– Powiem ci, że my przed meczem nie robiliśmy kompletnie nic nowego – przygotowywaliśmy się do tego spotkania dokładnie tak samo jak do każdego innego. To nas cechuje, że niezależnie od tego, kto stoi po drugiej stronie, my nie porzucamy swojego stylu. Myślę, że to odróżnia klasowe zespoły od tych średnich – mówi Tomas Petrasek, jeden z bohaterów Rakowa Częstochowa. Z czeskim stoperem porozmawialiśmy rzecz jasna o tym, jak wyrzuca się za burtę rozgrywek Pucharu Polski zarówno Legię Warszawa, jak i Lecha Poznań.
Legia nie zasłużyła, żeby przegrać?
Nie wiem. Myślę, że my zasłużyliśmy na ten awans i to mnie interesuje.
Trener Sa Pinto po meczu wypowiadał się w trochę innym tonie, więc chyba by się z tobą nie zgodził.
Strzelili jedną bramkę mniej, więc okazali się gorsi. Na boisku nie czułem, żebyśmy jako drużyna musieli mieć kompleksy w stosunku do nich. Pewnie najlepiej byłoby, gdybyśmy wypowiadali się tylko na temat gry swoich zespołów, ale muszę powiedzieć, że spodziewałem się po Legii więcej.
Ja nie chcę mówić, że Legia była wczoraj słaba, bo to umniejszałoby trochę wasz sukces, ale rzeczywiście nie zagrali wielkiego meczu.
Legia z całą pewnością ma mnóstwo jakości w zespole, szczególnie patrząc indywidualnie na piłkarzy. Na pewno nie spodziewałem się, że stworzą sobie tak mało czystych sytuacji. Tę bramkę, którą zdobyli, w zasadzie podarowaliśmy im za darmo. Ale to cenna lekcja. Zobaczyliśmy, że jak na tym najwyższym poziomie na chwilę opuścisz gardę, to dostaniesz gonga, który może skończyć się nokautem. Na szczęście my cały czas graliśmy swoje.
Taki był plan, żeby rzucić się na nich od początku?
Zdecydowanie. Choć powiem ci, że my przed meczem nie robiliśmy kompletnie nic nowego – przygotowywaliśmy się do tego spotkania dokładnie tak samo jak do każdego innego. To nas cechuje, że niezależnie od tego, kto stoi po drugiej stronie, my nie porzucamy swojego stylu. Myślę, że to odróżnia klasowe zespoły od tych średnich. Po meczu z Chrobrym, w którym zwyciężyliśmy w końcówce, wiele osób zarzucało nam, że zagraliśmy słabo, a my po prostu konsekwentnie, do bólu jechaliśmy według swojej koncepcji. Nie chciałem tego porównywać, ale może wczoraj Legii zabrakło właśnie tego? Nie grali do końca, w pewnym momencie zagrywali już dużo długich piłek. My, cokolwiek się dzieje, jesteśmy w stanie grać swoją grę.
Ale nie chcę już mówić o Legii, bo podchodzę do tego z pokorą. Jestem obcokrajowcem, ale doskonale wiem, ile w Polsce znaczy Legia. To był dla mnie najważniejszy mecz w dotychczasowej karierze, bo pokonaliśmy wielokrotnego mistrza Polski i zdobywcę Pucharu Polski.
Zapytam jeszcze, czy było trudniej niż z Lechem, bo staliście się pogromcami największych drużyn w Polsce.
Dla mnie trudniej było z Lechem, bo wracałem po kontuzji i nie grałem wtedy regularnie. W dodatku wystąpiłem jako półprawy stoper, co było dla mnie nową pozycją. W trakcie przygotowań wkradały się do głowy wątpliwości, których teraz nie miałem, bo występami zbudowałem sobie dużą pewność siebie. Cały zespół ją sobie zbudował, bo wiedzieliśmy, że jesteśmy w stanie awansować.
Mówisz, że przygotowywaliście się tak samo, a ja ci do końca nie wierzę. Przecież to historyczny mecz dla całego klubu.
Przygotowanie przygotowaniem, ale to, co działo się w naszych głowach, to coś zupełnie innego. To nie był dla nas mecz jak każdy inny.
Wasz prezes i trener podkreślali, że premię za to zwycięstwo mieliście naprawdę fajną, ale kompletnie nie zwracaliście na nią uwagi.
Byłem wczoraj w pokoju z Patrickiem Friday’em Eze. Gdy rozmawialiśmy o meczu, powiedziałem mu, że dziś nie chodzi o pieniądze. Dziś chodzi tylko o to, że możemy napisać historię tego klubu. Gdyby ktoś chciał dać mi tę kasę na stół bez wychodzenia z Legią na murawę, wybrałbym zwycięstwo na boisku. Dla samych wspomnień, bo już nikt mi ich nie zabierze.
