Przedwczoraj Łukasz Olkowicz z Przeglądu Sportowego podał w Magazynie Ekstraklasy informację, że posada Ireneusza Mamrota w Jagiellonii Białystok jest poważnie zagrożona. Klub od razu ruszył z falą dementowania, komunikat wydał sam Cezary Kulesza, zapewniając, że trener ma pełne wsparcie władz. O ile sama decyzja o zwolnieniu Mamrota byłaby moim zdaniem głupia, o tyle zastanawiający był odbiór całej sytuacji w środowisku.
Dominujący głos: co ta Jagiellonia sobie wyobraża, przecież jest trzecia w tabeli, w teorii ma nadal szansę nawet na dublet, powinni się cieszyć z tego, co mają. Pojawiały się nawet sugestie, że to wynik ponad stan.
Czy na pewno?
Ostatnie lata dość boleśnie udowadniają nam wszystkim, że raz przyklejoną łatkę w futbolu zerwać jest dość trudno. I tak Lechowi rokrocznie przykleja się łatkę faworyta do mistrzostwa, mimo że zdarza mu się łatać dziury po Bednarku i Kownackim Rafałem Janickim oraz Denisem Rakelsem. Korona non stop jest kandydatem do spadku, choć w ostatnich okienkach już nie sprowadza Burdenskich, ale – najświeższy przykład skoku jakościowego – Bjelicę (zanim nam cokolwiek zarzucicie – w tym sezonie już ich nie typowaliśmy do degradacji!). W podobną pułapkę wpadła Jagiellonia, która niezmiennie uchodzi za jakiegoś kopciuszka na balu.
– Hej, zobaczcie, jest nad Lechem Poznań!
– Niewielka strata do Legii, a przecież to różnica skali.
– Jagiellonia jako jedyna trzyma fason, nie to co ci z Lecha/Legii.
Tak już się jakoś utarło, że Jaga jest klubem specjalnej troski. Trenuje gdzieś na pastwisku, ściąga gości z I ligi i robi z nich gwiazdy, ma do wydania 17 złotych na sezon, robi medal i jeszcze jej zostaje 3,50 na oranżadę. Co innego P O T Ę Ż N A Legia Warszawa i równie P O T Ę Ż N Y Lech Poznań, różnica między polskim duopolem a Jagą to nieco łagodniejsza wersja Serie A, gdzie jest Juventus, przepaść, Napoli, przepaść i dopiero reszta ligi.
Tymczasem ja mam wrażenie, że jeśli Jagiellonia nie wywalczy tytułu mistrza Polski w tym roku, to może już takiej okazji prędko nie dostać.
Po pierwsze: skończmy z postrzeganiem Białegostoku jako jakiegoś wyjątkowego kopciuszka. Jasne, pozycja dobrej odskoczni do lepszych klubów była wypracowywana latami, przecież do reprezentacji i mocniejszych klubów przez stolicę Podlasia przeszli Michał Pazdan, Jacek Góralski czy Tomasz Kupisz. Angaż do krajowych potentatów dobrą grą wywalczyli Michał Pazdan czy Maciej Gajos. Jagiellonia faktycznie była znana jako zespół sprowadzający młodych czy niedocenianych piłkarzy, a następnie wypuszczających w świat już ukształtowanych zawodników.
Ale to nie jest tak, że Jagiellonia zarabia te miliony euro i nadal jest tym samym klubem co w 2010 roku. Nie, rozwija się baza treningowa, stadion jest zdecydowanie godny Ekstraklasy, a transfery to już nie przebieranie w okazjach, ale ruchy charakterystyczne dla najmocniejszych zespołów ligi. Nenad Bjelica w wywiadzie dla Weszło tłumaczył, że Lech de facto przegrał wyścigi o napastników, Bezjaka i Sheridana. Tam słowa padają wprost: ja ich chciałem, Lech uznał, że są za drodzy. Dla Jagiellonii? W sam raz. Oczywiście, można tłumaczyć, że Lech potraktował ich po prostu jako zbyt wymagających finansowo w stosunku do prezentowanej boiskowej klasy, ale to szczegóły. Fakty są takie, że od jakiegoś czasu Jaga może sobie pozwolić na ruchy, które dotychczas wykonywały właściwie jedynie Lech z Legią.
Mam tu na myśli przede wszystkim kupno piłkarzy z bezpośredniej ligowej konkurencji. Nie ma co się oszukiwać – to duży luksus, na który pozwalają sobie nieliczni. Nie bez przyczyny większość rozmów z dyrektorami sportowymi czy prezesami klubów Ekstraklasy dotyka tematu cen polskich piłkarzy, czy nawet zagranicznych piłkarzy, występujących w Polsce. Drogo sprzedajemy nie tylko Walukiewiczów czy Kownackich, ale nawet piłkarzy pokroju Konrada Wrzesińskiego, Abdula Aziza Tetteha czy Laszy Dwaliego. Dlatego tak ważnym gestem były transfery Jesusa Imaza, Martina Kostala oraz Zorana Arsenicia. Rozumiem, że to nie była licytacja: Jagiellonia 100, Lech 200, Jagiellonia 250, Legia 300, Jaga 350, pas, pas, sprzedane. Nie, wszyscy się zgadzają co do tego, że jeśli Lech naprawdę chciałby Imaza a Legia naprawdę chciała Arsenicia, to ci zawodnicy do Białegostoku by nie trafili.
