W tenisie to się już zadziało, co dla jednych jest naturalną i uczciwą koleją rzeczy, zaś dla innych przejawem idiotycznej poprawności politycznej. Z początkiem nowego roku dwie bokserskie mistrzynie świata zabierają głos w kwestii zrównania zarobków w ringu. Czy to jednak w ogóle jest realny pomysł? Czy są jakiekolwiek szanse na jego wprowadzenie w życie i czy tak naprawdę powinno nam na tym zależeć?
Lada dzień ruszy Australian Open. Podobnie jak we wszystkich pozostałych turniejach wielkoszlemowych już od wielu lat, tenisistki i tenisiści zarobią dokładnie tyle samo za każdy wygrany mecz. Tenis to jedyny topowy sport, w którym wypłaty zostały zrównane, co oczywiście nie wszystkim się podoba. Wśród najczęściej powtarzanych argumentów przeciwników są głównie te o większej oglądalności męskich meczów, wyższym poziomie sportowym, większych gwiazdach oraz – argument numer jeden – w Wielkich Szlemach panowie grają do trzech wygranych setów, często są to pięciosetowe pojedynki, trwające po wiele godzin; w tym samym czasie panie rywalizują do dwóch wygranych partii, nierzadko zdarzają się starcia, które kończą się przed upływem godziny.
Czyli: pracujemy dłużej, ciężej, przyciągamy więcej kibiców, sprzedajemy więcej biletów, więc należy nam się więcej. Inna sprawa, że wypłaty w turniejach wielkoszlemowych są tak duże, że narzekanie na nie wydaje się absurdem do kwadratu (sam występ w pierwszej rundzie, nawet przy porażce 0:6, 0:6, 0:6 to czek na 75 tysięcy dolarów australijskich, czyli okrągłe 200 tysięcy złotych; zaś wygrana w całej imprezie to 4,1 mln AUD, czyli 11 mln złotówek).
50 tysięcy za debiut, kilka tysięcy za walkę o pas
Dobra, przechodzimy do boksu. Między linami ringu nie ma mowy o równouprawnieniu. Ba, na pierwszy rzut oka ciężko by było znaleźć dyscyplinę sportu, w której dysproporcje w wypłatach są tak poważne. Podczas gdy najlepsi bokserzy świata zgarniają krocie i regularnie są na samym szczycie listy najlepiej opłacanych sportowców, ich koleżanki po fachu zarabiają śmiesznie mało.
– Kobiety w boksie generalnie zarabiają grosze – mówi wprost Piotr Momot, dziennikarz portalu ringpolska.pl.
Oczywiście zdarzają się lepsze wypłaty, które są uzależnione od wielu czynników. Najważniejszy to taki, czy dana pięściarka przyciąga kibiców i zainteresowanie mediów. Jeśli nie – dostanie symboliczne pieniądze, choćby boksowała znakomicie. Jeśli zdoła uzyskać status gwiazdy, może liczyć na przyzwoite kwoty, choć oczywiście nawet nie zbliżone do tego, co dostają pięściarze. Claressa Shields za swój debiut w boksie zawodowym w 2016 roku dostała 50 tysięcy dolarów. Kolejna walka przyniosła jej podobne pieniądze. Trzeba jednak pamiętać o kilku rzeczach. Po pierwsze, Shields już wtedy była traktowana jak gwiazda. Po drugie – większość jej koleżanek z ringu o takich sumach nawet nie może marzyć. I po trzecie wreszcie – 50 tysięcy dolarów to oczywiście dużo pieniędzy, ale nie w porównaniu z tym, co zarabiają nawet nie mistrzowie świata, a zawodnicy z szeroko pojętej światowej czołówki.
– 50 tysięcy dolarów w kobiecym boksie, zwłaszcza w debiucie, to i tak jakiś kosmos – dodaje Momot.
Z faktami ciężko dyskutować. Podczas, gdy Floyd Mayweather kasuje grube miliony za każde wejście do ringu, nawet na pojedynek pokazowy, albo bezsensowną ze sportowego punktu widzenia walkę z Conorem McGregorem, kobiety boksują o mistrzowskie pasy za kwoty rzędu kilku tysięcy dolarów.
