Afera lwowska. Radosław Majewski, Dariusz Dudka i Artur Boruc przesadzają z alkoholem w hotelu przy okazji meczu z Ukrainą i Leo Beenhakker – mimo że uwielbiał tego ostatniego – musiał wszystkich zawiesić. Dwa-trzy miesiące później Jerzy Pilch udziela wywiadu Przemysławowi Rudzkiemu. Mówi: – Radek Majewski, młody chłopak. Napił się z Arturem Borucem, wszyscy mają do niego pretensje. Ale panie redaktorze, jak można mieć pretensje do tego dzieciaka, skoro ja też chętnie bym się z Borucem napił. Kto by się z nim nie napił?
I teraz pomyślcie – jak widzicie długowiecznego zawodnika? Pewnie jako takiego, który zawsze dba o siebie, nie sprawia problemów wychowawczych i grzecznie sunie przez lata swojej kariery. Czy Artur Boruc kiedykolwiek taki był? Nie, absolutnie. A to jednak on, w wieku zaraz 39 lat, jest obecnie bramkarzem numer jeden w klubie Premier League. Fenomen, który wymknął się wszystkim regułom.
JAJCARZ
– Jako juniorzy Pogoni Siedlce pojechaliśmy na zagraniczny turniej. Przed jednym z meczów Artur wymyślił, że wysmarujemy sobie twarze pastą do butów. Jak powiedział, tak zrobiliśmy, a żeby dostać się na boisko, trzeba było przejść z szatni spory kawałek. Wszyscy patrzyli na nas jak na wariatów, rodzice, widzowie, pewnie skauci – na murawie też sędziowie – a Artur szedł na czele tego pochodu cały uśmiechnięty i rozbawiony. No i całe spotkanie zagraliśmy w takich „bojowych” barwach – opowiada Piotr Woźnica, kolega Boruca najpierw z juniorów Pogoni, a potem seniorów.
– Zepsutą mam tylko siódemkę – odpowiedział Boruc, gdy dziennikarz zapytał go o to, czy jest dobrym, czy zepsutym człowiekiem.
– Na treningi Dolcanu dojeżdżaliśmy pociągami z Wileńskiej do Ząbek. Rzadko kupowaliśmy bilety, naprawdę rzadko. Kontrole zdarzały się sporadycznie, więc zazwyczaj się udawało. Ale co najśmieszniejsze, Boruc – wraz ze mną czy na przykład Mariuszem Wysockim – bawił się w kanara. Wstawał, mówił „bileciki do kontroli” i podchodził do ludzi. Niektórzy byli przestraszeni, kombinowali jak uciec. Raz podeszliśmy do starszej pary bez biletów. Mówili, że zaraz wysiadają, wręcz błagali, żebyśmy nie dawali im żadnej kary. No i zlitowaliśmy się! – wspomina Marcin Warakomski, kolega Boruca z czasów Dolcanu.
– Transfer do Bayernu? Nic o tym nie wiem, ale fajnie, że łączą mnie z takimi klubami, a nie z Victorią Pierdziszewo – kwitował Boruc ewentualne zainteresowanie monachijskiego giganta.
– Pamiętam kawał, który zrobiliśmy Mariuszowi Zganiaczowi, bardzo lubianego przez Dariusza Kubickiego. Będąc na obozie we Francji, pomyśleliśmy, że wypadałoby go w jakiś sposób wkręcić. Usiedliśmy w pokoju, zadzwoniliśmy do Zganiacza i poinformowaliśmy, że zmienił się trener. Wówczas trenował nas Dragomir Okuka, my mu powiedzieliśmy, że jego stanowisko zajmuje Kubicki, ówczesny drugi szkoleniowiec. Zapytaliśmy Zganiacza, co myśli o jednym i drugim, W samych superlatywach mówił o Kubickim, a – delikatnie mówiąc – niekoniecznie dobrze o Serbie. Podłapał temat, zszedł na kolację cały w skowronkach. Ile my mieliśmy śmiechu… Zagadywaliśmy go, że dzwonił dziennikarz z Przeglądu Sportowego, że nie może tak mówić o byłym trenerze. Dopiero po jakimś czasie ktoś mu powiedział, że nic się nie zmieniło. Oczywiście wszystko inicjował Boruc – mówi Dariusz Dudek.
