oddały razem 27 strzałów w derbach Dolnego Śląska, z czego 11 celnych. Na papierze mogłoby się wydawać, że mieliśmy efektowną wymianę ciosów i tylko jakimś cudem piłka ani razu nie wpadła do siatki. Niestety, w tym przypadku statystyki w ogóle nie oddają rzeczywistości.
Dostaliśmy bowiem spotkanie, w którym dopiero w końcówce zaczęło się coś dziać. Wcześniej było jedynie nabijanie liczby uderzeń, ale żadne nie miało prawa zakończyć się golem. Ba, w zasadzie żadne nie zostało oddane z dobrej, wypracowanej sytuacji. Jeśli już, moglibyśmy mówić o zalążkach sytuacji. Ciągłe rozbudzanie apetytów i zabieranie talerza, gdy już ślinka zaczęła cieknąć.
Przez godzinę dominowała Miedź, która sprawiała znacznie lepsze wrażenie. Sprowadzało się to głównie do zgrabnego rozgrywania piłki na połowie rywala – nawet przy jego intensywniejszym pressingu – i zbieraniu „drugich piłek”. Wszystko wyglądało fajnie, ale wyłącznie do momentu, w którym w końcu należało przyspieszyć i wprowadzić element zaskoczenia. Tego legnicki beniaminek kompletnie nie potrafił. W zwalnianiu akcji prym wiedli zwłaszcza ci, od których należało wymagać czegoś odwrotnego: Juan Camara i Petteri Forsell. Fin na dodatek miał całkowicie rozregulowany celownik. Jeśli dobrze pamiętamy, cztery razy próbował strzelać z dystansu i ani razu nie było nawet blisko. Po drugiej stronie to samo dotyczyło Lubambo Musondy. W drugiej połowie ciągle uderzał – przeważnie wychodziło niecelnie, a jak już udało się trafić w światło bramki, Anton Kanibołocki miał interwencję z gatunku formalność.
Śląsk sprawiał wrażenie zdezorientowanego i zdziwionego, że goście nie przyjechali się położyć i prosić o najniższy wymiar kary. Marcin Robak i Arkadiusz Piech zostali odcięci od gry. Skrzydła funkcjonowały na 25 procent. Damian Gąska w ogóle, Musonda od czasu do czasu. W środku pola tylko Michał Chrapek mniej więcej trzymał przyzwoity poziom. Jakub Łabojko dopiero w końcówce zaczął się pokazywać do gry i niewiele brakowało, a mógłby znów zdobyć bramkę. Po podaniu Piotra Celebana doszedł do dobrej sytuacji, ale zatrzymał go wychodzący na przedpole Kanibołocki.
Miedź może żałować dwóch okazji. Główki Aleksandara Miljkovicia (refleks Jakuba Słowika) i kontry z końcówki zapoczątkowanej przez… fatalne zagranie Mateusza Hołowni przed polem karnym rywala. Camara odegrał na prawo do Fabiana Piaseckiego i lekko wygonił go do boku. Strzał został oddany z sygnalizowanej pozycji, Słowik spokojnie sobie poradził. Była jeszcze niecelna przewrotka Camary. Efektownie wyglądała, precyzji trochę zabrakło.
Trener legniczan Dominik Nowak dokonał kilku zmian w składzie po porażce z Zagłębiem Sosnowiec. Do jedenastki wskoczyli Miljković, Osyra, Pikk i Ojamaa, a wypadli z niej Musa, Zieliński, Roman i Fernandez. Ogółem wyszło na plus, bo jeśli ktoś tu miał dziś wygrać, to Miedź.
Aż dziw bierze, że byliśmy w stanie tyle napisać o tym meczu. Remis oznacza, że Śląsk zachował trzypunktową przewagę na swoim wtorkowym przeciwnikiem. I tyle, nic więcej nie napiszemy.
[event_results 573308]
Fot. Newspix.pl