Głos w sprawie zarobków właśnie zabrała Heather Hardy, niepokonana w 22 walkach mistrzyni świata wagi piórkowej federacji WBO. Amerykańska pięściarka kilka miesięcy temu w Madison Square Garden boksowała o pas z Shelly Vincent. Walka na szczycie? Tak. Zarobki na szczycie? Na pewno nie.
– 27 października w Nowym Jorku odbyła się gala, którą transmitowała telewizja HBO. W jej trakcie odbył się pojedynek Daniela Jacobsa z Siergiejem Derwaniaczenką. Budżet na to starcie wynosił prawie 3 miliony dolarów, a oglądalność wyniosła 554 tysiące widzów. Moją walkę z Shelly Vincent na tej samej gali zobaczyło 527 tysięcy osób, ale budżet naszego pojedynku wynosił 10 tysięcy dolarów. Nie chcę już słuchać, że zarabiamy mniej, bo nikt nie chce oglądać boksu kobiet – grzmi mistrzyni świata.
„Nigdy” rozjedzie walec
Koleżankę po fachu popiera Ewa Piątkowska. Mistrzyni wagi super półśredniej federacji WBC także jest przekonana, że zarobki kobiet i mężczyzn w boksie powinny być bardziej zbliżone i wierzy, że do tego dojdzie. Polka nie oczekuje jednak, że stanie się to w najbliższym czasie i ocenia, że musiałoby zostać spełnionych wiele warunków.
– Nie możemy oczekiwać równych zarobków, jeśli oglądalność jest inna. Tu nie chodzi o równouprawnienie, parytety i tego typu rzeczy. Musimy doprowadzić do tego, że oglądalności walk kobiet będą dorównywać tym, w których walczą mężczyźni. Aby to osiągnąć, musimy zwiększyć atrakcyjność dyscypliny. Trzeba wprowadzić takie same zasady, jak w męskim boksie: dłuższe rundy, mniejsze rękawice i tak dalej. To spowoduje, że będzie więcej nokautów, a walki będą bardziej widowiskowe, dzięki czemu będą interesować więcej kibiców. Wtedy będziemy mogli rozmawiać o równych płacach – tłumaczy w rozmowie z Weszło. – Na razie nie da się ukryć, że jest za mała konkurencja. Potrzebujemy więcej dziewczyn, zdolnych amatorek, które będą chciały robić karierę w boksie zawodowym. Jeśli, tak jak się mówi, boks wypadnie z programu igrzysk olimpijskich, na zawodowe ringi trafi mnóstwo bardzo dobrych zawodniczek.
Piątkowska doskonale zdaje sobie sprawę, że do zrównania zarobków w boksie jeszcze daleka droga. Polska mistrzyni świata ma jednak kilka pomysłów i jeden bardzo dobry wzorzec do naśladowania.
– Musimy iść w takim kierunku, jak UFC. Tam też długo nie było kobiet, a potem wszystko się zmieniło. Kiedyś, zanim pojawiła się Ronda Roussey, ktoś zapytał Danę White’a kiedy w walce wieczoru wystąpią kobiety. Bez sekundy wahania powiedział: „Nigdy”. I co? Przyszła Ronda Roussey, potem Joanna Jędrzejczyk, dziś już nikogo nie dziwią kobiety w walce wieczoru. I te pojedynki mają świetną oglądalność, a ich bohaterki zarabiają znakomite pieniądze – zauważa Piątkowska.