– Kupiliśmy jako Polsat Sport prawa do ligi szkockiej, więc wybrałem się jeszcze przed startem tych rozgrywek na mecz do Bratysławy. Pierwsze spotkanie Gordona Strachana, w eliminacjach Ligi Mistrzów z Artmedią Petrzałka. Mieliśmy problemy, by się do Żurawskiego i Boruca dostać, spotkaliśmy rzecznik prasową, niezbyt sympatyczną, która rzucała nam kłody pod nogi. No, ale wcisnęliśmy się do hotelu, nasz operator zupełnie niechcący prawie wszedł w oprawę Celtiku, bo chodził za nimi i w jakimś pomieszczeniu prawie ją nadepnął. Nagraliśmy to, chcieliśmy jeszcze zrobić wywiad, ale nie było to możliwe i dopiero wieczorem Żuraw z Arturem urwali się z hotelu, tam pod jakimś pomnikiem zrobiłem ten materiał. Chyba go nazwałem „Polscy The Bhoys”. Artur, ogolony na jeżyka, mimo tej swojej powagi, strasznie się wygłupiał. Żuraw zapraszał na ligę szkocką, a Artur chodził z tyłu, skakał, robił miny. Potrafił się wygłupiać, ale robił to z taką niby poważną miną – wspomina Bożydar Iwanow.
IDOL
– Czekając na niego pod stadionem, kobiety pokazywały mi tapety swoich telefonów: zdjęcie Boruca z ich dziećmi. Poza tym były pokłony bite w knajpach, niesamowita sprawa. Glasgow żyje piłką, zresztą Boruc – jako człowiek kojarzony z katolicyzmem – trafił bardzo dobrze. Mówił o Janie Pawle II, o swojej wierze, żegnał się przed kibicami Rangersów. Trudno, żeby kibice Celtiku tego nie kupili, choć – z perspektywy czasu – wydaje mi się, że to nie było do końca rozsądne, bezpieczne. Wiadomo, religia wywołuje różnicę zdań, kontrowersje, a Glasgow jest bardzo podzielone – wspomina Przemysław Rudzki.
– Pojechaliśmy pod stadion Celtiku z fotoreporterem Przeglądu Sportowego, byliśmy tam umówieni z Arturem na sesję. Pogoda marna, luty, padało. W pewnym momencie fotoreporter zauważył, że przemknął mu jeden z najlepszych wówczas polskich paparazzich. Mówi do mnie, że pewnie szukają Artura, bo brukowce polskie i szkockie chętnie poświęcały Arturowi łamy. Z tym paparazzim był też jeden dziennikarz, zauważył nas i zaprosił do auta, bo myśmy przyjechali taksówką. I ten dziennikarz pyta się mnie: – Bożydar, bo ty byłeś u Artura i robiłeś z nim materiał. Tam w oknie było widać kościół? Gdzie Artur mieszka? Ja autentycznie nie pamiętałem adresu. Jednak co mnie zaskoczyło to fakt, że w tym samochodzie oni mieli mapę Glasgow z zaznaczonymi wszystkimi kościołami. Musieli więc długo szukać mieszkania Artura, by go złapać na jakieś zdjęcia i w końcu, z tego co pamiętam, im się to udało – opowiada Iwanow.
