Reklama

Mecz trochę ciekawszy od “Nad Niemnem”. Ale tylko trochę

redakcja

Autor:redakcja

19 lutego 2019, 23:29 • 3 min czytania 0 komentarzy

Szczerze mówiąc, mocno ostrzyliśmy sobie zęby na starcie Liverpoolu z Bayernem. Pierwsi potrafią podkręcić tempa w ofensywie, bo trio Mane-Firmino-Salah rozmontowywało już wielu rywali, a niektórych w okrutnym stylu, zabawiając się jak z głupimi. Jednak ten sam Liverpool ma problemy w tyłach, bo musiał przystąpić do tego spotkania bez van Dijka i Lovrena, grając na środku duetem Fabinho-Matip, więc z tych kłopotów mieli nadzieję skorzystać drudzy, czyli Bawarczycy. Na papierze – ciekawa kolacja. W rzeczywistości – mało sympatyczny podwieczorek. Bardziej jabłko leżące w plecaku dłuższy czas niż świeżo wyjęty z piekarnika jabłecznik.

Mecz trochę ciekawszy od “Nad Niemnem”. Ale tylko trochę

Oczywiście, nie była to jakaś kopanina bez ładu i składu, nie oglądaliśmy meczu rodem z ekstraklasowych poniedziałków. Obie ekipy pokazały jakość. Na przykład wyglądało na to, że i jedna, i druga ekipa woli wyrzec się swoich rodzin, niż zagrać jakąś lagę z własnej połowy. Gospodarze cisnęli, goście spokojnie rozgrywali z użyciem bramkarza i na odwrót – przyjezdni cisnęli, gospodarze nie bali się zaprosić Alissona do tańca. Wyglądało na to, że może z takiej sytuacji padnie bramka, gdy ktoś się pomyli, ale nic z tego. Rozgrywanie od tyłu Bayernowi i Liverpoolowi wychodziło porządnie, a nawet gdy zdarzyła się mała wpadka Alissonowi, to Bayern po kontrze nie potrafił jej wykorzystać. Piłki ze wrzutki nie dotknął Lewandowski, Matip nabił Alissona i skończyło się na strachu.

Zresztą, nawet gdy w innej formie piłkarze wyrywali się na chwilę z tego szachowego pojedynku, też zawsze kończyło się na strachu. Najlepsze sytuacje w Liverpoolu miał bodaj Mane. Raz po rykoszecie piłka spadła pod jego nogi w polu karnym, ale Senegalczyk był odwrócony tyłem i oddał koślawy strzał, nawet nie w bramkę. Przy innej okazji nie trafił przewrotką. Natomiast w końcówce spotkania oddał niezłe uderzenie głową, w róg bramki Neuera, ale niemiecki bramkarz zbił futbolówkę do boku. Choć i tak wydawało się, że w najgorszym na razie dla Bayernu ta pocałuje słupek. W każdym razie – chyba mógł Mane pokusić się o choć jedno trafienie, ale utrzymał formę z meczu przeciwko Napoli, kiedy pudłował na potęgę.

Może gdyby w miejscu Mane choć raz znalazł się Salah, mówilibyśmy o skromnym, ale jednak zwycięstwie Liverpoolu? No, ale nic takiego nie miało miejsca, bo Egipcjanin został dzisiaj ograniczony głównie do niecelnego strzału głową z trudnej pozycji i popchnięcia piłki z powietrza w stronę Neuera z jeszcze trudniejszej sytuacji. Poza tym raz w tłoku w polu karnym spudłował Matip i to by było na tyle, co zaproponowała nam czerwona orkiestra z Anfield.

Bayern? Grał spokojnie i czyhał na swoje szanse, które jednak się nie pojawiały. Dość powiedzieć, że wspomniany Matip, który uderzył piłką Alissona, był najgroźniejszym punktem Bayernu w polu karnym gospodarzy. Bo co możemy przypomnieć poza tym – zablokowane uderzenie Kimmicha, niecelny strzał Gnabry’ego, parę mało groźnych wrzutek. Lewandowski na boisku niby był, ale jakby cały mecz spędził w szatni, różnicy byśmy nie odnotowali. Ani nie miał setki, ani nie wypracował jej sobie czy koledze. Nudna środa w biurze.

Reklama

Cóż, panowie pokazali, że w piłkę grać potrafią, bo koneserzy mieli na czym oko zawiesić, ale ilu tych koneserów jest w porównaniu do zwykłych kibiców. Pięć procent? Dlatego w rewanżu po prostu musi zacząć się dziać, gdyż nawet najlepsze szachy nie przekonają nas do powtórki z rozrywki.

Liverpool – Bayern 0:0

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...