– Co więcej, to nie jest tania, tandetna promocja i zawodniczki, które pokazują cycki, żeby ktoś je zauważył. Nikt nie gra tu seksem, na ważeniu i walce wojowniczki występują w jakichś aseksualnych topach i wyglądają średnio seksownie. Jakby tak wyglądał ktoś w boksie, zaraz byśmy usłyszeli, ble, babochłopy! Boks kobiet musi być atrakcyjniejszy dla widzów, sponsorów, telewizji. Moim zdaniem to kwestia kilku lat, może dziesięciu. Jak słyszę dziś opinie, że zarobki nigdy się nie zrównają, to tylko się uśmiecham. Kiedyś uważano, że kobiety nigdy nie będą studiować z mężczyznami, nigdy nie będą miały prawa głosu, nigdy nie będą występować w sportach walki. Każde takie „nigdy” w końcu rozjeżdża walec. Tak samo będzie także w tym przypadku. Zresztą, jeśli kobiety i mężczyźni będą rywalizować w boksie na równych warunkach, to doczekamy się także równych płac. W innym przypadku wcześniej czy później sprawa trafi do sądu.
Nierealne, jak zarobki Billa Gatesa
Jednym słowem: wcześniej czy później zarobki kobiet i mężczyzn w boksie zostaną zrównane. Tyle mistrzyni świata Ewa Piątkowska. Jej kolega po fachu, niepokonany w 18 walkach mistrz Europy Kamil Szeremeta, tylko się uśmiecha.
– To jest kompletnie nierealne – mówi wprost w rozmowie z Weszło. – Kompletnie. Jasne, ok, nie mam nic przeciwko temu, serio. Ale dopiero wtedy, kiedy kobiety będą przyciągały na gale i przed telewizory tyle samo kibiców. Gdyby dziś ktoś przyszedł i jakimś przepisem zrównał wypłaty w boksie, to byłoby skrajnie niesprawiedliwe. Na tej samej zasadzie my, pięściarze, moglibyśmy się pieklić, że piłkarze zarabiają dużo więcej. Ja tego nie robię, bo wiem, jakie są realia. To piłka nożna jest dużo popularniejsza, lepiej oglądana, lepiej się sprzedaje. Znam swoje miejsce w szeregu. Ja bym chciał na przykład zarabiać tyle samo, co Bill Gates. W końcu też mam dwie ręce i dwie nogi. Ale to tak nie działa, takie gadanie to porywanie się z motyką na słońce.
Szeremeta uważa, że apele kobiet o zrównanie płac w boksie mają jednak pewien sens. Mistrz Europy widzi w tym szanse na ogólne podniesienie poziomu kobiecego boksu, który – póki co – zbyt wysoki nie jest.
– Jasne, fajnie, że dziewczyny walczą o poprawę swoich warunków, bo zarabiają grosze. A przecież one też zapieprzają na treningach, zostawiają serce, wylewają mnóstwo potu, krwi i łez. Ale niestety świat tak nie działa. Naprawdę dobre pieniądze zarabiają nie ci, którzy najwięcej trenują, ale ci, którzy są najpopularniejsi – mówi Szeremeta. – Gdyby ktoś chciał się kierować rozumem, to nie ma sensu iść do boksu. Pieniądze są w piłce nożnej, w Stanach Zjednoczonych także w koszykówce i bejsbolu. Ja tam na koszykówkę jestem za niski, a jeśli chodzi o bejsbol, to zdarzało się: na białostockich dyskotekach. Ale tam nie było piłek, tylko same pałki…
Kosmiczne różnice w poziomie sportowym
Zostawmy bejsbolowe przygody mistrza Europy i wróćmy w okolice ringu. Dwie mistrzynie świata apelują o wyrównanie płac, ta z Polski dodaje, że powinno się to stać dopiero wtedy, kiedy zwiększy się atrakcyjność kobiecego boksu. Przykład UFC pokazuje, że walki kobiet na światowym poziomie, w bardzo dobrym opakowaniu i przy odpowiedniej promocji – mogą sprzedawać gale i transmisje. Najlepsze zawodniczki świata zarabiają bardzo dobre pieniądze, choć oczywiście nie tak kosmiczne, jak przykładowy Conor McGregor. Co ważne, w mieszanych sztukach walki udało się dojść do swoistego równouprawnienia w kilka lat. Czy w boksie to także możliwe? Teoretycznie – jak najbardziej. W praktyce?