– Znam Artura od lat młodzieńczych, bo jako dziennikarz z Siedlec często byłem przy drużynie Pogoni, tak więc chyba mogę powiedzieć, że Artur udzielił mi swojego pierwszego wywiadu. Jaki był nieśmiały! W każdym razie: po latach poprosiłem go, żeby załatwił mi bilety na Celtic. Pojechałem do Glasgow ze znajomymi i zatrzymaliśmy się w tanim motelu. Piętrowe łóżka, współdzielona toaleta i tak dalej. Przed spotkaniem umówiliśmy się z Arturem w tym motelu i czekaliśmy na niego w lobby. Recepcjonistka, która była Polką, spytała nas, na kogo czekamy. Odpowiedzieliśmy, że na Boruca. „Niemożliwe! Artur Boruc, w takim tanim motelu?! Nie ma szans!”. Oczy jej zbielały, jak Artur rzeczywiście przyjechał pod motel. Pojechaliśmy do restauracji, tam gadaliśmy i wracamy do motelu. Wybiegł dyrektor i zarzekał się, że przecież jakby to wszystko wiedział, to dałby nam lepsze pokoje i załatwił salkę na to spotkanie. Tak był Artur szanowany w tym mieście. A, za bilety chciałem mu oczywiście oddać, ale machnął ręką i pojechał – opowiada Sławomir Kindziuk, autor książki “90 lat futbolu w Siedlcach: sezon po sezonie”.
– Imponowała mi jego normalność, nieważne czy w Legii, czy w Celtiku. Pamiętaj, jak poleciałem do niego do Szkocji. Kolega, dziennikarz The Sun, który był bardzo nagrzany, żeby zrobił z Arturem wywiad, prosił mnie, czy mógłbym go przekonać – opowiada Rudzki. I kontynuuje:
– Mówię do niego: “Słuchaj, pójdziemy do hotelu, zrobisz wywiad na spokojnie.” “Ale jak to, tak po prostu?”. “To normalny gość, naprawdę.” No i poszliśmy. Weszliśmy do pokoju, chłopaki jeszcze nie mieli swoich mieszkań, więc Artur był w apartamencie. Do meczu z Rangersami zostały dwa dni. „Słuchaj, zadzwoniłbyś na recepcję, zamówilibyśmy jakieś whiskey czy coś takiego i pogadamy” – wystrzelił Boruc. Wypiliśmy po szklaneczce, a Artur na luzie z angielskim dziennikarzem pogadał. Zresztą, ten dziennikarz był oczarowany! „To jest niewiarygodne, że siedzicie na luzie, wypijacie po szklance whiskey” – powtarzał. Był zachwycony, tym bardziej że Boruc udzielił ciekawego wywiadu. Mówił między innymi o tym, że gdy był mały, to babcia powiedziała mu, żeby przestał się wygłupiać, bo z piłki pieniędzy nie będzie. A potem Artur siedział w pięciogwiazdkowym hotelu, popijał whiskey i tym samym podsunął dziennikarzowi idealny tytuł.
– Maciej Żurawski opowiadał mi też, że na ulicach zdarzały się nieprzyjemne sytuacje. Jak ktoś krzyczy w twoim kierunku, to lepiej się nie obracaj. Odnosiłem jednak wrażenie, że Boruc miał to wszystko gdzieś, co kibicom Celitiku imponowało. Ale pamiętajmy, że – rozmawiając o jego osobowości – nie można zapomnieć, że był po prostu bardzo dobrym bramkarzem. Gdyby był jedynie pozerem, który zawala gole, to nigdy nie zdobyłby takiego szacunku, jaki ma wśród kibiców. To był system naczyń połączonych – opowiada dalej dziennikarz Przeglądu Sportowego.
Tak, Glasgow zdecydowanie Artura pokochało. I z wzajemnością, bo sam się tego nie spodziewał. – Zanim podpisałem tu kontrakt, myślałem, że Legia jest dla mnie jedynym klubem na świecie. Przyjście do Celtiku wszystko zmieniło – mówił Boruc.
Bo jednak mimo wszystko – mówisz „Boruc”, przynajmniej klubowo myślisz „Legia”. „Jako ośmiolatek w marcu 1988 roku oglądał z tatą Władysławem (wieloletnim hokeistą Pogoni Siedlce) pucharowy mecz Pogoń – Legia (0:3), z golem Dariusz Dziekanowskiego. Od tamtej pory wierzył, że kiedyś zagra w barwach Legii” – można przeczytać we wspomnianej książce Kindziuka.
