Reklama

Krążek w twarz lub kij w rękę, czyli sport to nie zawsze zdrowie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

19 lutego 2019, 20:34 • 5 min czytania 0 komentarzy

Znacie Pierre’a McGuire’a? Nie? Gość komentuje mecze NHL w NBC, a na lodowisku i tuż obok niego spędził niemal całe życie. Jako zawodnik, skaut, analityk, a w końcu komentator. Gwarantujemy wam jednak, że nigdy nie przeżył takich emocji, jak ubiegłej nocy, gdy lecący z dużą prędkością krążek śmignął kilka centymetrów od jego twarzy, by uderzyć prosto w znajdującą się tuż obok kamerę.

Krążek w twarz lub kij w rękę, czyli sport to nie zawsze zdrowie

Wideo z tej sytuacji możecie zobaczyć tutaj. „Skurwysyn był tak blisko” – tak całe zajście skomentował na Twitterze sam McGuire. Nie on pierwszy jednak znalazł się w takiej sytuacji. Poszperaliśmy w Internecie i znaleźliśmy kilku innych pechowców. Pechowców, bo wielu nie miało tyle szczęścia co Pierre. 

Największym pechowcem na naszej liście jest prawdopodobnie Aleks Owieczkin. To już teraz żyjąca legenda NHL, a przy okazji jeden z najtwardszych gości, jakich tam spotkacie. W 2017 roku, podczas spotkania jego Washington Capitals z Minnesota Wild, Rosjanin oberwał w twarz krążkiem, po czym z miejsca padł na lód. Na powtórkach wyglądało to tak, że władze klubu z miejsca mogły rezerwować swojemu kapitanowi miejsce w kolejce do dentysty. Jak się skończyło? Owieczkinowi założono kilka szwów na wardze, po czym – jeszcze w tym samym meczu – wrócił na lód. „A co on jest, kurwa, Robocop?” zapytacie?

Odpowiemy: tak, ten gość zdecydowanie nie jest normalnym człowiekiem. Bo w zeszłym roku taka sytuacja przytrafiła mu się drugi raz. Żeby było zabawniej – tym razem siedział na ławce. Krążek wziął go więc z zaskoczenia. Jedyna reakcja Rosjanina? Sprawdzenie, czy wszystkie zęby są na swoim miejscu. Były, więc nie trzeba było się tym dłużej przejmować. Jak skomentował to jeden z fanów: „Cholera, mam nadzieję, że z krążkiem wszystko w porządku”. Całą tę sytuację możecie zobaczyć poniżej. Jeśli moglibyśmy coś zalecić Owieczkinowi, to byłyby to lekcje skutecznego łapania krążka. Najlepiej pobrane od Patrika Nemetha.

Reklama

Niebezpieczeństwo nie czyha jednak tylko na lodowisku. Oberwać nieźle da się też np. na polu golfowym. Weźmy choćby fana, którego w głowę w 2013 roku ustrzelił Keegan Bradley. Biorąc pod uwagę klasę Amerykanina i fakt, że nie ostrzegł fanów, mamy wrażenie, że ten dobrze wiedział co robi. Podobnie jak Tiger Woods, który też postanowił nic nie krzyczeć, gdy w 2010 roku trafił fana w kark (i tutaj nawet sobie nie żartujemy, eksperci mówili, że mógł to zrobić, by piłeczka nie poleciała między znajdujące się z tyłu drzewa). Ale hej, potem dał mu autograf, więc wszystko w porządku, prawda?

Takich sytuacji było rzecz jasna więcej. Na tym samym turnieju co Woods, Phil Mickelson trafił w głowę jednego z wolontariuszy, który… mówił potem, że zdawał sobie sprawę z tego, jak leci piłeczka. Serio, to autentyczny cytat. Czemu się nie odsunął? A kto go tam wie, może bardzo chciał, żeby Amerykanin podpisał mu się na golfowej rękawiczce, jak się później stało. Wiecie więc co robić, jeśli zależy wam na autografie jakiegoś golfisty. Jeśli nie, mamy dla was jedną radę: ustawiajcie się za nimi. Tylko patrzcie wtedy na kij. Tak na wszelki wypadek.

O tym ostatnim pamiętać trzeba szczególnie w baseballu. Bo zdarza się, że kij wyślizgnie się komuś z rąk i poszybuje ku wolności. Można też być oczywiście Travisem Woodem, występującym w roli miotacza i oberwać… odłamanym kawałkiem kija. Zastanawiamy się tylko, czy to dla niego nie jest swego rodzaju wyróżnienie? W końcu to po jego rzucie piłka zdołała złamać drewno kilkucentymetrowej grubości.

Swoją drogą jak podziwialiśmy Owieczkina, tak musimy oddać Woodowi co jego. Gość dostał lecącym kilkadziesiąt kilometrów na godzinę sporym kawałkiem baseballowego kija w miotającą rękę i… dalej grał. Na przyszłość polecamy jednak nauczyć się łapać kij. Co, myślicie, że to niemożliwe? To zdecydowanie nie widzieliście tego, jak to robią prawdziwi eksperci. Ot, na przykład przypadkowy kibic na meczu jednej z mniejszych lig. Nie dość, że udało mu się to zrobić jedną ręką, to nie uronił przy tym ani kropli piwa, które trzymał w drugiej. Prawdziwy bohater i wzór do naśladowania.

Reklama

No dobra, przypadków, gdy ktoś obrywa piłką czy kijem jest mnóstwo. Nie wsadziliśmy tu tenisa  (powstają nawet całe kompilacje w tym temacie) ani piłki nożnej (a przecież Cristiano Ronaldo zdarzało się łamać kibicom kości. W sensie piłką, nieumyślnie, żebyśmy się rozumieli), zabrakło też takich sportów jak np. rzut oszczepem (tutaj możecie zobaczyć, dlaczego wspominamy akurat o nim, choć nie polecamy tego osobom o słabszych nerwach). Nie mogło jednak zabraknąć basketu, bo tu miała miejsce sytuacja wyjątkowa. Fankę kontuzjowała nie piłka, a… LeBron James.

James, grający wtedy jeszcze w barwach Cleveland Cavaliers, postanowił na poważnie powalczyć o piłkę przy linii bocznej boiska. Rzucił się więc po nią, jakby jutra miało nie być i… niewiele zabrakło, by jutra faktycznie nie zaznała Ellie Day, siedząca przy linii bocznej. Ostatecznie skończyło się na wstrząśnieniu mózgu. Jakby tego było mało, nie mogła nawet obejrzeć meczu do końca, została bowiem zabrana do lekarza. Swoją drogą wszystko pięknie łączy się tu z tym, o czym pisaliśmy wcześniej, bo Ellie to żona Jasona Daya, byłego… lidera światowego rankingu golfistów.

W tym wszystkim najbardziej podoba nam się jednak reakcja samej poszkodowanej. Jej cały komentarz można streścić tym fragmentem: „LeBron po prostu wykonywał swoją pracę [chodzi o grę w koszykówkę, nie kontuzjowanie fanów – przyp. red.]. Naprzód, Cavs!”. Jej poświęcenie nie poszło zresztą na marne – kilka miesięcy później James i spółka zostali mistrzami NBA.

Fot. YouTube

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...