Za takie walki kochamy boks, dla takich walk uwielbiamy zarywać noce. Deontay Wilder i Tyson Fury zafundowali nam spektakularne widowisko, pełne dramatycznych zwrotów akcji i emocji od pierwszej do ostatniej sekundy. Najlepsza wiadomość jest taka, że wszystko wskazuje na rychły rewanż.
Tyson Fury to jeden z największych ananasów w świecie boksu. Wczoraj przypominaliśmy jego sylwetkę, jeśli nie czytaliście, koniecznie nadróbcie. Dość powiedzieć, że kiedy w 2015 roku sensacyjnie pokonał Władymira Kliczkę, odbierając mu pasy mistrza świata wagi ciężkiej, poszedł w tango i balował przez… dwa lata! Po licznych perturbacjach wrócił na ring. Dziś znów pokazał, dlaczego tak bardzo go brakowało.
Fury to naturalny ciężki, wielki facet z potężnymi łapami, w których drzemie siła, zdolna wyrywać drzewa z korzeniami. Ale to także znakomity bokser, mądrze potrafiący wykorzystywać swoje atuty. Dziś w Los Angeles obnażył wszelkie braki Deontaya Wildera. Tego samego, który zdobył medal igrzysk olimpijskich, a od prawie 4 lat jest zawodowym mistrzem wagi ciężkiej. Tego samego, który wygrał wszystkie 40 walk, z czego 39 przed czasem. Dziś Amerykanin momentami był kompletnie bezradny. Jego jedyny plan zakładał urwanie Anglikowi głowy. Ten jednak skutecznie mu w tym przeszkadzał, wygrywając kolejne rundy. Raz padł na deski, ale momentalnie się podniósł.
Kiedy zaczynało się ostatnie starcie, większość ekspertów była zdania, że to Fury prowadzi na punkty. Wtedy jednak „Bronze Bomber” odpalił swoją specjalność. Seria ciosów powaliła Fury’ego na matę. Szczerze? Nie sądziliśmy, że ktokolwiek będzie w stanie się po czymś takim podnieść, przeciętny człowiek dochodziłby do siebie przez kilka dni. Kiedy sędzia doliczył do sześciu, Fury wyglądał na nieprzytomnego. Sobie tylko znanym sposobem zdołał jednak się pozbierać i wstał. Co więcej, przetrwał atak Wildera i w końcówce to znów on dyktował warunki!
He was dead. UNREAL. #WilderFury #boxing pic.twitter.com/SBpZPiXydQ
— przemek garczarczyk (@garnekmedia) 2 grudnia 2018
Kibice w Staples Center zrewanżowali się pięściarzom za fenomenalny spektakl owacją na stojąco. Z kolei sędziowie podziękowali Wilderowi i Fury’emu… punktując remis. Oczywiście nie wszyscy eksperci zgadzali się z tym rezultatem. Lennox Lewis:
– Zobaczyłem jak Fury wraca po kłopotach z narkotykami, depresji, dwóch latach przerwy i ogrywa mistrza WBC, któremu dano w prezencie remis! Myślę, że Fury w rewanżu będzie jeszcze lepiej przygotowany.
Po werdykcie obaj sprawiali wrażenie lekko rozczarowanych, choć ten wynik raczej żadnego nie krzywdzi. Anglik zrobił bardzo wiele, by dokonać niesamowitego powrotu na bokserski szczyt. Amerykanin z kolei prawie znokautował rywala. Gdy w 12. rundzie powalił go na deski, wykonał swój słynny gest podrzynania gardła. Był pewny, że już po wszystkim i że właśnie odniósł najcenniejsze zwycięstwo w karierze. Eddie Hearn:
– Wielki szacunek dla Fury’ego, że wstał z desek, dla mnie on wygrał ten pojedynek.
Tymczasem nie ma ani zwycięstwa, ani perfekcyjnego rekordu z samymi wygranymi. Jest za to perspektywa rewanżu, który zapowiada się jeszcze bardziej kozacko niż dzisiejsza walka i pewnie sprzeda się jeszcze lepiej.
I tylko trudno nie odnieść wrażenia, że największym wygranym dzisiejszego pojedynku jest… Anthony Joshua.
Fot. Newspix.pl