Co ciekawe, kiedy Boruc wchodził między słupki Legii, nie wszyscy byli przekonani, że stanie się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. – Podczas zgrupowania w Szczyrku – jako młody dziennikarz – siedziałem z Dariuszem Kubickim, który wówczas prowadził zespół i mówił, że trafił się warszawianom młody chłopak, bardzo zdolny, ale i zarabiający śmieszne pieniądze jak na ekstraklasową drużynę. Powiedział, że musi mu pomóc wywalczyć podwyżkę. Ta przyszła jednak dopiero, gdy jego interesami zajął się Radek Osuch. Dogadali się z prezesami Legii, że będzie zarabiał więcej, bo wcześniej inkasował z 2,5 czy 3 tysiące złotych plus premie. Jak na ekstraklasowego bramkarza, bardzo mało – mówi Rudzki.
– Pasował do Legii charakterem. Choć nie uchodził za faceta rozgadanego, to potrafił się śmiać i żartować, a to najważniejsze. Nie pamiętam, żeby intonował przyśpiewki w autokarze, choć pojawiały się takie wspomnienia innych osób, ale na pewno miał ładny głos. Mówiliśmy mu, że powinien spróbować się w „Szansie na sukces”. Generalnie, Artur lubił towarzystwo kilku osób, z którymi się trzymał i bawił. Nigdy do przesady, ale wiadomo – miał swoje ścieżki, którymi chodził. Jeżeli ktoś mi mówi, że nakierowywał się na typową, profesjonalną karierę, no to trudno, żebym się nie uśmiechnął. Boruc był pracowity, potrafił się mobilizować, ale imprez nie odpuszczał. Taki miał styl życia, jeżeli chciał coś zjeść, to zjadał i tyle. Nie przejmował się, czuł się świetnie. Jeżeli później bronił dobrze, to nie widziałem żadnego problemu, nawet jak miał z dwa czy trzy kilogramy nadwagi – opowiada Marek Jóźwiak.
– To nie jest piłkarz z pokolenia diet pudełkowych. Kiedyś przyjechał na rozpoczęcie sezonu w Legii. Były badania, ważenia i tak dalej. “Wydaje mi się, że schudłeś” – mówię do niego. “Tak? Schudłem? No to super, że tak twierdzisz”. Okazało się, że miał nadwagę. Ale właśnie – mimo że ona była, to nie dało się jej zauważyć. Oczywiście, pojawiały się zdjęcia, że bluza jest specjalnie luźniejsza i tego typu historie, ale Boruc zawsze stawiał na efekt finalny. Wydawał się piłkarzem, któremu obojętne było czy broni w reprezentacji Polski, czy w A-klasie. Wpasowałby się w każdą okoliczność. Odbierałem go jako prawdziwego zawodnika wywodzącego się z podwórka – mówi Rudzki.
– Miał skłonności do tycia, przede wszystkim w grudniu. Taki organizm. Ale gdy miał te dwa-trzy kilogramy za dużo, to trzeba mu oddać, że brał się za siebie. Pamiętam, że na zimowych zgrupowaniach brał jabłko, szedł do pokoju i się męczył. Walczył, żeby zbić wagę – wspomina Łukasz Surma.
– Trzymaliśmy się z Tomkiem Kiełbowiczem, Jackiem Magierą czy Tomkiem Jarzębowskim. Dość powiedzieć, że Artur – wraz z Markiem Jóźwiakiem – był przy mnie i mojej byłej żonie, gdy rodziło się nasze dziecko. Tak się przejmował, tak się interesował – opowiada Dudek. – Artur żył Legią. Miał mocny charakter, ale dziś jako trener mogę powiedzieć, że lubię taki typ zawodników. Wydaje się, że to niepokorni i nieposłuszni goście, z którymi trudno pracować, ale to działa również w drugą stronę. Charakter jest ważny, a Boruc charakter miał. Starał się być najlepszym i to trzeba cenić. Nawet jak był przekorny, to nie robił nic dyskwalifikującego. Tacy ludzie są w szatniach piłkarskich potrzebni – kontynuuje trener GKS-u Katowice.
