Przejście Rafała Wolsztyńskiego z Górnika Zabrze do Widzewa było zimą jednym z pokazów siły łódzkiego drugoligowca, który jasno i otwarcie mierzy w awans do I ligi. Początek wiosny nie jest wymarzony ani dla drużyny, ani dla samego piłkarza, ale jest on przekonany, że to kwestia najbliższego czasu, gdy wszystko będzie wyglądało jak należy. W rozmowie z Weszło Wolsztyński opowiada nie tylko o sprawach bieżących, ale również o tym, dlaczego odszedł z Górnika, czego mu tam brakowało i jak znosi pierwszą stałą rozłąkę z bratem bliźniakiem.
Początek wiosny macie trudniejszy niż pewnie zakładaliście. Tylko jedna wygrana, a ogólnie jedyna w ostatnich dziewięciu meczach, licząc jeszcze rundę jesienną.
Dorobek zdecydowanie poniżej planu. Zakładaliśmy, że będziemy wygrywać, bo celem jest awans. Ale nie mówiłbym jeszcze o tragedii, wiosną zdobyliśmy sześć punktów, ani razu nie przegraliśmy – co nie znaczy, że nie powinno być lepiej. W Łęcznej będzie idealny moment, żeby się przełamać i iść za ciosem.
Robi się nerwowo? Czytamy, że zarząd rozmawiał z trenerem i będzie rozmawiał z piłkarzami, że być może potrzebna jest większa pomoc trenera mentalnego.
Nie ma żadnej paniki. Dostaliśmy jasny sygnał, że nikt na siłę nie bije piany, mamy robić swoje według wcześniej nakreślonego planu. Czekamy na zwycięstwo. W szatni jesteśmy przekonani, że jedna wygrana sprawi, że wszystko “puści” i się rozpędzimy.
Ale to spotkanie z zarządem było?
Zarząd przez chwilę rozmawiał ze sztabem szkoleniowym i radą drużyny. Nie chodziło jednak o szukanie winnych, bardziej upewnianie się, czy mogą nam jeszcze jakoś pomóc. Dostaliśmy wyrazy wsparcia, same pozytywne słowa.
Pytanie, co do tej pory nie działało. Jest wspólny mianownik trzech kolejnych remisów?
Nie potrafimy dobrze wejść w mecz, zawsze pierwsi tracimy gola. Rywale szybko nam strzelają i musimy gonić, co w każdym przypadku się udawało – i jest to jakiś pozytyw – ale potem brakowało parcia, żeby iść po kolejne bramki. Jedynie w Wejherowie zdobyliśmy dwie, od razu odpowiedzieliśmy na wyrównanie Gryfa i wygraliśmy. Musimy w końcu zagrać na zero z tyłu, a że jak dotąd za każdym razem strzelaliśmy, wystarczy to do zwycięstwa.
Czyli jak wyrównacie, to ciśnienie trochę z was schodzi i nie ma już takiej determinacji do atakowania?
Atakujemy cały czas, ale brakuje kropki nad “i”. Wiosną nie było jeszcze meczu, w którym nie mielibyśmy inicjatywy. Rywale są wycofani, murują dostęp do bramki. Takie jest nastawienie, gdy przyjeżdża Widzew. Czasami brakuje trochę szczęścia. Z ROW-em Rybnik tracimy już w 1. minucie, z Resovią głupi karny – ktoś się potknął i wystarczyło – a przez cały mecz byliśmy lepsi. Ciężko się gra w takich okolicznościach, z kolei przeciwnik po objęciu prowadzenia dostaje wiatru w żagle, jeszcze bardziej się broni i czeka na końcowy gwizdek. Jestem jednak przekonany, że z Łęczną sprawy ułożą się już tak, jak chcemy.
Wychodzi więc na to, że rywale dodatkowo spinają się na Widzew?
Tak, widać to w każdej kolejce. Nawet teraz będąca bardzo wysoko w tabeli Elana Toruń od samego początku stała na swojej połowie i czekała na kontry. ROW czy Resovia tak samo. Każdy liczy na łut szczęścia, a my tylko w tym pomagamy. Z Elaną siedzieliśmy na jej połowie, jedna kontra i gol. Chwilami nie mamy odpowiedniej koncentracji i skupienia, ale musimy być przygotowani, że inni będą grali z nami w podobny sposób i nie możemy się już na to nabierać.
Może gubi was zbytnia pewność siebie? Trener Radosław Mroczkowski po ostatnim remisie stwierdził: – Musimy wyjść z otoczki, że mamy nadzespół. Nie jesteśmy zespołem, który potrafi zdominować rywala i wygrać w cuglach mecz. Jeśli ktoś liczył, że większość spotkań efektownie wygracie, jest w grubym błędzie.
