– Pamiętam ceremonię wręczania medali. Na telebimie powtórzono akurat decydującą akcję, w której Michał Winiarski obijał ręce lewoskrzydłowego i publiczność zareagowała na to głośnymi gwizdami. Niektórzy rosyjscy zawodnicy myśleli, że to do nich, ale to było absolutnie pod adresem sędziów – wspomina Daniel Pliński pytany o finał Ligi Mistrzów z 2012 r., w którym Skra przegrała po pięciosetowej bitwie z Zenitem Kazań.
Trwające ćwierćfinały Champions League z udziałem Bełchatowa i Trefla Gdańsk to dobra okazja, żeby przypomnieć kulisy jednego z najważniejszych meczów w historii polskiej klubowej siatkówki.
***
Gdyby zapytać Jacka Nawrockiego o jakiś ubiegłoroczny mecz żeńskiej reprezentacji którą prowadzi, miałby pewnie problem z odtworzeniem konkretnych akcji w wykonaniu rywalek. Ale te sprzed siedmiu lat z łódzkiej Atlas Areny pamięta jakby wydarzyły się przed sekundą. A to Maksim Michajłow cudem podłożył rękę w obronie po ataku Mariusza Wlazłego, a to Valerio Vermiglio w kluczowym momencie posłał piłkę do przyjmującego, który zwykle był dopiero czwartym wyborem w ataku, a to piłka musnęła malutki palec blokującego…
– Kiedy wywołał pan ten temat, aż sam się zdziwiłem, że po latach tyle pamiętam. Mam retrospekcje z tego spotkania także dlatego, że Rosjanie zagrali wtedy kilka niekonwencjonalnych akcji. Ten mecz cały czas będzie wracał, dopóki polska drużyna nie wygra Ligi Mistrzów. Ale nic dziwnego, bo wtedy byliśmy najbliżej wygranej. O rozstrzygnięciu tamtego meczu decydowały naprawdę detale, a powiedziałbym nawet, że zwykły łut szczęścia – mówi dziś Nawrocki, który szkoleniowcem Skry był w latach 2009-2013.
Zaglądając do gabloty z trofeami można uznać, że była to najmocniejsza ekipa w historii bełchatowskiego klubu. Oprócz mistrzostw i Pucharów Polski, do których miejscowy kibic zdążył już nieco przywyknąć, dorzucono jeszcze trzy medale Klubowych Mistrzostw Świata (dwa srebrne i brązowy) oraz kolejne krążki Ligi Mistrzów. Drużyna pierwszy raz stanęła na najniższym stopniu podium tych rozgrywek w 2008 r. za kadencji Daniela Castellaniego, a Nawrocki dołożył do tego dorobku kolejny brąz w 2010 r. oraz to jakże gorzkie srebro w 2012 r.
Ok., może to uderzanie w mocno pompatyczne tony, ale 18 marca tamtego roku autentycznie pisała się historia polskiej siatkówki. Gdyby Skra wygrała finał z Zenitem Kazań, byłaby pierwszą naszą drużyną od 1978 r., która zdobyłaby to najcenniejsze klubowe trofeum na Starym Kontynencie. 34 lata wcześniej uczynili to siatkarze Płomienia Milowice, ale wtedy jeszcze wszystko odbywało się pod szyldem Pucharu Europy Mistrzów Krajowych (LM utworzono w 2000 r.) i dla wielu obecnych kibiców może już to uchodzić za prehistorię.
Jak wiadomo powtórki z historii niestety nie było, ale już historia samego meczu zostanie zapamiętana na długo. Jeśli mówi się, że w siatkówce o wyniku meczu często potrafią decydować niuanse, to tamto spotkanie było tego idealnym przykładem.