– Boruc był bardzo, bardzo ważny dla Żylety, gdyż blisko trzymał się z kibicami. Nawet kiedy mieszkał w Glasgow, to nie odpuszczał kontaktu. Przyjeżdżał do Polski, spotykał się z nimi, podczas meczu z Wisłą Płock wisiał na płocie, dopingując swój klub. Swój, bo nigdy nie krył sympatii do Legii, przez co kibice uważali go za swojego. Nie za najemnika, a młodego Polaka, który wszedł do bramki i zżył się z klubem – opowiada Rudzki.
– Pociągał za sobą tłum przede wszystkim dlatego, że był dobrym bramkarzem. Charyzma swoją drogą, ona była rzeczą oczywistą, ale Boruc był też nieobliczalny. Pamiętam, jak strzelał karnego z Widzewem. Żeby to zrobić, trzeba mieć w sobie nutkę szaleństwa i odwagi, bez względu na wynik. Za to kochali go kibice. Po meczach chodziliśmy na kolację na miasto i faktycznie – ludzie do Boruca podchodzili, jednak szał było widać przede wszystkim na Łazienkowskiej, gdzie zawsze skandowano jego imię. Charakterem mógłby obdzielić kilku zawodników. Zdarzało się, że wdawał się w utarczki słowne z trenerami, ale nie mówimy o wielkich kłótniach czy konfliktach. Ot, sytuacje, jakich w szatni piłkarskiej wiele. Pamiętam czasy, kiedy Boruc był drugim bramkarzem za trenera Okuki. Był niezadowolony, to na pewno, ale na głowę szkoleniowcowi nigdy nie wszedł. Pomimo wszystko znał swoje miejsce w szeregu. Były z dwie czy trzy sprzeczki w szatni z trenerem Kubickim, ale mówimy o drobnostkach – przyznaje Surma.
UŻYWKI
Artur lubił życie i pieniądze. A że pieniądze miał, to z życia korzystał. W czasach gry dla Celtiku wyjazdy do Warszawy nie kończyły się na wyjściach do kina, piciu piwa czy paleniu papierosów. Artur miał ciągoty do hazardu. Jednej nocy potrafił wydać 20 tysięcy funtów, co chwilę biegając do kantoru, by wymienić funty na złotówki. To specjalnie dla niego znoszono limity w kasynach na ruletce. – Kiedyś zapytałem go, czy pomyślał, że pieniądze, które przegrywał – a przegrywał prawie wszystko – mógł wydać w inny sposób. Wpłacić na cele charytatywne, kupić potrzebującym dzieciom piłki. Ale Artur nie odpowiadał – przyznaje niewypowiadający się wcześniej rozmówca, który woli nie podpisywać się nazwiskiem. Ale faktycznie, gdy byliśmy w Siedlcach, przy pytaniu o to, czy Boruc daje jakikolwiek sprzęt, nasi rozmówcy raczej kręcili głową. – Pojawił się pomysł turnieju imienia Artura Boruca, ale temat upadł z braku chęci – przyznaje Krzysztof Pawlusiewicz z Pogoni Siedlce.
– Jeśli chodzi o sympatię Artura do papierosów, trzeba było czasem kryć go przed Leo, bo co mógł zrozumieć Polak, Holender już niekoniecznie – wspomina Bogusław Kaczmarek.
– Bardzo przeżyłem ten mecz. To był okres, kiedy wszystko zwaliło mi się na głowę i miałem trochę pod górkę. Pamiętam, że spędziłem po tym spotkaniu godzinę w łazience, paląc papierosy i rycząc w kącie. Jednak takie dni też się zdarzają. Trzeba się podnieść i żyć dalej – mówił Boruc w Nsporcie o wiadomo jakim meczu z Irlandią Północną.
Bramkarz lubi korzystać z życia i nie ma co tego specjalnie ukrywać. Była afera lwowska, były problemy z dyscypliną pod wodzą Nawałki, w Szkocji też nie raz i nie dwa zarzucali Borucowi niesportowy tryb życia. Jednak, hej, Artur nie przepił, nie przepalił i nie przegrał swojej kariery. Co więc nam do tego?
