W boksie jest dokładnie tak samo, jak w Hollywood: kiedy coś się podoba widzom, świetnie sprzedaje i pozostawia lekki niedosyt – wiadomo, że trzeba kręcić sequel. Kurz po walce Wilder – Fury jeszcze nie opadł, a już ustalono, że czas na rewanż.
Ledwie tydzień minął od walki, która była prawdziwym trzęsieniem ziemi. Najpierw murowanym faworytem był broniący tytułu Amerykanin. W ringu wszystkie wyliczenia wzięły jednak w łeb. To Anglik dyktował warunki, wygrywał kolejne rundy i był bliski odniesienia zwycięstwa na punkty. W ostatniej rundzie przyjął jednak potężną serię Wildera i padł jak długi. Kiedy sędzia Jack Reiss doliczył do sześciu, Król Cyganów wciąż wyglądał na nieprzytomnego. Potem jednak zdołał się podnieść i jeszcze rzucił się na rywala, zasypując go serią ciosów. Nokdaun skutkował jednak odjęciem punktu, przez co na sędziowskich kartach był “tylko” remis.
Remis, z którego Wilder nie był zadowolony, choć tak naprawdę powinien być. Gdyby nie bardzo łaskawe spojrzenie jednego z sędziów i ostatnia runda – przegrałby na punkty. Fury także nie był zadowolony, choć tak naprawdę powinien być. W ostatniej rundzie był ułamek sekundy od porażki przez nokaut. Ba, większość sędziów ringowych na miejscu Jacka Reissa zdecydowałaby o przerwaniu pojedynku po nokdaunie w ostatniej rundzie.
Kibice i jednego, i drugiego także nie kryli rozczarowania werdyktem sędziów punktowych. Zdaniem większości ekspertów, Anglikowi należała się nieznaczna wygrana na punkty.
Ale, ale… Nie jest na pewno tak, że nikt się z remisu nie ucieszył – wręcz przeciwnie! Dla promotorów remis w takiej walce, przy takiej dramaturgii i ilości emocji, to absolutnie najlepsze, co mogło się zdarzyć. Już przed starciem było ostro, głównie dzięki serii prowokacji ze strony pretendenta. Na ważeniu było jeszcze goręcej, a w ringu temperatura przypominała tę w hutniczym piecu. Po walce z kolei Wilder się pieklił, że sędzia za długo liczył Fury’ego, ten drugi zaś na konferencji prasowej dał popis… umiejętności wokalnych (brawurowe wykonanie “American Pie”).
Efekt? Łatwy do przewidzenia. Federacja WBC, która czasem długo zastanawia się nad podjęciem decyzji, teraz zareagowała błyskawicznie. Niespełna tydzień po walce ogłoszono, że WBC usankcjonowała rewanż. Oczywiście nie oznacza to, że walka odbędzie się lada dzień, raczej dojdzie do niej w marcu lub kwietniu. Natychmiastowość odnosi się do tego, że nic ma nie stanąć na przeszkodzie do zorganizowania Wilder – Fury 2.
Dla kogo to dobra wiadomość? Dla wspomnianych promotorów na pewno, bo pierwsza walka to 300 tysięcy pay per view w USA, druga na bank sprzeda się znacznie lepiej. Dla Fury’ego też bo będzie mógł udowodnić, że nokdaun w ostatniej rundzie był przypadkiem i dokończyć to, co robił przez prawie cały pojedynek. Dla Wildera? To będzie szansa powrotu na zwycięską ścieżkę. Podobno w czasie przygotowań do tego starcia doznał poważnej kontuzji i nie był w stu procentach przygotowany.
Kto się martwi? W zasadzie tylko Dominic Breazeale, który był oficjalnym pretendentem do walki z Wilderem. Na chwilę wypadł z kolejki, kiedy zakontraktowano pojedynek mistrza z byłym czempionem z Anglii. Teraz Amerykanin, którego możecie pamiętać z epickiego starcia z Izu Ugonohem, znów w brutalny sposób został wykopany na ławkę rezerwowych…