***
Oprócz Skry i Zenitu Kazań, na turniej Final Four w Łodzi przyjechało jeszcze włoskie Trentino i turecki Arkas Izmir. Bełchatowianie dostali w półfinale właśnie tych ostatnich. 3:0, 81 minut, trochę ziewania na trybunach, mecz bez większej historii. Dzień później poprzeczka siatka wisiała jednak znacznie wyżej. Zenit, który był już wtedy obficie nawożony rublami z Gazpromu, miał już na koncie cztery mistrzostwa kraju zdobyte w ostatnich pięciu sezonach, no i była to już ekipa, która znała smak zwycięstwa w LM, bo podbiła ją w 2008 r. Skra nie była więc faworytem, ale siły wyrównywał nieco fakt, że Bełchatów miał za sobą 13 tys. ludzi na trybunach.
– Przygotowując się do meczu skupialiśmy się przede wszystkim na swoim graniu, wypracowanym systemie gry. Jeśli chodzi o Zenit, tutaj Ameryki nie odkryłem: uczulałem chłopaków, że najważniejsze jest utrzymanie przyjęcia i aby nie dać się stłamsić blokiem, bo ten element zawsze był silny u Rosjan. No i żeby uważać na ich lidera, czyli znajdującego się w szczytowej formie Michajłowa – przypomina w rozmowie z Weszło Jacek Nawrocki.
– Był stres przed meczem, ale każdy z nas zdawał sobie sprawę, że mamy nieprawdopodobną szansę wygrać w końcu tę Ligę Mistrzów. To był chyba najmocniejszy skład Skry. Kurek, Winiarski, daj Boże zawsze takich przyjmujących, do tego jeszcze Wlazły w znakomitej formie. To wszystko sprawiło, że graliśmy w tamtym czasie bardzo dobrą siatkówkę. Czasami jednak brakuje szczęścia. Bo moje zdanie jest takie, że tamten mecz w pewnych momentach bardziej rozgrywał się w sferze szczęścia niż umiejętności – dodaje środkowy Daniel Pliński.
Źródło: CEV
Chociaż jeszcze na początku meczu szczęście nie miało tam nic do gadania. To, co Zenit zrobił ze Skrą w pierwszym secie można porównać do tego, co w pierwszej rundzie walki zrobił kiedyś Tyson Gołocie. Bełchatowianie zostali sprani 15:25, ale na szczęście nie uciekli, tylko odpowiedzieli dokładnie tym samym – drugą partię wygrali do 16. To był koncert mistrzów Polski, wystarczy wspomnieć, że Michał Winiarski i Mariusz Wlazły mieli kolejno 75 i 71 proc. skuteczności w ataku.
Set numer trzy był już bardzo wyrównany, ale końcówkę lepiej wytrzymała Skra wygrywając 25:22. Do zgarnięcia pucharu brakowało już tylko jednego seta.
– Momentami jak patrzę na tablicę wyników i widzę, jak niewiele brakuje do tego wymarzonego tytułu, to aż cierpną mi ręce – mówił komentujący mecz na antenie Polsatu Sport Wojciech Drzyzga.
***
– Od pewnego momentu zaczęliśmy grać nieźle. Wydawało się, że ten mecz już nam nie ucieknie i zostaniemy najlepszą drużyną w Europie, ale cóż… Trener Alekno wpuścił Priddy’ego, który był wtedy chyba dopiero trzecim przyjmującym Kazania, ale to on sprawił, że Zenit utrzymał się jeszcze na powierzchni. W pewnym momencie dominowaliśmy wyraźnie, ale Priddy uspokoił ich w przyjęciu, skończył też kilka ważnych piłek – wraca pamięcią „Plina”.
W czwartej partii obie ekipy szły łeb w łeb i pierwsze dwupunktowe prowadzenie pojawiło się dopiero przy stanie 17:19 dla Rosjan. Dobra gra przede wszystkim Mariusza Wlazłego pozwoliła jednak wyciągnąć wynik na 24:23, a więc do upragnionej piłki meczowej. Kiedy naładowany atakujący Skry poszedł w pole serwisowe dokończyć dzieła zniszczenia, właśnie w tym momencie zaczęły się słynne gierki psychologiczne trenera Zenitu Kazań.