GORDON STRACHAN
– Cokolwiek mówię, czuje się jak komendant z filmu Wielka Ucieczka, a ty jesteś Stevem McQueenem. Zawsze próbujesz uciekać, a ja zawsze chcę cię złapać – tymi słowami zwrócił się kiedyś Gordon Strachan do Artura Boruca. Nie ma większych wątpliwości, że gdyby nie szkocki menadżer i ogromne zaufanie, jakim obdarzył Polaka, ta historia mogła potoczyć się inaczej. To on ściągnął Polaka do Celtiku, gdy upadł temat Antii Niemiego. To on przymykał oko na niektóre występki Boruca, kiedy inny trener – no, Smuda na przykład – mógłby wpaść w szał i podziękować piłkarzowi. Boruc prowokował protestanckich Rangersów swoich katolicyzmem, a Strachan po prostu stwierdził: – Szczerze mówiąc, Jan Paweł II to był porządny gość. Gdyby Artur miał napisane „Boże pobłogosław Myrę Hindley”, mógłby mieć duży problem.
Hindley była morderczynią.
– Kiedyś przyjechał do Polski, Celtic dostał kilka dni wolnego. Wyszedł z przyjaciółmi do kina, a na następny dzień w gazetach pojawiły się zdjęcia, jak całuje się z Sarą, dziś swoją żoną, wtedy dziewczyną. Wiadomo, w tle mówiło się o rozpadającym małżeństwie, generalnie szukanie sensacji. Ludzi zaczęło interesować, co działo się w jego życiu prywatnym. To Boruca bolało – wspomina Rudzki. I mówi dalej: – Później Gordon Strachan na konferencji prasowej został zapytany, o to, czy nie przeszkadza mu, że Artur pojechał do Polski i że pojawiły się jego zdjęcia, jak pali papierosy, pije piwo, całuje się z dziewczyną.
– Słuchaj, gość dostał wolne, pojechał do swojego kraju i całował się ze swoją młodą dziewczyną. Faktycznie, wielki kryminał. Tyle razy chciałem, żeby moja żona pocałowała mnie, ale jestem tak brzydki, że nie może na mnie patrzeć. Ani nie chodzimy do kina, ani się nie całujemy, więc niech Boruc ma coś z życia – odpowiedział Strachan, który z jednej strony miał poczucie humoru, z drugiej kochał Boruca, traktował go jak syna – wspomina Rudzki.
A Strachan zapytany kiedyś, czy Boruc jest najlepszym bramkarzem, z jakim współpracował, stwierdził, że tak, mimo iż wielu innych było wtedy jego dobrymi przyjaciółmi. – Pomagał mi i zespołowi wygrać mistrzostwo i dostać się do 1/8 Ligi Mistrzów. Ma umiejętność wygrywania meczów w pojedynkę. Niebywale prezentuje się w bramce. Gdy go widzisz w niej wtedy, kiedy jest w najlepszej formie, myślisz: „jak ja mam pokonać tego człowieka?”. Boruc ma niesamowitą pewność siebie. Nic go nie przeraża – dodawał szkocki menedżer.
MEDIA
– Boruc był osobą, która starał się tylko grać w piłkę, a nie do końca potrafiła zrozumieć, że cały świat dorabia do tej piłki wielką ideologię. Kiedyś powiedział, że żałuje, iż nie może być człowiekiem, który usiądzie na krawężniku i napije się piwa. Chciałby mieć spokój, mam wrażenie, że nie umiał się do końca pogodzić z tym, że bycie piłkarzem niesie za sobą tak potężne konsekwencje. Zwłaszcza piłkarzem dobrym, na świeczniku. I to łączy się z tym, co stało się we Lwowie. To był czas w jego życiu, że czuł się bardzo, bardzo mocny. Napił się z Darkiem Dudką i Radkiem Majewskim, co dla Leo Beenhakker stanowiło duży zawód. Holender go uwielbiał, nie chciał się go z kadry pozbywać, ale musiał ich trzech zawiesić – opowiada Rudzki.
