Dzisiaj Lech Poznań ujawnił szczegóły dotyczące swoich słynnych tabelek Excela. Jak się okazało, klub w żaden sposób nie odczuł pucharowej posuchy, wręcz przeciwnie – zanotował rekordowe przychody, a eksperci zgodnie twierdzą, że żniwa dopiero nadchodzą. Kolejorz w bardzo prosty, wręcz banalny sposób, może w najbliższych latach urosnąć do miana finansowego hegemona.
Zanim jednak przejdziemy do dokładnej analizy, kilka wycinków z wypowiedzi ludzi związanych z głównymi rywalami Lecha.
Dariusz Mioduski, Legia Warszawa dla PAP:
(ile musi dołożyć do klubu) Bardzo bym się cieszył, gdyby te 20 mln zł wystarczyło. Będzie to co najmniej dwa razy więcej.
Jacek Zieliński, Legia Warszawa dla Legia.net:
(po zwolnieniu 5 pracowników akademii) Staramy się, by wprowadzane oszczędności, nie odbiły się na rozwoju sportowym zawodników i całej akademii. Zmiany w budżecie akademii są związane z wynikami pierwszego zespołu. Po raz kolejny nie udało nam się awansować do fazy grupowej europejskich pucharów, a to wiąże się z konsekwencjami finansowymi. Te dotkną wszystkie departamenty naszego klubu, również akademię piłkarską.
Dariusz Mioduski, Legia Warszawa dla SE:
Roczne utrzymanie zawodników nie wnoszących nic do zespołu kosztuje nas kilka milionów.
Bliżej trzech czy ośmiu?
Ośmiu.
Cezary Kulesza, Jagiellonia Białystok dla Weszło:
To nie jest tak, że pewnego dnia się obudziłem i wymyśliłem sobie, że zbudujemy zespół, który będzie opierał się na piłkarzach z zagranicy.
Decyduje rynek. Co lepsi Polacy młodego pokolenia wyjeżdżają na zachód, a jak pokazało ostatnie okienko – nie tylko tam. Trudno zatrzymać młodego piłkarza na dłuższy czas. Menedżerowie i inne kluby kuszą takich ludzi wynagrodzeniem, lepszymi warunkami treningowymi, możliwościami. Jeżeli wyróżniasz się – nieważne czy w ekstraklasie, czy w pierwszej lidze – to jako Jagiellonia praktycznie nie mamy szans cię pozyskać. Kwoty transferowe są naprawę sporę.
Adam Mandziara, Lechia Gdańsk dla Przeglądu Sportowego:
(o sięgających CZTERECH MIESIĘCY zaległościach) Tu nawet nie chodzi o późniejszy przelew, ale o funkcjonowanie banków. Dostajemy pieniądze od właściciela pod koniec miesiąca, teraz akurat przypadł dzień wolny i przez to przedłużył się transfer pieniędzy do nas. Nie mamy na to wpływu. Znaleźliśmy się w patowej sytuacji. Pewnie, gdybyśmy mieli w szufladzie dwa miliony, to nie musielibyśmy czekać na żadne pieniądze i uniknęlibyśmy kary. Jesteśmy jednak zależni od innych i nie mamy żadnej możliwości współpracy z bankami.
***
Składając te wypowiedzi w całość – Legia Warszawa wisi na kwotach z europejskich pucharów, a gdy ich nie ma, trzeba zaglądać do kieszeni Dariusza Mioduskiego, która prawdopodobnie ma jakieś dno. Lechia Gdańsk wiecznie walczy z opóźnieniami w wypłatach, które regularnie zahaczają o maksymalny bezkarny okres zwłoki (następnie interweniuje Komisja ds. Licencji). Jagiellonia Białystok na finanse nie narzeka, ale nie ma złudzeń – na Polaków po prostu nie ma pieniędzy, a Polacy, którzy w dodatku są w miarę młodzi znajdują się już zupełnie poza jej zasięgiem.
I tu wchodzi Lech Poznań. Cały na zielono, opromieniony blaskiem excelowych zysków oraz owinięty zielonymi stuzłotówkami.
Spójrzmy na podstawowe fakty:
– spośród 20 najwyższych transferów w historii Ekstraklasy, 4 to piłkarze Lecha Poznań sprzedani w ostatnich pięciu latach
– Jan Bednarek, Karol Linetty, Dawid Kownacki, Tomasz Kędziora czy Marcin Kamiński (w mniejszym stopniu również Bartosz Bereszyński i Krystian Bielik) pracują swoją grą na reputację Lecha i jego akademii
– Lech zarobił w ubiegłym sezonie 22 miliony złotych
– Lech wychowanków, którzy uchodzą za najlepsze “produkty” akademii ma ponoć w rocznikach od 1999 do 2002
– m.in. dzięki lobbingowi władz Lecha Poznań, wymóg posiadania w składzie młodzieżowca zostanie poszerzony o Ekstraklasę
Kto potrafi dodawać, już mniej więcej wie, co się wydarzyło.