Władimir Alekno wziął czas, aby ustalić akcję swojej ekipy oraz wywrzeć większe ciśnienie na liderze Skry. Kiedy Wlazły po kilkudziesięciu sekundach ponownie wziął piłkę i już szykował się do serwisu, Alekno raz jeszcze położył rękę na przycisku sygnalizacyjnym i znów zawrócił go na przerwę. Zrobił to z premedytacją, bo widział, że Skra gra jak nakręcona. Praktyka podwójnych przerw na żądanie jest w siatkówce raczej rzadkością, chociaż Jacek Nawrocki twierdzi, żeby nie robić z Rosjanina maga, bo takie sytuacje mimo wszystko się zdarzają. On sam przypomina, że taką pokerową zagrywkę zastosował na turnieju w Montreux w meczu przeciwko Brazylii. Wziął podwójny czas, bo trener Canarinhos „zaczął robić dym”. Kwestionował decyzje sędziów, wprowadził dużo nerwowości i trzeba było na te zaczepki jakoś odpowiedzieć.
Tak czy inaczej był to kluczowy moment finału. Wlazły posłał piłkę w siatkę i zrobiło się po 24. – Alekno wybił w jakiś sposób Mariusza z rytmu. Pamiętam, że fatalnie wyrzucił sobie piłkę, próbował ją jeszcze ratować, ale niestety to się nie udało – mówi Pliński.
Chwilę później Rosjanie podbili jeszcze atak Wlazłego i wyprowadzili skuteczną kontrę. No i mieli też farta przy setbolu. Piłka po serwisie Nikołaja Apalikowa zatańczyła na taśmie i spadła tuż za plecami rozgrywającego Miguela Falaski.
Piątej partii można było uniknąć, ale bełchatowianie – co trzeba szczerze przyznać – podali rękę słaniającemu się już na nogach Zenitowi. Zawodnicy Skry zepsuli w czwartym secie aż osiem zagrywek. Jacek Nawrocki na czasach miał do swoich graczy pretensje, bo nie realizowali jego założeń. A te były takie, aby nie ryzykować mocno w polu zagrywki, ponieważ Rosjanie mieli duży problem z pierwszą akcją i należało dać im szansę pomęczyć się. Chociaż dziś były trener Skry patrzy na to już inaczej. Błędy w zagrywce usprawiedliwia emocjami i twierdzi, że takie ryzyko w meczu z takim rywalem było jednak dopuszczalne.
***
Przebieg piątego seta to już klasyka gatunku. Zaczęło się… wybornie dla Skry, która prowadziła już 5:1. Zenit doskoczył jednak na 5:5 i do końca decydującej partii gra toczyła się w zasadzie punkt za punkt. Bełchatów miał dwie piłki meczowe przy stanie 14:13 i 15:14, ale Kazań zdołał zabrać głowę spod gilotyny i doprowadził do meczbola przy 15:16.
Wtedy właśnie doszło do sytuacji, która nawet po latach wciąż budzi kontrowersje: atakujący z prawego skrzydła Michał Winiarski posłał piłkę w aut, ale najprawdopodobniej zahaczając o rękę blokującego. Kiedy sędziujący spotkanie Dejan Jovanović przyznał punkt Zenitowi, gracze Skry wręcz wybuchli, bo „Winiar” był pewny obcierki. Co było zresztą widać po jego reakcji tuż po ataku, bo na spokoju sklejał już piątki z kumplami. Protesty nic jednak nie dały.
– Sędziowie powinni wziąć challenge, ale niestety tego nie zrobili. I zamiast po 16, zrobiło się 15:17. Złoty medal przeszedł, a w zasadzie przeleciał nam koło nosa – mówi Daniel Pliński.