Jednocześnie jednak pamiętajmy słowa Bjelicy. Jaga ściągnęła do siebie piłkarzy, którzy pewnie 3-4 lata temu byliby w zasięgu wyłącznie Lecha i Legii. Gwiazdy ligi brały do siebie do tej pory niemal wyłącznie te dwa kluby. W tym sezonie dołącza do nich Jaga, która tłucze się z nimi jak równy z równy, nie wymięka przy negocjacjach, jest w stanie przekonać wyróżniających się ligowców, że Białystok to dobre miejsce do gry w piłkę. Arsenić wczuł się na tyle, że wypalił tuż po transferze: Jaga to lepsza drużyna niż Legia.
Po drugie: Jagiellonia dwa razy z rzędu zdobyła wicemistrzostwo Polski. Trzy z czterech ostatnich sezonów zakończyła na podium. W okresie od początku 2015 roku do teraz (czyli obejmujący jeszcze rundę, po której Lech został mistrzem) Jagiellonia zebrała dwa punkty więcej od Kolejorza i pozostaje na drugim miejscu w tabeli za ten okres. Wyłączając wskaźniki finansowe, które przecież w Białymstoku wcale nie są niskie, zwłaszcza po paru ostatnich okienkach transferowych… Trudno znaleźć jakieś sportowe argumenty, które mogłyby obronić tezę, że to Lech jest w Polsce numerem dwa, a Jaga dopiero numerem trzy.
Na początku to faktycznie była historia o biedniejszym kuzynie, zasłuchanym w disco polo, który rzuca wyzwanie bogaczom z wielkich miast. Można było budować narrację o wynikach ponad stan, o wielkim sukcesie Michała Probierza, który z mizernych piłkarzy stworzył godnego rywala dla Legii. Ale Jaga rosła i rosła, aż do dzisiejszego poziomu, gdy naprawdę nie widzę powodów, by miała czuć kompleksy wobec Lecha i Legii.
Tu wracamy do punktu wyjścia, czyli Ireneusza Mamrota, jego posady i generalnie oczekiwań Jagi wobec życia.
Spójrzmy na tabelę Ekstraklasy. Przejrzyjmy jeszcze raz wszystkie artykuły dotyczące zaległości wobec piłkarzy Lechii, spłacanych dosłownie w przededniu strajku zawodników. Zerknijmy na okno transferowe w wykonaniu Lechii – nie tylko obecne, ale też letnie, gdy budowały się składy na ten sezon. Czy na pewno Cezary Kulesza może być zadowolony z wyników Jagiellonii, oglądając gdańszczan na szczycie tabeli? Przecież widział doskonale, że Lech jest na potężnym zakręcie, że sprzątanie po wypuszczeniu Ivana Djurdjevicia na istne pole minowe będzie trwało, że Nawałka nie odmieni drużyny z dnia na dzień. Widział również, jaką serię pięknych samobójstw zafundowała sobie w ostatnich latach Legia Warszawa, poczynając od kryzysu właścicielskiego, kończąc na przekazaniu sterów w drużynie z rąk jednego parodysty z Chorwacji w ręce jego asystenta. Śledził dokładnie irracjonalny bezruch Lecha przed ligą, pozostawienie Ivana z gromadką rozbitków na wzburzonym morzu. Śledził dokładnie irracjonalne zaufanie do „Klafa”, jak pieszczotliwie określał swojego trenera Dariusz Mioduski.
I jestem pewny, że w duchu przyznawał: teraz to ich już dziabniemy. Może nawet dodawał: jak nie teraz, to nigdy.
Wyniki finansowe Lecha, które szczegółowo omawialiśmy w ubiegłym tygodniu pokazują, że to co złe, jest już raczej za plecami poznaniaków – mając takie możliwości, takich juniorów i takie przychody, można myśleć o naprawdę grubych inwestycjach w pierwszy zespół. Legia? Można narzekać na Sa Pinto, ale pod jego wodzą drużyna odbiła się od dna i coraz mocniej naciska na plecy Lechii Gdańsk. Gdzie jest Jagiellonia, która z tej trójki była w tym sezonie budowana najbardziej logicznie? Która ma największą ciągłość, w której nie było ani jednego pożaru?
Podpowiem: ma 9 punktów straty do lidera i 8 przewagi nad Wisłą Kraków, dwa miesiące temu właściwie nieistniejącą. Innymi słowy, bliżej jej w tabeli do składanego w kuriozalnych okolicznościach a wcześniej walczącego z biedą klubu na dziesiątym miejscu, niż do lidera.
Też uważam, że problemem w tym nie jest wcale Ireneusz Mamrot i jego zwolnienie byłoby kuriozalne. Ale jednocześnie jestem w stanie sobie wyobrazić, że działacze Jagiellonii są wściekli na wyniki ich drużyny. Widzą jak na dłoni, że to był TEN sezon i wiele wskazuje na to, że TEN sezon zostanie zmarnowany. Można oczywiście łudzić się, że znów zadowolą się świętowaniem drugiego miejsca, ale przy wszystkich absurdalnych decyzjach rywali – zadowolenie się srebrem byłoby minimalizmem. Oczywiście to nie jest tak, że Jaga po nieudanym sezonie 2018/19 zakończy działalność i od przyszłego sezonu rozpocznie rozgrywki w podlaskiej A-klasie (B-klasy tam nie ma, aż się zdziwiłem!). Pewnie dalej będzie się tłukła w czołówce, może nawet kiedyś zdobędzie to mistrzostwo, szczególnie jeśli piony sportowe w Lechu i Legii dalej będą się tak często mylić.
Takiej szansy jak teraz, takich sprzyjających warunków, takiego nagromadzenia szczęśliwych splotów okoliczności może już jednak nie być. I nic dziwnego, że władze kombinują jak jeszcze można uratować ten sezon. Zmiana trenera to pomysł jednoznacznie zły. Dostrzeżenie, że w Jadze naprawdę nie ma się obecnie z czego cieszyć i trzeba od niej wymagać więcej – świadectwo świadomości.