Gdy Arweładze kończył piękną akcję Korony strzałem na 2:1, pomyśleliśmy sobie – ulala, co za rozegranie, akcja meczu! Godzinę później Wisła Kraków prowadziła 6:2, a my nie wiedzieliśmy już, który atak wiślaków był piękniejszy. W Kielcach obejrzeliśmy jeden z najlepszych indywidualnych występów w całym tym sezonie – Krzysztof Drzazga strzelił hat-tricka, zaliczył asystę i był o krok od wywalczenia karnego (o tym później). Świetnie zagrał też – tuż przed powołaniami – Jakub Błaszczykowski.
Aż strach wpuszczać taką Wisłę na swój stadion. “Biała Gwiazda” w tym sezonie spektakularnie odmachnęła się Lechowi wychodząc z 0:2 na 5:2, zremisowała też po szalonym spotkaniu 3:3 z Legią w Warszawie. Wisła lubi w tym sezonie takie dreszczowce, ale po tym pięknym trafieniu Arweładze spodziewaliśmy się raczej hat-tricka pomocnika kielczan, a nie obrazka z Call of Duty po bramką Miśkiewicza.
Gdyby ktoś nam powiedział pół roku temu, że Krzysztof Drzazga z Puszczy Niepołomice będzie wkrótce strzelał gole w jednym meczu z Jakubem Błaszczykowski z Wolfsburga, to zapytalibyśmy tylko – na Playstation czy Xboxie? Ale żarty na bok, bo 23-latek zagrał dziś na poziomie U2 w Bostonie. Na poziomie Janusza Gajosa w “Żółtym szaliku”. No pułap Kasi Cichopek w finale drugiej edycji “Tańca z Gwiazdami”!
Po asyście przy golu Savicevicia czekaliśmy, aż Drzazga zdejmie maskę i okaże się, że to hologram Tomasza Frankowskiego sprzed piętnastu lat. Dzisiaj wychodziło mu wszystko prawie wszystko. Podanie z pierwszej piłki za siebie? S’il vous plait, Krzysiek podaje. Wykończenie z bliska? Krzysiek wykańcza. Dojście do piłki na dobieg? Krzysiek dobiegnie.
Hat-trick, asysta i – gdyby nie błąd sędziego Stefańskiego – dopisalibyśmy jeszcze wywalczony rzut karny, ale arbiter mimo wideoweryfikacji uznał, że kopniak Żubrowskiego w łydkę napastnika gości nie nadawał się do odgwizdania. Zapytacie zatem – hej, weszlaki, skoro tak go chwalicie, to czemu daliście mu tylko dziewiątkę w notach? W redakcji trwał zacięty spór o to, czy dać Drzazdze dziesiątkę czy dziewiątkę. Rzucaliśmy w siebie resztkami jedzenia, obrażaliśmy sobie matki i kpiliśmy wzajemnie ze swoich ciuchów (pozdrawiamy Damiana Gorawskiego), ale ostatecznie wypracowaliśmy kompromis – pudło na pustą bramkę sprawia, że nie możemy nazwać tego występu “idealnym”.
Niemniej wiślaków dzisiaj możemy tylko chwalić. Jakub Błaszczykowski rozegrał swój najlepszy mecz od powrotu do Polski. I biorąc pod uwagę, jaką kaszanę grał Kuba w ostatnich meczach, to poprzeczka wysoko nie wisiała, ale dzisiaj zagrał tak, jakby znów miał 20 lat, blond grzywę i Mauro Cantoro za plecami. Znakomicie wyglądał Vullnet Basha – ze świecą szukać w tej lidze zawodnika, który przy golu Błaszczykowskiego podałby idealnie w tempo. Nawet Sławomir Peszko mógł się podobać – choć początek, jak cała Wisła, miał dosyć niemrawy, to z minuty na minutę nabierał fantazji i ochoty do atakowania. Gdyby nie sprokurowanie faulu, po którym padł gol, oraz gdyby nie to, że powinien wylecieć z boiska z dwoma żółtymi kartkami, to pewnie i Łukasz Burliga zakręciłby się gdzieś koło ósemki za ten mecz.
Rozpływamy się nad ekipą Macieja Stolarczyka, ale – choć wynik o tym nie świadczy – po boisku biegała też druga drużyna. I tak jak chwaliliśmy ekipę Gino Lettieriego za organizację, za płynne przechodzenie między systemami gry, za elastyczność taktyczną, tak dziś elastyczna była tylko siatka w bramce Miśkiewicza i bramkarz gospodarzy przekonał się o tym sześciokrotnie. W ciągu tygodnia kielczanie stracili dziesięć bramek – cztery ciosy od najgorszego w lidze Sosnowca i sześć od Wisły, która przegrała pięć z sześciu ostatnich wyjazdów.
Korona zagrała dziś bez środka pola, bez środka obrony, bez boków defensywy i bez bramkarza. Momentami wyglądało to tak, jakby Wisła grała w FIFĘ na poziomie “amator” – wystarczyło jej podejść pod pole karne, wymienić kilka podać bez presji rywala, a w polu karnym nacisnąć na “strzał”. Goście oddali sześć celnych strzałów. Rachunek jest prosty – Miśkiewicz obronił dzisiaj tyle uderzeń, ile razy Leo Messi ubolewał nad łamaniem w Polsce konstytucji.
Wieszczyliśmy krakowianom porażkę w przedmeczowej zapowiedzi i ta porażka mogłaby poważnie skomplikować ich marzenia o grze w grupie mistrzowskiej. Tymczasem wiślacy doskoczyli do Korony na punkcik, a biorąc pod uwagę, jak szerokim gestem obrońcy kielczan zapraszają napastników rywali pod własną bramkę, to coś czujemy, że Korona nie zaliczy do końca rundy kompletu zwycięstw.
[event_results 567247]