Nie jest tajemnicą, że Boruc w pewnym momencie się do mediów zraził. Pytania na konferencjach – bardziej czepianie się czego popadnie, aniżeli rozstrzyganie kluczowych i ważnych kwestii w jego karierze – to jedna, mniej znacząca i mniej bolesna sprawa. Poważniejsze oskarżenia, nierzadko pomówienia – druga. W końcu wiadomo jak działają angielskie tabloidy, za sprawą których status piłkarza na Wyspach jest zupełnie inny niż w Polsce. Piłkarz jest tu kimś naprawdę bardzo ważnym, możliwe, że na równi z politykiem.
– Nie było tak, że Boruc bardzo chętnie rozmawiał z mediami. Zawsze stał z boku. W tabloidach kilka razy oberwał, stał się postacią, którą – tak sądzę – nie chciał być. Angielskie tabloidy wyrządziły mu bardzo dużo krzywdy. Oskarżały go o rzeczy, których nie zrobił. News of the World pisało o o jakimś romansie, a okazało się, że przyjechała do niego siostra czy kuzynka. To było bardzo słabe, Artur z każdą taką publikacją tracił wiarę w to, że kontakt z większością dziennikarzy ma sens. Nie miał potrzeby dzielenia się swoim życiem z kimkolwiek. Rozumiałem to, tym bardziej że kiedy udzielał wywiadów, to zawsze było ciekawie. Kolorowo, nie uciekał w banały. Nawet jak powiedział „pomidor”, to za pierwszym razem było śmieszne, zresztą to weszło do piłkarskiego języka – kontynuuje Rudzki.
Borucowi dwa razy zdarzyło się wytoczyć tabloidowi sprawę. Konkretnie The Sun. – I wygrałem całkiem dobrą kasę. Raz opublikowali zdjęcie, na którym rzekomo prostuję prostownicą włosy mojej kochance. Zdjęcie było skopiowane z Facebooka mojej najmłodszej siostry, a „kochanką” była właśnie ona. Dziennikarze przyszli do mnie, by zapowiedzieć, że będzie taki materiał, i że mają moje „pikantne, kompromitujące zdjęcie”. Parsknąłem śmiechem i uprzedziłem ich, że muszą się liczyć z interwencją w sądzie. Mimo tego, wydrukowali historyjkę o zdradzie Boruca. Drugim razem rzecz dotyczyła rzekomo wysyłanych przeze mnie MMS-ów ze zdjęciami fujarki do kolejnej kochanki. Na sali sądowej te MMS-y były analizowane. Ludzie je oglądali. Było naprawdę zabawnie – opowiadał Boruc w wywiadzie dla Playboya.
– Media w pewnym momencie przypisywały Arturowi wszystko to, co najgorsze. Czepiano się byle pierdoły, przez co – wydaje mi się – w pewnym momencie zapomniano, jakim jest człowiekiem. Spędzaliśmy sporo czasu, gdy graliśmy w Dolcanie, ale kiedy Boruc wyjechał do Celtiku, nasza znajomość stała się mocno ograniczona. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Jednak pewnego razu spotkałem go w lokalu w Warszawie. Byłem ze znajomymi, słyszałem jak ludzie wokół szepczą, że niedaleko siedzi Boruc. Podszedłem, zaczepiłem go. Był z dwoma postawnymi kolegami, ruszyli na mnie, pytali, czy mam jakiś problem. Jednak kiedy Boruc mnie zobaczył, złapał się za głowę i kazał im mnie zostawić. Zaprosił do stolika, odgrodzonego od reszty lokalu, po czym spędziliśmy trochę czasu razem. Widać było, że to nie jest sztuczne, a jak najbardziej autentyczne i spontaniczne. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że Boruc cały czas pozostawał taki sam, że się nie zmienił. A przecież to były czasy, kiedy w Celtiku uchodził za Boga, do tego regularnie bronił w reprezentacji Polski – dodaje Warakomski.
Ale czy Boruc na pewno się nie zmienił? Zdania są podzielone.
