W dawnych czasach bycie multidyscyplinarnym w polskim sporcie nie należało do rzadkości. Dobrym przykładem jest tu choćby pierwszy laureat zacnego plebiscytu Przeglądu Sportowego, czyli Wacław Kuchar. Ów gladiator uprawiał m.in. piłkę nożną, łyżwiarstwo szybkie, hokej na lodzie i lekkoatletykę. W każdej z tych dziedzin wszedł na poziom reprezentacyjny, co jest godnym podziwu wyczynem.
93 lata po triumfie Kuchara we wspomnianym plebiscycie w jego ślady postanowił pójść Artur Szpilka, czyli z zawodu pięściarz, z wyboru – sobowtór Piotra Gąsowskiego. No więc Artur uznał, że zjazd Jędrka Bargiela z K2 na nartach i akcja ratownicza Adama Bieleckiego i Denisa Urubki na Nanga Parbat to jakby za mało i że – co za tym idzie – kolejny Polak musi dokonać jakiegoś niezwykłego wyczynu z śniegiem w tle.
Nie bacząc więc na zagrożenie lawinowe trzeciego stopnia – może dlatego, że po lawinie ciosów Deontay’a Wildera to słowo nie robi na nim wrażenia? – wybrał się ze swoim psem Pumbą i znajomymi na Śnieżkę. Wejście miało być spektakularne – bez dodatkowego tlenu i przyrządów do wspinaczki, Artur zaufał tylko i wyłącznie swojemu szóstemu zmysłowi. Nie wiemy, ile trwała ta ryzykowna eskapada, ponad wszelką wątpliwość jesteśmy jednak pewni jednego – nie zakończyła się, niestety, sukcesem.
Szpilka, być może sapiący pod nosem bardziej niż w końcówce walki z Mariuszem Wachem, być może słaniający się na nogach niczym po ciosach Adama Kownackiego, liczącej 1602 m n.p.m. góry nie zdobył, nie mógł więc po fakcie wydać z siebie dzikiego ryku w stylu Sylvestra Stallone z filmu Rocky IV, ale to w sumie nieważne.
Istotniejsze jest co innego – wejście okazało się dla ostatniej nadziei polskiego himalaizmu niemożliwe z powodu – tak jest – niesprzyjających warunków! Zła pogoda, która zaskoczyła drogowców Szpilkę sprawiła, że Artur musiał wezwać pomoc. Bargiel i Bielecki byli w tym czasie na Balu Mistrzów Sportu w Warszawie, a z tego co nam wiadomo „Szpila” nie dysponuje niestety numerem telefonu do Urubki, zatem wyjście było tylko jedno: trzeba było zadzwonić po ratowników GOPR. Ci bez wahania ruszyli na odsiecz przyszłemu mistrzowi świata w boksie i jego zwierzęciu. Misja nie okazała się tą z gatunku impossible, więc pan oraz pies wrócili cali i zdrowi do domu.
Po tym wszystkim czujemy w sercach wielką radość połączoną z niesamowitą ciekawością. Szczęście wynika oczywiście z faktu, że Arturowi i Pumbie nic się nie stało. Intryguje nas za to niezmiernie, jakie kolejne wyzwania postawi sobie w górach Artur. Wytyczenie nowej drogi na Morskie Oko? Wbiegnięcie w rekordowym tempie na Kasprowy Wierch? A może wycieczkę na jedną z ukochanych gór Jana Pawła II? Nie ukrywamy, że ta trzecia opcja kręci nas najbardziej, z jednej prostej przyczyny – moglibyśmy ją okrasić tytułem „Szpilka na Giewoncie”!
Fot. 400mm.pl