II liga jest specyficzna. W sumie… tak samo można powiedzieć o każdym poziomie rozgrywkowym w Polsce. Na żadnym nie jest oczywiste, że lider wygra przyjeżdżając do czternastej drużyny w tabeli. Tak jest w Ekstraklasie, tak jest w I lidze. Jedynie Raków punktowo wybija się tam ponad resztę, ale nawet on rzadko gromi. Mamy super zespół, z wielkim potencjałem, ale często w meczu nie ma faworyta. Zawsze trzeba grać z maksymalnym zaangażowaniem, nie analizować, kto ile ma punktów, tylko nastawić się, że mierzymy się z równym sobie przeciwnikiem. Nie jesteśmy nadpiłkarzami, którzy przez sam fakt bycia w Widzewie kogoś pokonają. To wszystko mówię również o sobie, też czuję się odpowiedzialny.
Krótko mówiąc: wasza większa jakość piłkarska zrobi różnicę tylko wtedy, gdy w kwestii fizycznej, mentalnej i taktycznej wszystko będzie na sto procent.
Dokładnie, wtedy decydują elementy ekstra. Jak strzelimy 2-3 gole, możemy potem pokazywać więcej jakości czysto piłkarskiej. Na początku trzeba jednak wybiegać mecz, powalczyć o każdą piłkę i włożyć całe serce w granie. Nikt się przed nami nie położy i nie ułatwi sprawy. Nie mówię, że tego nie mamy, ale na to musimy się nastawić w pierwszej kolejności, a nie myśleć, że jak będziemy po prostu grali w piłkę, to wszystko będzie ok.
Zadebiutowałeś dopiero w trzeciej wiosennej kolejce.
Doznałem drobnej kontuzji w trakcie okresu przygotowawczego. Na upartego mógłbym wrócić wcześniej, ale po rozmowie z całym sztabem ustaliliśmy, że nie będę na siłę wpuszczany od pierwszego meczu. Siłą rzeczy nie byłem jakoś super przygotowany do gry. W Górniku Zabrze nie pojechałem na cypryjski obóz. Nie wiem, dlaczego, po prostu nie pojechałem. Zostałem w rezerwach, gdzie treningi zaczynały się tydzień czy nawet dwa później w porównaniu do pierwszego zespołu. Niedługo po transferze przytrafił się ten uraz. Może też dlatego, że miałem pewne zaległości. Straciłem sporo przygotowań z Widzewem, więc tak naprawdę dopiero teraz próbuję poprzez treningi i mecze dojść do optymalnej dyspozycji. Na razie czuję, że to jeszcze nie jest to. Muszę cierpliwie pracować i czekać na efekty. Wiadomo, że kibice się niecierpliwią, przyszedłem, żeby pomóc w awansie, ale nie jestem robotem, na nadrobienie niektórych braków potrzeba czasu. Wtedy będę mógł na sto procent pomagać drużynie. Cieszę się, że w debiucie od razu strzeliłem gola, wszedłem na pół godziny. Z Elaną wypadłem słabiej, nie ukrywam tego.
W pomeczowej relacji na Widzewiaku zarzucano ci, że byłeś mało aktywny.
Różnie mogą ludzie komentować. Sam wiem, że muszę od siebie wymagać znacznie więcej. I wiem, że to przyjdzie. Jak będę się czuł w pełni gotowy, mogę dać Widzewowi wiele dobrego.
W Rzeszowie zdobyłeś bramkę zaraz po drugim rzucie karnym, który Resovia zmarnowała.
Idealnie się złożyło. Patryk Wolański obronił karnego, ja po kilku minutach trafiłem do siatki i nakręciliśmy się. Do końca szukaliśmy drugiego gola, niestety nie udało się.
Chyba po raz pierwszy jesteś w sytuacji, gdy w jakimś klubie bardzo dużo ma od ciebie zależeć, że więcej musisz niż możesz.
Cieszę się z takiego obrotu sprawy. Jestem ambitny, chciałem być znaczącą częścią zespołu i tego szukałem w swoim graniu. W Górniku Zabrze miałem przebłyski, lecz nigdy nie stałem się postacią pierwszoplanową. Po rozmowach z zarządem i sztabem Widzewa poczułem, że tu mi ufają i jestem potrzebny. Oczywiście z drugiej strony wiąże się to z dużą odpowiedzialnością, każdy oczekuje goli i dobrej gry. Dobrze jednak czuję się z tą świadomością. Boisko zweryfikuje, ale jestem pozytywnie nastawiony.