– To jest pytanie o umiejętności kobiet jako pięściarek. Ja te umiejętności neguję. Poziom najlepszych pań różni się kosmicznie na ich niekorzyść w stosunku do panów. Poziomu średnich panów do pań w ogóle porównać nie można, bo tych drugich w ogóle nie ma – uważa Maciej Miszkin, były bokser, dziś trener i komentator. – Nie mówię tego złośliwie, ale mistrzynie świata bronią swoich pasów z rywalkami, które dopiero uczą się boksu. To jest jakiś absurd. Rynek musi weryfikować poziom płac, a nie sztucznie je wyrównywać. Z takim poziomem sportowym nie ma szans, żeby wyrównanie nastąpiło w sposób naturalny. Ja uważam, że poziom sportowy nigdy się nie wyrówna, tak samo, jak kobiety nigdy nie pobiegną 100 metrów w tym czasie, co mężczyźni, bo są inne. Nie gorsze, nie lepsze, tylko inne.
W znacznie łagodniejszym tonie wypowiada się zapytany przez nas o zdanie Piotr Jagiełło, komentator boksu w Telewizji Polskiej. On przed kobiecym boksem widzi pewne perspektywy, choć szału się raczej nie spodziewa.
– Oczywiście opowiadanie teraz o wyrównaniu zarobków kobiet i mężczyzn w zawodowym boksie to wyłącznie mrzonki. Nie ma w tym momencie żadnej pani, która popularnością zaliczałaby się do pięściarskiej czołówki. Mam wrażenie, że brakuje poniekąd odpowiedniego wyważenia i znalezienia złotego finansowego środka. To, o czym wspominała Heather Hardy, a więc budżet na mistrzowską walkę pań w przekazie telewizyjnym, który wynosi 10 tysięcy dolarów, jest jednak zdecydowanie zbyt dużą dysproporcją do chociażby innych walk z karty danej imprezy. Nie mówmy zatem o wyrównaniu w skali 1:1, ale o racjonalnym zwiększeniu dopływu kasy. Boks kobiet ma przed sobą naprawdę ciekawe perspektywy, ale musi w końcu ruszyć zdecydowanie do przodu. Duża w tym rola promotorów, którzy powinni zadbać o ciekawe zestawienia na szczytach poszczególnych kategorii wagowych. Panie również muszą zrozumieć istotę promocji, ale nie wyłącznie ordynarnej – przywołuję tu przykład wspaniałej w ringu Claressy Shields. Dwukrotna mistrzyni olimpijska często w nieudolny sposób próbuje się lansować, sięgając po rynsztokowy język, co może zniechęcać kibiców – tłumaczy Jagiełło.
– Spoglądając na nasze podwórko, dobrze ten mechanizm rozumieją mistrzyni WBC Ewa Piątkowska i posiadaczka tytułu WBO Ewa Brodnicka. Mam nadzieję, że rok 2019 przyniesie ciekawe rozstrzygnięcia w karierze „Tygrysicy”, która w ubiegłym roku udowodniła, że między linami może dostarczyć sporo emocji.
Podsumowując: w kobiecych sportach walki można zarobić gigantyczne pieniądze. Potrzeba jednak wielkich gwiazd, takich jak kilka lat temu Ronda Roussey w UFC. Amerykańska mistrzyni potrafiła kasować nawet po 3 miliony dolarów za jeden występ. Joanna Jędrzejczyk, choć pod względem osiągnięć w klatce z RR z pewnością może się równać, przy bankowym okienku wciąż była ubogą krewną amerykańskiej koleżanki. Polce, mimo dużej popularności w USA, obecności w mediach za Oceanem i autentycznego statusu gwiazdy, za najlepsze walki wpływało na konto po kilkaset tysięcy dolarów. Dużo to, czy mało? Postawmy sprawę tak: słyszeliście kiedyś JJ, narzekającą na fakt, że jej koledzy z oktagonu zarabiają więcej?
JAN CIOSEK
Fot. Newspix.pl, Piotr Kucza 400mm.pl