Adam Kownacki to w świecie boksu uznana marka. W rankingach IBF i WBC zajmował miejsca w pierwszej dziesiątce już przed nocnym starciem z Geraldem Washingtonem. Teraz jego pozycja jeszcze bardziej się poprawi. Tym bardziej, że nie tylko pokonał swego rywala, ale po prostu go zdemolował. Zajęło mu to niecałe dwie rundy, po których perspektywa walki o mistrzowski pas zaczęła nabierać realnych kształtów.
A Washington to wymagający rywal, choć ostatnie lata raczej nie były dla niego szczęśliwe. Gość zaczął bokserską karierę w wieku 30 lat, wcześniej grał na poziomie uczelnianym w futbol amerykański. Początkowo radził sobie naprawdę dobrze. Dość przypadkowo – bo w zastępstwie Andrzeja Wawrzyka, który wpadł na dopingu – dostał szansę walki o pas z Deontayem Wilderem. Przez cztery rundy boksował świetnie, ale wtedy przebudził się jego rywal i Washington padł na deski. Potem obił go też Jarrell Miller, czyli… wielki przyjaciel Kownackiego. Potrzebował na to ośmiu rund.
Przed swoim starciem z Washingtonem Adam Kownacki mówił, że wszedł w zakład z Millerem odnośnie tego, czy zdoła poradzić sobie z Geraldem szybciej. I najwidoczniej bardzo chciał wygrać nie tylko z rywalem, ale i kumplem. Skupił się na treningu, do walki przystąpił w świetnej formie, wnosząc na wagę o kilka kilogramów mniej niż przy okazji swojego poprzedniego starcia. Interii mówił, że Keith Trimble, jego trener, ułożył mu plan, według którego miał boksować:
– Wiadomo, że Washington jest wysoki i ma spory zasięg, dlatego moim celem jest skracać ring i wejść w półdystans. I cały czas iść do przodu, ale to już mam we krwi. W ostatnich kilku dniach pracowałem nad unikami głowy i podwójnym lewym prostym.
Później okazało się, że wszystkie założenia diabli wzięli, bo… Kownacki poradził sobie znacznie szybciej, niż ktokolwiek mógł to zakładać, a sprawę rozwiązał piekielnie mocnymi uderzeniami z prawej (choć lewa też się przydała). Już w pierwszej rundzie naruszył Washingtona, który nie był w stanie utrzymać gardy. Sam też oberwał – tuż obok jego lewego oka pojawiło się nawet rozcięcie i nieco krwi – ale taki już jego styl. Nawet w krótkiej walce musi swoje zebrać, choć nigdy specjalnie się tym nie przejmuje, tylko dalej robi swoje. Efekt widzi każdy: jak na razie Polak na swoim koncie ma same zwycięstwa (19-0-0, 15 KO). I oby prędko się to nie zmieniło.
Druga runda pojedynku z Washingtonem to już tylko potwierdzenie tego, co robił w pierwszej. Choć mocno próbował zacząć Washington, to już po chwili inicjatywę przejął Kownacki, który po raz kolejny starał się znaleźć słaby punkt w defensywie rywala. Udało mu się to szybko. Kilkoma ciosami, a zwłaszcza znakomitym prawym, posłał Washingtona na deski. Ten wstał na „dziewięć” i dostał ekstra czas od sędziego, który dłuuuugo sprawdzał, czy Amerykanin jest w stanie kontynuować walkę. Był. Przez kilkanaście sekund, w trakcie których Kownacki pokazał arbitrowi, że albo ten skończy wszystko już teraz, albo Washington nie opuści ringu o własnych siłach. Sędzia, całkiem rozsądnie, wybrał pierwszą opcję.
Kownacki mógł więc cieszyć się ze zwycięstwa po zaledwie kilku minutach (amerykańskie media jednogłośnie stwierdziły, że „Polak zdemolował rywala”), a wraz z nim mnóstwo polskich kibiców, którzy – tradycyjnie – zgromadzili się w brooklyńskiej hali. Dla naszego reprezentanta to miejsce szczególne: walczył tam już po raz ósmy, a mieszka nieco ponad 50 kilometrów od niej. Na amerykańskie warunki to jak najbliższe sąsiedztwo. Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by opcjonalna walka o pas odbyła się właśnie tam.
Właśnie, pas. W krótkim wywiadzie po walce, przepytująca go reporterka, próbowała nakłonić Adama, by skierował parę słów w stronę siedzącego na trybunach Deontaya Wildera. Polak nie dał się na to namówić – swoje zaakcentował już wcześniej, gdy, tuż po nokaucie, wymownym gestem pokazał wszystkim, że interesuje go walka o tytuł. Nie starał się dogadywać „Bronze Bomberowi”, wszystko „powiedział”, gdy zdemolował Washingtona. Polak zresztą zdaje sobie sprawę – co powtarzał już kilkukrotnie – że takie starcie czeka go raczej na jesień, a wiosną chciałby jeszcze powalczyć z innym rywalem. Miał jednak pewne istotne ogłoszenie – z wielkim uśmiechem na twarzy powiedział wszystkim, że zostanie ojcem.
Gratulujemy więc podwójnie: wygranej i rodzinnego szczęścia. Kto wie, może na koniec roku Kownacki będzie mógł robić sobie zdjęcia z pasem mistrzowskim na biodrach i dzieckiem na rękach? Fajna wizja, więc dokładnie tego mu życzymy.
Fot. Newspix