Chyba trzeba zmienić nieco słownictwo, gdy pisze się o transferach w ekstraklasie. Mówimy często, że dany klub ściągnął na przykład bramkarza, a należałoby mówić: ściągnęli człowieka na pozycję bramkarza. Niby różnica jest nieznaczna, ale jednak istnieje, bo w pierwszym wariancie mówimy o fachowcu, w drugim o przebierańcu. I Martin Chudy, który dołączył do Górnika Zabrze zimą, niestety na razie wygląda na fachowego przebierańca. Jeśli kogoś nie przekonywało mówienie o jego błędach w meczu z Pogonią, to teraz argumenty są już dużo mocniejsze. Chudy puścił farfocla, a gospodarze między innymi przez jego błąd przegrali z Piastem 0:2.
Okej, Kirkeskov potrafi uderzyć – co pokazał z Lechem – ale dzisiaj nie przymierzył jak Beckham z najlepszych lat. Po prostu kopnął celnie, jednak poważny bramkarz taki strzał łapie, w najgorszym razie odbija. Co zrobił Chudy? Poleciał do tej piłki niezgrabnie, sam nie bardzo wiedząc, jak z tą całą sytuacją ma sobie poradzić. Zupełnie tak, jakby podobny strzał widział pierwszy raz, a powtórzmy – nie było to nic niezwykłego. W efekcie piłka wpadła do siatki, a Chudy zanotował interwencję jak Gruby z podstawówki, który stoi na bramce, bo jest gruby.
Co gorsza dla człowieka na pozycji bramkarza, do tamtego momentu Górnik był lepszą drużyną na placu. Przeważał, choć nie potrafił tej przewagi skonsumować. A to Jimenez trafił słupek, a to strzały Angulo – raz z główki (z pięciu metrów!), raz zza pola karnego – pewnie odbijał Plach. Po straconej bramce cała pewność z gospodarzy uleciała i już nie byli tak groźni. Oczywiście, nie mówimy, że winny porażki od A do Z jest Chudy, ale ten mecz to dobry przykład, co znaczy bramkarz w futbolu. Plach sprawdzał się przy uderzeniach Angulo w pierwszej połowie, a w drugiej części też był pewny. Jak trzeba było uprzedzić napastnika, to go uprzedził. Jak trzeba było łapać dośrodkowania i mniej groźne uderzenia, to je łapał. W spotkaniu na styku takie rzeczy mają cholernie wielkie znaczenie.
Piast nie grał jakiegoś mega dobrego meczu, ale był wyrachowany i solidny. Górnikowi tej solidności brakowało, za dużo miał słabych ogniw. Drugim, obok Chudego, był Jimenez. Wspominaliśmy już jego patelnię zamienioną tylko na słupek, ale na dodatek Hiszpan sprokurował rzut karny. Piast wykonywał… rzut wolny, strzał był przeciętny, ale Jimenez wystawił rękę. Nie wiemy po co. Może bał się o reakcję Chudego, może chciał mu pokazać, jak się broni? Jeśli tak: pogadajcie, panowie, na treningu. Tutaj – po konsultacji z VAR-em – Marciniak wskazał na wapno. Sedlar puścił strzał w jedną stronę, bramkarz poleciał w drugą i było po zawodach.
A skoro mówiliśmy o słabych ogniwach Górnika, trzeba do Jimeneza i Chudego dorzucić Koja. Ten wyleciał z boiska w 58. minucie, gdy faulował z boku pola karnego Konczkowskiego, który objechał go jak dziecko. Pewnie, że Konczkowski dorzucił do upadku od siebie, ale jak to mówią: sędzia się jednak wybroni. Do tego zabrzanie mieli też pecha, kiedy na początku spotkania z urazem boisku opuścił Bochniewicz. Poza tym Mystakidis niby uczestniczył w meczu, ale w zasadzie pewności nie mamy. No, za dużo było tego wszystkiego, by myśleć tutaj nawet o remisie.
Wygrała solidność i świetna skuteczność, bo Piast poza bramkami właściwie nie stwarzał innych okazji. Ale miał też dobrego bramkarza, bardzo solidną obronę i defensywny środek pola, co przykryło gorszą dyspozycję Valencii czy Parzyszka. Przegrało natomiast partactwo i prowizorka. Czyli stało się tak, jak powinno powinno się stać. I zobaczcie na tabelę: Piast ma tylko sześć oczek straty do lidera. Jasne, jest jeszcze mecz w zapasie Lechii, ale serii czterech zwycięstw gliwiczan z rzędu nikt nie może ignorować.
[event_results 567033]
Fot. Newspix