Miesiąc temu na antenie Weszło FM przyznałeś, że na początku trochę się wahałeś. Nie było tak, że Widzew się odezwał i od razu powiedziałeś “hurra!”.
Posmakowałem już Ekstraklasy, więc wiadomo, że w pierwszej kolejności nastawiałem się, że pójdę w innym kierunku. Z panem Jarkiem Kołakowskim rozważaliśmy wypożyczenie. Taka była też chęć ze strony Górnika, był przygotowany nowy kontrakt. Chciałem jednak pokazać się w nowym klubie, zacząć z czystą kartą. Jesienią nie grałem tyle, ile bym chciał i ile powinienem, bo wiem, że sportowo nie odstawałem od reszty. Kilka klubów wyraziło zainteresowanie, ale Widzew okazał się najbardziej konkretny. Szybko się z nami skontaktowano i przedstawiono ofertę, z agentem szefowie klubu długo rozmawiali na mój temat. Jestem zadowolony, że się tutaj znalazłem. Liczę, że już latem będziemy świętowali awans.
W rozmowach z Widzewem najbardziej poczułeś, że na ciebie liczą?
Tak. Wiadomo, nikt nigdy nie ma miejsca w składzie za darmo, ale tutaj z założenia mam być ważną postacią. A tego na obecnym etapie, po kontuzjach, najbardziej potrzebuję: regularnego grania. W Widzewie mam na to największe szanse, tu mogę się rozwinąć. A nikomu nie trzeba tłumaczyć, jaką historię i kibiców ma ten klub, dlatego zdecydowałem się. Jasne, na samym początku była niepewność, to jednak druga liga. Celowałem raczej w pierwszą, a były nawet jakieś sygnały z Ekstraklasy. Tam jednak byłbym na doczepkę, jakąś opcją awaryjną, dlatego wolałem iść do klubu, w którym od razu mam być potrzebny – nawet schodząc na niższy szczebel.
Zdajesz sobie sprawę, że stawiasz wszystko na jedną kartę? Gdyby, odpukać, nie poszło ci w Łodzi, mając skromną ekstraklasową przeszłość mógłbyś się na dłużej zakopać.
W ogóle o tym nie myślę. Mam swoje plany i cele, które chcę zrealizować. Liczy się tylko awans z Widzewem. Nie zaprzątam sobie głowy rozważaniami, czy coś może pójść nie tak. Nie wszystko w życiu układa się po naszej myśli, o czym przekonałem się doznając kontuzji, ale patrzę pozytywnie. Jestem przekonany, że będzie dobrze.
Wracając do rozmów z Górnikiem. W Zabrzu chciano twojego pozostania, ale przy jednoczesnym odesłaniu do innego klubu?
Takie byłoby jedno z głównych założeń: ograć się gdzieś i potem wrócić. Nie chciałem, nie byłem traktowany tak, jak bym tego oczekiwał. Wolałem odejść, zacząć regularnie grać i odciąć się od tego wszystkiego. Chcę pokazać, że też sporo potrafię.
Czyli odczuwałeś, że Marcin Brosz ogólnie nie ma do ciebie pełnego przekonania i nawet po powrocie z wypożyczenia byłoby ciężko?
Z trenerem żadnej rozmowy nie przeprowadziłem. Rozmawiałem z dyrektorem sportowym Arturem Płatkiem, on przedstawił taki pomysł na mnie. Od trenera nic nie usłyszałem, a to on dowodzi drużyną, to też był jakiś sygnał, że raczej nie będę brany pod uwagę. Nie chciałem żyć w cotygodniowym oczekiwaniu, czy tym razem zmieszczę się w osiemnastce, czy zejdę do rezerw. Potrzebowałem stabilizacji i poczucia, że jestem potrzebny zespołowi. W Górniku nie za bardzo mogłem na to liczyć.
Do gry wróciłeś już w lipcu, wystąpiłeś w pucharach z Zarią Balti. Potem jednak ciągle znajdowałeś się niejako w fazie wstępnej. Nie było momentu, w którym rozegrałbyś kilka meczów w większym wymiarze i można byłoby ocenić, że sprawdziłeś się lub nie.
W Ekstraklasie ani razu nie znalazłem się w pierwszym składzie. Przez całą rundę uzbierałem 140 minut, trudno mówić, że to jakakolwiek szansa. A wiem, że na nią zasługiwałem. Byłem rozczarowany, chciałem się pokazać i wiem, że gdyby mi mocniej zaufano, to mógłbym się odpłacić. Szkoda, było mi przykro, ale już nie ma co rozpamiętywać. W Widzewie chcę udowodnić, że umiem grać w piłkę i tak naprawdę robię krok do przodu wracając do swojego optymalnego poziomu.
