Reklama

Nie uciekli, zaraz będą gonić

redakcja

Autor:redakcja

04 lutego 2019, 23:02 • 3 min czytania 0 komentarzy

Kiedy na początku grudnia Manchester City przegrał na wyjeździe z Chelsea, ich potknięcie skwapliwie wykorzystał Liverpool. The Reds tego samego dnia, gdy Obywatele przegrali 0:2, wrzucili czwórkę Bournemouth na Vitality. Tym samym objęli prowadzenie w Premier League, którego nie oddają po dziś dzień. Ale które – po dwóch kolejnych remisach – za dwa dni może być już tylko historią. Liverpool po 1:1 z Leicester zremisował także w Londynie z West Hamem.

Nie uciekli, zaraz będą gonić

Względem meczu z Lisami nie zmieniło się za wiele. Można powiedzieć, że nie zmieniło się właściwie nic. Jakby futbolowi bogowie kliknęli ctrl+c, później ctrl+v i przekopiowali przebieg spotkania. Liverpool znów objął prowadzenie dość szybko, raz jeszcze nie potrafił go dociągnąć choćby do końca pierwszej połowy. Znów po stałym fragmencie gry.

Raz jeszcze zawiódł Mohamed Salah, który nie potrafił oddać choćby jednego groźnego uderzenia na bramkę Łukasza Fabiańskiego. Najbardziej udana próba to ta po przedryblowaniu Roberta Snodgrassa i strzale zza naturalnej zasłony, za jaką posłużył Aaron Cresswell.

Znów na wyżyny nie wznieśli się też w większym oknie czasowym niż jedna, bramkowa akcja partnerzy Egipcjanina. To fakt, że przy trafieniu na 1:0 fantastycznie przy linii zamieszał Adam Lallana, ostatecznie dogrywając do Jamesa Milnera. To fakt, że Milner doskonale dograł do Sadio Mane, którego nie udało się dopilnować Issie Diopowi. Faktem jest też, że fenomenalnie zachował się Senegalczyk, po przyjęciu obracając się w kierunku bramki i ostatecznie gubiąc Diopa. Wykończenie stało się dzięki temu formalnością. Ale po pierwsze – Milner był na metrowym spalonym i trudno jakkolwiek usprawiedliwić sędziego liniowego, który nie podniósł chorągiewki. Po drugie – zawodnicy The Reds więcej już tak dobrej od początku do końca akcji nie zagrali.

Niewidoczny, co już ustaliliśmy, był Salah. Fatalne decyzje podejmował Naby Keita. Z czasem coraz gorzej wyglądał Lallana. Potwornie niechlujny w niemal każdym kontakcie z piłką był Firmino.

Reklama

Na domiar złego Keita dał się też oszukać przy rzucie wolnym West Hamu, w efekcie czego szybko po golu na 1:0 udało się Młotom wyrównać. Noble wyblokował Gwinejczyka, Michael Antonio dopadł do podania od Felipe Andersona i wpakował piłkę do siatki Alissona.

I wcale nie jest tak, że ten mecz nie mógł się dla Liverpoolu skończyć gorzej. Bo mógł. Jeszcze nim padł pierwszy gol, dwa groźne strzały z dystansu oddali Cresswell i Chicharito, przy stanie 1:1 bliski skierowania piłki do siatki po wolnym Andersona był Rice, natomiast w drugiej połowie minimalnie pomylił się Noble.

Powiedzmy sobie wprost – Łukasz Fabiański pewnie spodziewał się znacznie bardziej pracowitego wieczora, tymczasem jego robota ograniczała się głównie do dominowania w powietrzu przy wysokich dośrodkowaniach i wyłapania kilku średniej jakości strzałów. Zrobił swoje, przy golu nie miał najmniejszych szans, a to, że nie bardzo możemy coś więcej o nim napisać, niech będzie najlepszym świadectwem przeciętnej gry The Reds do przodu.

Bilans bramkowy gorszy o pięć bramek od Manchesteru City oznacza, że przy wygranej The Citizens w środowym meczu z Evertonem, Liverpool zjedzie na drugie miejsce. Z meczem więcej do rozegrania, ale już nie będzie spoglądał na największego rywala do tytułu z góry, a z pozycji ekipy goniącej. Tego od ładnych dwóch miesięcy nie grali.

West Ham – Liverpool 1:1
Antonio 28′ – Mane 22′

fot. NewsPix.pl

Reklama

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...