– Media zrobiły z niego osobę, którą nie chciał być. Ingerencja w jego prywatne życia sprawiła, że Boruc się zmienił. Zaczął otaczać się węższą grupą znajomych, gdyż ludzie, którym ufał, zawiedli go, choć z wieloma osobami zachowuje dobry, pozytywny kontakt. Na przykład z Marcinem Wasilewskim. Nasze drogi w pewnym momencie się rozeszły. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego tak się stało. Przez kilka lat chciałem wiedzieć, dzisiaj średnio mnie to interesuje. Mam 42 lata, nie będę zajmował się bzdetami, jednak wtedy przeżyłem tę sytuację dość mocno. Z prostego względu – to był pierwszy piłkarz, który rozwinął się na moich oczach. Od gościa zarabiającego marne pieniądze w ekstraklasie, do piłkarza reprezentacji Polski. Przecież to ja powiedziałem mu o pierwszym powołaniu do kadry. To była droga, którą przechodziliśmy razem – ja byłem początkującym dziennikarzem, Artur początkującym piłkarzem. Bardzo często to podkreślał. „Ty idziesz do przodu jako dziennikarz, a ja staram się jako piłkarz. Fajna sprawa” – mówił. Ale cóż, później nasze drogi się rozeszły, ale sportowo kibicuję mu bardzo mocno. A to, że kiedyś zmienił numer i powiedział, że nie da mi nowego niczego nie zmieni. Nie jestem małostkowy, to bez znaczenia. Widocznie to nie była aż tak zażyła znajomość, jak się w pewnym momencie mnie wydawało – przyznaje Rudzki.
KOZAK
Te wszystkie historie nie byłyby jednak istotne, gdyby nie fakt, że Boruc poza byciem barwną postacią, był i jest świetnym bramkarzem. Mecz z Niemcami na mundialu, mecze z Niemcami i Austrią na Euro dwa lata później. Nikt mu tego nie zabierze, ale co ciekawe, dwie historie wpłynęły na to, jak to się wszystko potoczyło. Opowiada Bogusław Kaczmarek: – Po spotkaniu z Niemcami Artur przyszedł do mnie, powiedział, że zamówił awionetkę i prosi o możliwość wylotu do nowo narodzonego syna. Chciał go potrzymać na rękach, wiadoma sprawa dla każdego ojca. Ja byłem takim łącznikiem między drużyną a Leo, więc z tą prośbą udałem się do niego. On nie był do końca przekonany, ale zgodził się i stwierdził, że biorę za to pełną odpowiedzialność. Umówiliśmy się z Arturem, że nie będzie go tylko przez jeden dzień i najpóźniej o 23 wróci do hotelu. Czekałem na niego w lobby, trochę już poddenerwowany, bo była 22:40, ale w końcu Artur przyszedł. Cały uradowany, uśmiechnięty, przyszedł do mnie z telefonem i pokazał filmik z synem, więc byłem chyba pierwszą osobą, która to nagranie zobaczyła. Potem… istniała opcja, w której Boruc miał nie grać z Austrią. Frans Hoek i Adam Dawidziuk chcieli, by do bramki wskoczył Łukasz Fabiański. Argumentowali to tak, że Artur w spotkaniu z Niemcami grał zbyt głęboko, a myśmy mieli grać na tym turnieju wysokim pressingiem, co zresztą kończyło się tak, że co chwile rywale wychodzi sam na sam. W każdym razie: Dziekanowski i ja zdecydowanie się temu sprzeciwialiśmy, toteż było dwa do dwóch w głosach. Leo wysłuchał wszystkich stron i podjął decyzję, że jednak zagra Artur i widzieliśmy, jak bronił w tym spotkaniu.
Poszedł do Celtiku, wygryzł Marshalla. Poszedł do Fiorentiny, wygryzł Freya. Trafił do Southamptonu, też rozepchał się łokciami. Dziś pokazuje plecy Begoviciowi, sprowadzonemu do Bournemouth za ponad 10 baniek. Wielką karierę miał i ma Boruc. A jeśli ktoś mu zarzuca, że jest niespełniona, bo nie wyszedł mu kiedyś transfer do Milanu albo zdarzały się wpadki?
Niech każdy Polak będzie tak niespełniony. Wówczas będziemy szczęśliwym krajem.
Paweł Paczul, Norbert Skórzewski
Fot. Newspix.pl