Musiało to boleć, tym bardziej że Górnik jesienią zawodził i zmiany w składzie stawały się czymś naturalnym.
Był też Puchar Polski z rywalami z niższych lig – Unią Hrubieszów i Legionovią. Tam zagrał niejeden zawodnik, który na co dzień pozostawał w cieniu, a ja nawet w takich okolicznościach nie dostałem porządnej szansy. Wtedy najmocniej dostrzegałem, że chyba nie jestem już w Górniku potrzebny. Od dawna byłem w tym klubie, mogłem podpisać nowy kontrakt, wszystko fajnie, ale musiałem patrzeć szerzej. Kolejne dwa lata z samym byciem w Ekstraklasie sportowo nic by mi nie dały.
Wracają czasami myśli “co było, gdybym drugi raz nie rozwalił sobie kolana”?
Jasne, że tak. Stało się to w okresie, gdy wróciłem i nabierałem rozpędu. W ekstraklasowym debiucie strzeliłem gola z Arką Gdynia, tydzień później trafiłem z Cracovią, dołożyłem dwie bramki w Pucharze Polski. W czwartym meczu ligowym z Termaliką wskoczyłem do wyjściowej jedenastki i gdybym go dokończył, pewnie też bym coś upolował i został w składzie na dłużej. Czułem, że jestem w gazie i wiedziałem, że jak wpada to wpada. Są takie chwile, gdy piłkarz wie, że będzie dobrze. No ale nie dokończyłem pierwszej połowy, zerwałem więzadła i wszystko się posypało. Łzy, dramat, negatywne myśli, dlaczego znów mnie to spotkało, czy jeszcze wrócę i tak dalej. Wróciłem, czułem się jeszcze lepiej niż po pierwszej kontuzji i dlatego tym bardziej bolało, że później nie otrzymałem prawdziwej szansy. W rezerwach dobrze się spisywałem, potrafiłem strzelić hat-tricka, a za tydzień i tak byłem poza kadrą. Mam jeszcze parę lat, żeby coś fajnego w piłce zdziałać i zamierzam to zrobić z Widzewem.
Kolano jest mocniejsze niż wcześniej? Operował cię profesor Paolo Mariani, w lepszych rękach nie mogłeś się znaleźć.
Doktor dodał mi dużo pewności siebie. Mówił po operacji, że wszystko wygląda dobrze i już nie powinienem mieć problemów. Wiadomo, każdy tak gada, ale wyczuwałem w słowach profesora, że nie blefuje, że to nie kurtuazja. Później bardzo mocno przepracowałem okres rehabilitacji w Gliwicach. Po kontuzji nie ma śladu. Teraz miałem drobny uraz zupełnie niezwiązany ze wcześniejszym tematem.
Za tobą pierwsze tygodnie bez brata w seniorskiej karierze. Oswoiłeś się z nową rzeczywistością?
Wyjeżdżając zastanawiałem się, jak to będzie. Wchodzę do szatni, a obok nie ma tej drugiej połowy… Chyba każdy bliźniak czytający ten wywiad, zrozumie. Ale nie przesadzajmy, w Górniku mieliśmy też okresy, gdy ja trenowałem z pierwszą drużyną, a Łukasz zostawał w rezerwach. Musiałem samemu funkcjonować między takimi wyjadaczami jak Łukasz Madej, Radosław Sobolewski czy Adaś Danch i dawałem radę. Teraz chodzi o inne miasto, ale już dorośliśmy, żeby się rozłączyć. Będąc młodszymi tę więź mieliśmy większą, żyło się marzeniami, że cały czas będziemy grali razem. Teraz dużo o tym rozmawialiśmy i Łukasz też doszedł do wniosku, że dla mojego rozwoju lepiej odejść i pokazać się w nowym miejscu. Polecał mi Widzew, zgadzał się z moim wyborem, razem uznaliśmy, że fajnie byłoby przejść do Łodzi. No i życie toczy się dalej, nie ma wielkiego smutku czy tęsknoty. Wymieniamy się spostrzeżeniami po meczach. Ostatnio pojawił się na spotkaniu z Elaną, nawet nie musiał mi mówić, że nie było dobrze.
A rozłąka ma swoje plusy. Jak już się spotykamy, jest o czym gadać. Gdy byliśmy ciągle razem, w kółko gadaliśmy o tym samym. Teraz jest ciekawiej.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. newspix.pl