Kiedy KSW stawiało pierwsze kroki, Mariusz Pudzianowski był mistrzem świata strongmanów, a Szymon Kołecki wicemistrzem olimpijskim w podnoszeniu ciężarów. Kiedy Federacja zaczęła się rozkręcać, sztangista sięgał po wymarzone złoto w Pekinie, a „Pudzian” szykował się do debiutu w ringu. Kiedy były siłacz był już gwiazdą polskich sportów walki, były ciężarowiec zasiadał w wygodnym gabinecie, jako prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Dziś spotkali się w klatce. Wbrew typom bukmacherów, zwycięzcą został mniej doświadczony w walce Szymon Kołecki.
To było długo oczekiwane starcie. Z jednej strony gość, który był najsilniejszym człowiekiem na Ziemi, wielokrotnym mistrzem świata strongmanów i dzięki któremu mieszane sztuki walki zdobyły w Polsce tak ogromną popularność. Z drugiej – zawodnik, który na pomoście zdobył wszystko, co było do zdobycia, a po kadencji w roli prezesa PZPC postanowił wrócić do czynnego sportu. Pierwszych siedem walk wygrał w pierwszej rundzie. W ósmej po zaciętym pojedynku przegrał z Michałem Bobrowskim.
Jego walka z Pudzianowskim była zupełnie naturalna. Naprzeciw siebie stanęli dwaj ludzie, których z jednej strony wszystko różni, a z drugiej – wiele łączy. Z lewej gość, który zaczynał od freak fightów i był ciekawostką (pamiętacie jeszcze jego debiutancką walkę z Marcinem Najmanem?), a został pełnoprawnym wojownikiem, z którym trzeba się liczyć. Z prawej – jeden z najbardziej cenionych i szanowanych sportowców w kraju, gość, o którym trudno od kogokolwiek usłyszeć złe słowo.
Przed walką było mniej więcej tak, jak się można było spodziewać. Pudzianowski z groźną miną zapowiadał, co zrobi rywalowi. „Swoje trzeba wypracować, bo za darmo nigdy nic nie dostałem! Trzeba popracować trochę! Rozgrzewka i dalej jazda! Kto powiedział, że będzie lekko! Ja nie muszę umieć się bić! Ale jak trafię, a jest to możliwe, to łeb urwę” – zapowiadał. Kołecki w żadne typowe dla sportów walki gadki się nie wdawał. Zamiast niego mówił jego trener, Mirosław Okniński, nawiasem mówiąc były trener Pudzianowskiego, dziś mocno z nim skonfliktowany. – Będzie super walka, jedna z najważniejszych w moim życiu, a na pewno najważniejsza w tym roku. Jest to walka moich dwóch uczniów – byłego Mariusza Pudzianowskiego i obecnego ucznia Szymona Kołeckiego. Kto wygra? Wygra lepszy, czyli Szymon Kołecki. Mariusz będzie bity, będzie leżał i będzie płakał – zapowiadał szkoleniowiec.
I co? Cóż, część przepowiedni się sprawdziła. Między innymi ta, że była super walka. Kołecki rzucił się na Pudzianowskiego, zepchnął go do siatki i poczęstował kilkoma ciosami kolanem. Jeden z nich trafił byłego strongmana w krocze, co oznaczało przerwę na dojście do siebie. „Pudzian” wrócił do walki, ale wkrótce było po wszystkim. Mistrz olimpijski obalił rywala, a po chwili ten odklepał, wyjąc z bólu z powodu kontuzji mięśni uda.
Wiele wskazuje na to, że Kołecki stanie się nową gwiazdą KSW. Póki co, na gorąco podziękował rywalowi, a do kibiców zaapelował o szacunek do niego, bo to dzięki Pudzianowskiemu pokochali MMA i to on, obok Mameda Chalidowa, miał największy wpływ na rozwój tego sportu w Polsce. Postawa godna mistrza olimpijskiego, brawo.