Wróciła ekstraklasa, którą znamy. Swój mecz wygrała Miedź Legnica, która na trzy punkty czekała od zakończenia wakacji, chwilę wcześniej Górnik Zabrze bezlitośnie rozbił grającą u siebie Wisłę Płock, co również należy traktować jako małe przełamanie, a dziś zwycięstwo zaliczyli piłkarze Zagłębia Lubin. Pierwsze od derbów ze Śląskiem rozegranych w połowie września, gdy na ławce jeszcze dość pewnie siedział Mariusz Lewandowski. Oczywiście dzisiejszy rywal, Zagłębie z Sosnowca, też z utęsknieniem wypatruje kompletu punktów, ale Miedziowi czekali jednak trochę dłużej.
Wniosek jest dość prosty: jeśli ostatnio macie w życiu jakąś złą serię, warto spróbować po raz kolejny, bo właśnie teraz może się skończyć. I niewykluczone nawet, że nie będziecie musieli dawać z siebie wszystkiego, by do tego doszło, bo przykładowemu Zagłębiu Lubin udało się w końcu wygrać bez wspinania się na swoje wyżyny i dawania z wątroby.
Dziwny był to mecz. Lubinianie ni z gruchy, ni z pietruchy wcisnęli dwie bramki w pierwszym kwadransie. Łatwość mniej więcej taka, jak przy grze w FIFĘ z kolegą, którego wieczór zmęczył tak mocno, że nie ma siły utrzymać pada. Najpierw Pawłowski, będąc straszliwie sam w polu karnym, wykończył zagranie Jagiełły, które po drodze poprawił jeszcze Tuszyński. Chwilę później skrzydłowy Zagłębia wpadł w pole karne, w zasadzie nie wykonał żadnego zwodu, a mimo to posadził na dupie Cichockiego i spokojnie podciął piłkę obok Kudły. A jakiś kwadrans później Pawłowski powinien jeszcze zaliczyć asystę, bo wyłożył piłkę Boharowi, który wpadł na absurdalny pomył lobowania bramkarza. Gorsze było tylko jego wykonanie.
A to była jedna z kluczowych sytuacji meczu, bo od tego momentu gościom z Lubina przestało wszystko wychodzić, a gospodarze z Sosnowca poczuli, że mecz jeszcze się nie skończył. Procentowała też zmiana, na którą szybko zdecydował się trener – na boisku pojawił się Udovicić, a zespół zaczął grać dwójką napastników. Pierwszą próbę Sanogo Hładun jeszcze obronił, ale przy drugiej był już bez szans, gdy napastnik dopadł do bezpańskiej piłki w polu karnym. A jeszcze przed przerwą wyrównać mógł Udovicić, ale świetną interwencją popisał się bramkarz gości.
Ostrzyliśmy sobie zęby na drugą połówkę, bo choć jakości było niewiele, to działo się sporo, ale przeżyliśmy rozczarowanie. Gospodarze nie byli już tak groźni jak przed przerwą, a goście ograniczyli się do kontr i żadna z nich nie skończyła się dla nich szczęśliwie. Większe pretensje mamy oczywiście do tych pierwszych, bo mieli gonić wynik, a rywal wcale nie wyglądał na takiego, który będzie uciekał w tempie Usaina Bolta.
Nie da się ukryć, że problemem beniaminka jest też fakt, że nie można sklonować Szymona Pawłowskiego. Mimo wszystko radzimy w przerwie zimowej poszukać zawodnika o podobnej klasie, bo jeden taki gość (Wrzesińskiego nie liczymy, bo zaliczył zjazd) może nie wystarczyć do utrzymania.
[event_results 545018]
Fot. FotoPyK