Na sędziów posypały się gromy, ponieważ arbitrzy po raz pierwszy w historii LM mogli wówczas korzystać z systemu challenge. Na odprawie technicznej przed finałem arbitrzy Dejan Jovanović i Milan Labasta byli uczulani, aby przy kluczowych piłkach korzystać z powtórek wideo. I w meczu finałowym, w tak spornej sytuacji, postanowili zaufać wyłącznie własnym oczom.
Były szef polskich sędziów Andrzej Lemek, który podczas turnieju w Łodzi nadzorował system powtórek, chwilę po meczu wparował do szatni i zapytał parę sędziowską, dlaczego nie poproszono o powtórkę. – Przecież tak się umawialiśmy, taką procedurę przewidzieliśmy. Główny arbiter Jovanović powiedział, że był pewny, iż nie było bloku w ostatniej akcji. Gdy przekonałem go, że się pomylił, w szatni zapanowała grobowa cisza – opowiadał później Lemek w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
– Nie jestem w stanie zrozumieć jednej rzeczy. Jeżeli mówi się nam przed turniejem, że sędziowie jako jedyni mają prawo do skorzystania z systemu challenge, to chyba nie ma lepszej piłki do zweryfikowania jak piłka meczowa w finale – mówił chwilę po meczu rozżalony Winiarski.
Jacek Nawrocki bardziej był zdenerwowany na sędziów, którzy siedzieli przy stoliku. Według niego to ich decyzja wpłynęła na to, że arbiter główny zakończył mecz. – Już nawet nie będę mówił z nazwiska co to byli za ludzie… – irytuje się, chociaż zaznacza, że z jego perspektywy to wcale nie był kluczowy moment meczu. – Dużo mówi się o tamtej kontrowersyjnej decyzji sędziego, ale nie zapominajmy, że mieliśmy szansę skończyć ten mecz w czwartym secie. Dziś mogę powiedzieć jedno: tie-breaka graliśmy chyba ze świadomością, że tę wielką szansę przegraliśmy właśnie w czwartej partii. Niby to był zespół doświadczony, niby były w nim mocne charaktery, ale jednak gdzieś na karku leżało to, że przed chwilą mogło być już po meczu. Do końca spotkania nie potrafiliśmy pozbyć się tego ciężkiego bagażu.
Kiedy podczas ceremonii wręczania medali pokazano na telebimie decydującą akcję Winiarskiego, publiczność w Atlas Arenie zaczęła gwizdać. W szatni Skry po meczu długo nikt się nie odzywał. Jacek Nawrocki po wejściu do niej tylko podziękował graczom za walkę.
***
– Byliśmy blisko, a zarazem daleko. Szkoda, bo jednak ten złoty medal dla każdego z nas byłby podsumowaniem kariery klubowej. Tym bardziej, że kluby z Rosji i Włoch zbroją się coraz bardziej i dziś trudniej jest nam walczyć o medale Ligi Mistrzów – mówi Daniel Pliński, który obecnie komentuje te rozgrywki na antenie NC+.
– Sam pamiętam u siebie dużą wściekłość wymieszaną z żalem. Najbardziej szkoda mi było jednak tych kilkunastu tysięcy kibiców, bo nie przypominam sobie, żebyśmy mieli na Lidze Mistrzów taką atmosferę – dodaje Nawrocki.
Skra nie musiała długo czekać na rewanż. Już jesienią 2012 r. obie ekipy spotkały się w Katarze na Klubowych Mistrzostwach Świata. Tam bełchatowianie pokonali Zenit najpierw w grupie, a później w starciu o trzecie miejsce. Za każdym razem było 3:2. Trenerzy obu drużyn mieli więc też okazję powspominać łódzki finał. Władimir Alekno chwalił Skrę Nawrockiego za dobre przygotowanie i umiejętność czytania gry jego zespołu. Przyznał również, że miał tego dnia furę szczęścia.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. newspix.pl