Lech Poznań konsekwentną pracą i uporem zaczął tworzyć towar, który z roku na rok stawał się coraz bardziej deficytowy. Budował wartość swojego produktu, inwestował w fabrykę, rozwijał dział sprzedaży. Na koniec zaś sprawił, że tworzony niemal wyłącznie w jego manufakturze towar stał się niezbędny do życia klubów piłkarskich. Dziś dopiero widać, jaki to był majstersztyk. Kolejorz w raporcie ujawnia przecież kwoty inwestowane w akademie – to 7,5% przychodów, cholernie duża kasa jak na polskie warunki. Ale zapobiegliwi poznaniacy nie poprzestali na sypaniu kasy do juniorskich zespołów. Oni zadbali o stworzenie całego rozległego ekosystemu, w którym ich młodzi piłkarze będą najcenniejsi.
Dziś już wiemy, ile na rynku transferowym znaczy opinia – pokazuje to i Dinamo Zagrzeb, i oba belgradzkie kluby, które tak długo dostarczały do silniejszych lig mocnych zawodników, że obecnie mogą żądać o wiele wyższych kwot za swoje diamenciki. W Polsce praktycznie nikt nie zwracał na to uwagi, aż pojawił się Lech, pieczołowicie projektujący kolejne ścieżki rozwoju dla swojej młodzieży. O ile Lewandowski trafił się nieco przypadkowo, o tyle przy ostatnich kilku nazwiskach Lech dość starannie dobierał kontrahentów. Teraz może spokojnie otwierać negocjacje dotyczące Roberta Gumnego czy Kamila Jóźwiaka od zwięzłej prezentacji: to ludzie, którzy wychowali się w tej samej stajni co Linetty czy Bednarek.
Równolegle do budowania pozycji na rynku transferowym, Lech zabiegał o podwyższenie cen za młodych Polaków na naszym podwórku. Wymóg posiadania młodzieżowca wywołuje sporo kontrowersji, ale jeden punkt jest bezdyskusyjny: wzrośnie wartość młodych polskich piłkarzy. Dobry 18-latek zapewni swojemu klubowi małą fortunę, ale porządny zysk przyniesie nawet średniak, na którego momentalnie rzucą się kluby nieposiadające jakichkolwiek wychowanków.
Lech jest w tym trochę jak sprzedawca alkoholu w pociągu zmierzającym na Przystanek Woodstock – pojawia się znikąd i zupełnym przypadkiem posiada dokładnie taki asortyment, jakiego poszukuje 3/4 ligi.
Już teraz poznaniacy zaopatrują przecież w młodzież pierwszoligowców – przykładami Mleczko, Puchacz, Tomczyk, Sobol czy Moder, a w przeszłości Jóźwiak i Gumny. Wartość każdego podobnego zawodnika po zmianie przepisów jeszcze wzrośnie, a Lech może się spodziewać kolejek po wypożyczenie czy transfer swoich najbardziej utalentowanych juniorów. Biorąc pod uwagę styl wypowiedzi w Białymstoku czy Warszawie – kto wie, może przyjdzie czas, że nawet bezpośrednia ligowa konkurencja zgłosi się do Lecha po wypożyczenie młodzieżowca.
Obecny raport finansowy to prawdziwa bomba – okazuje się, że nawet bez pucharów na polskiej piłce da się bardzo porządnie zarobić. Ale wybuch będzie jeszcze bardziej okazały w kolejnych sezonach, gdy jak na dłoni ukaże się różnica w szkoleniu pomiędzy Lechem a resztą Polski. Już teraz wiadomo, że na roczniku 1998 – z Jóźwiakiem i Gumnym – Lech zarobi krocie. Następnie wejdzie rocznik 1999 – Moder, Kurminowski oraz Puchacz, a potem już ludzie z dwójką z przodu: Pleśnierowicz, Sobol, Klupś, Karbownik czy Marchwiński.
Po zmianie w przepisach wypadałoby, by każdy klub miał przynajmniej trzech w miarę gotowych do gry młodzieżowców. Część z nich ma “około jednego”, przy czym i tak słabszego, niż średniak z Poznania. Gdzie konkurencja zgłosi się po ratunek? Przecież nie do Piasta Gliwice.
***
Uporządkujmy: konkurencja pod względem finansów jest w mniej lub bardziej głębokiej jaskini. Konkurencja pod względem posiadania obiecujących juniorów jest w mniej lub bardziej głębokiej jaskini. Konkurencja nie ma żadnej renomy na rynku transferowym (chyba że jako konkurencje w walce o mistrzostwo postrzegamy Zagłębie Lubin, które robi sobie renomę Zielińskim i Piątkiem, a wkrótce może dołączy do nich Jagiełło), ma ograniczone możliwości pozyskiwania środków, a czekają ją przymusowe inwestycje w młodych Polaków.
Na to wszystko z hamaka patrzy Lech Poznań, przeliczając swoje 22 miliony złotych dochodu i oczekując spokojnie na hossę.
Mimo spieprzenia na boisku praktycznie wszystkiego, co dało się w ostatnich latach spieprzyć, w gabinetach klub wchodzi właśnie w złotą erę. Jeśli tej wyjątkowej i bezprecedensowej przewagi finansowo-organizacyjnej nie zdoła wykorzystać sportowo, stracimy wiarę w logikę biznesu piłkarskiego.
fot. FotoPyk