Wczoraj była zupełnie inna adrenalina niż zazwyczaj. Czasami mam tak, że czuję ją dopiero na odprawie, czasami jeszcze później, bo na rozgrzewce, a czasami w ogóle. Teraz towarzyszyła mi już od dwóch dni. Jechałem samochodem czy robiłem cokolwiek innego, a nagle w głowie zaczynałem rozgrywać ten mecz. Mimo tej wyjątkowości będę się jednak trzymał tego, że jeśli na boisku zachowamy konsekwencję w każdym meczu i będziemy realizowali to, co przez setki godzin wypracowujemy na treningach, to możemy zajść zdecydowanie dalej.
A nie ma mowy o tym, że Legia was wczoraj trochę zlekceważyła?
Nie czułem tego na boisku. Wiedzieli, że jesteśmy dobrym zespołem, więc na pewno nie było tak, że nas nie docenili. Biegali bardzo intensywnie, nie odpuszczali, grali twardo. Przy czym byli fair. Nie spodziewałem się na przykład takiego zachowania po Arturze Jędrzejczyku. Gdy patrzysz na zawodnika w telewizji, różnie bywa, ale po tym spotkaniu mam do niego ogromny szacunek. W grze był ostry i nieustępliwy, ale zarazem pokazywał respekt w stosunku do nas. To tyczy się generalnie Polaków z Legii – dali nam odczuć, że zasłużyliśmy, by znaleźć się w tym miejscu. Doceniam to.
Zauważyłem, że z Jędrzejczykiem sporo rozmawiałeś w trakcie spotkania.
Wymienialiśmy zdania na temat tego, co dzieje się na boisku. Tak się złożyło, ale to właśnie ten respekt. No i na końcu, gdy jeden z Portugalczyków trochę się zagotował, powiedział mu, że ma iść do szatni. Pokazał, że jest dobrym kapitanem.
Po tym golu w dogrywce spiker najpierw wydarł się, że to ty go strzeliłeś…
Chyba z przyzwyczajenia do moich bramek!
Czyli nie porzucasz myśli o koronie króla strzelców pierwszej ligi.
Nawet nie wiem, ile goli brakuje mi do lidera.
Dwa trafienia, czyli tyle co nic.
To już trzeba o tym myśleć!
Może karne ci dadzą strzelać?
Dobrze je wykonuję, byłem dzisiaj wyznaczony jako trzeci, ale nie mam z tym problemu. Mamy od tego lepszych specjalistów. Dla mnie piłka to nie jest one man show. To nie tak, że chcę się tu tylko wypromować i zrobić karierę. Najpierw jest ciężka praca dla zespołu, a później ewentualne jakieś indywidualne osiągnięcia. To, że zdobywam dużo bramek, jest bardzo fajne, ale bez chłopaków z drużyny nie byłoby tego.
Dziś Legia mocno cię pilnowała. Odrobili pracę domową.
Byłem bardzo dobrze kryty, co tylko pokazuje to, o czym mówiłem – nie zlekceważyli nas. Jedną dobrą sytuację miałem – zgubiłem bodaj Remy’ego, bo zrobiłem dobry ruch, a jak się już rozpędzę, to trudno mnie złapać. Szkoda, że za lekko trafiłem w piłkę. Gdybym uderzył z pełną siłą jak zazwyczaj, byłby gol. Na szczęście kapitalną bramką zastąpił mnie Andrzej Niewulis. Stałe fragmenty gry są naszą mocną stroną, więc bardzo się z tego cieszę.
Przedłużyłeś ostatnio kontrakt, czyli do ekstraklasy trafisz właśnie z Rakowem.
Wszystko na to wskazuje. Przez ostatnie trzy miesiące byłem pod pewną presją. Nie rozmawiałem z innymi klubami, ale zapytania z ekstraklasy się pojawiły. Bardzo się cieszę, że ktoś docenił moją pracę. Tak samo w Rakowie – do końca mojego starego kontraktu było jeszcze półtora roku, ale klub już teraz zaproponował mi nową umowę.
Podobno Raków wycenił cię na milion euro.
Też coś takiego słyszałem, ale prezes zdementował to w trakcie naszych rozmów. Może i trochę prawdy w tym było, ale pan Wojciech Cygan jest świetnym prezesem, właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, więc dobrze wie, jak się zachować w takiej sytuacji.
Na kogo chciałbyś trafić w półfinale? Czy może teraz – skoro pokonaliście zarówno Lecha, jak i Legię – już nie ma to znaczenia?
Nie. Trochę nierozważnie po ostatnim meczu w Suwałkach powiedziałem: “dawajcie mi tę Legię”. Nie do końca zdawałem sobie wtedy sprawę z tego, na jakim etapie w Pucharze Polski jesteśmy. Była możliwość trafić na łatwiejszego, przynajmniej na papierze, przeciwnika, więc teraz chciałbym mieć trochę szczęścia w losowaniu. Oczywiście w tej fazie słabych drużyn już nie ma, bo jesteśmy już w półfinale – to bardzo daleko. Jeden mecz dzieli nas od spotkania na Stadionie Narodowym, a dwa od kwalifikacji do Ligi Europy… Coś wspaniałego!
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. newspix.pl