Reklama

Głód mistrzostwa jak głód nikotyny? Macie to jak w banku

redakcja

Autor:redakcja

23 listopada 2018, 16:41 • 10 min czytania 0 komentarzy

Pali jak smok. Przy linii bocznej żuje filtry z papierosów. Wyzywa innych trenerów od pedałów. Nie ma oporów, by odpowiedzieć na pytanie dziennikarki „jest pani piękną kobietą i tylko dlatego nie odpowiem, żeby się pani odpierdoliła”. W międzyczasie, pomiędzy jednym a drugim puszczonym dymkiem, Maurizio Sarri jest jednak jednym z najwybitniejszych myślicieli w światowej piłce. Preferującym w swoich drużynach tak wyrazisty styl gry, że dorobił się własnej nomenklatury.

Głód mistrzostwa jak głód nikotyny? Macie to jak w banku

Przez 24 lata czekał na debiut w Serie A. Ćwierć wieku w trenerce uwiecznił największym sukcesem w swojej szkoleniowej karierze – 15. miejscem w najwyższej włoskiej lidze.

Nie minęło nawet trzy i pół roku. Dziś jest samodzielnym rekordzistą wśród trenerów rozpoczynających swoją przygodę w Premier League. Nikomu przed nim nie udało się wystartować z serią dwunastu meczów bez porażki. Dopiero Sarri był w stanie nie strącić poprzeczki zawieszonej w 1994 roku na wysokości jedenastu spotkań bez choćby jednej wpadki przez Franka Clarka.

Jasne, takie mecze jak niedawne 0:0 z Evertonem pokazują, że Sarri ma jeszcze w Londynie sporo do zrobienia, by Chelsea mogła regularnie przypominać Napoli z najlepszych meczów pod jego wodzą. Z sezonu 2017/18, kiedy neapolitańczycy rzucili Juventusowi piekielnie trudne wyzwanie – jako pierwszy zespół przekroczyli barierę 90 punktów jednocześnie nie sięgając po scudetto. To właśnie wtedy, po 0:0 na San Siro spytany przez dziennikarkę o to, czy taki wynik oznacza koniec szans na mistrzostwo odparł: „jest pani piękną kobietą i tylko dlatego nie odpowiem, żeby się pani odpierdoliła”. W język zresztą nigdy się nie gryzł. W doliczonym czasie pucharowego starcia z Interem zwyzywał Roberto Manciniego od pedałów, za co na dwa kolejne spotkania wylądował na trybunach.

Ale Sarri poza bezpośredniością przyniósł ze sobą do Londynu przede wszystkim świeżość. Pozytywny futbol, ale i pozytywne nastawienie. To nie Antonio Conte marudzący, że zimą dostał Rossa Barkleya, tylko gość, który bierze tegoż Barkleya i redefiniuje go jako piłkarza. Pomaga mu wrócić do reprezentacji Anglii i stać się jednym z kandydatów do nagrody Piłkarza Miesiąca w Premier League. Namawia do szybszej gry, wybija z głowy nieefektywne holowanie piłki. Uczy podejmowania decyzji – kiedy pomocnik może spróbować dryblingu, a kiedy powinien przyspieszyć pozbywając się futbolówki.

Reklama

Marudzić mógł za to Eden Hazard. W ostatnich kilku latach, gdy Roman Abramowicz i jego świta zatrudniali kolejnych menedżerów próbujących zakuć go w kajdany swojej taktyki. Benitez, Mourinho, Conte. Dla zawodnika ofensywnego, ceniącego sobie maksimum swobody, to nie jest zestaw wymarzonych szefów. Belg był do tego stopnia sfrustrowany, że pod koniec minionego sezonu już nawet specjalnie nie krył się z tym, że rozgrywki 18/19 chce zacząć w Hiszpanii. W Madrycie. Na Santiago Bernabeu.

I wtedy wkracza Sarri. Cały w dresie.

qp3OnHY-700x548Grafika z tekstu: Kajdany zerwane, bat połamany. Hazard w edenie

Do świata żywych przywrócił Davida Luiza, bez którego dziś trudno wyobrazić sobie środek obrony The Blues. Wykrzesał skuteczność z Alvaro Moraty. Wprowadzając regularną rotację pomiędzy Willianem a Pedro sprawił, że ci dwaj wchodząc z ławki robili póki co absolutnie wszystko, by zmieniać oblicze meczów. I wychodziło im to naprawdę świetnie.

Czołowi piłkarze świata na swoich pozycjach kupili Sarriego i jego pomysły w stu procentach. Tak jak i Roman Abramowicz poszukując następcy Antonio Conte, tak i oni zaufali gościowi, który jeszcze trzy i pół roku temu bił się o pozostanie w Serie A z Empoli.

Reklama

Swoją drogą tego lata Sarri nie po raz pierwszy zajął stołek należący wcześniej do Conte.

W sezonie 2006/07 obaj dżentelmeni prowadzili bowiem drugoligowe włoskie Arezzo. Przykładając rękę do spadku tegoż zespołu z Serie B. Gdy rozgrywki od dziewięciu meczów bez wygranej rozpoczął Conte, Piero Mancini zdecydował, że czas na zmianę. Jego wybór padł na Sarriego, który w kolejnych 18 meczach ugrał 19 “oczek”, po czym podzielił los swojego poprzednika i… następcy. Mancini stwierdził bowiem, że zawodnicy tęsknili za Conte i raz jeszcze wykręcił numer do byłego pomocnika Juventusu. I on nie uratował klubu, choć seria 7 wygranych w 9 ostatnich spotkaniach utrzymywała nadzieję przy życiu do ostatniej minuty ostatniej kolejki. Wtedy to Nicola Padoin strzelił dla Spezii gola na 3:2 w wyjazdowym starciu z Juventusem i spuścił Arezzo z ligi.

W klubie zapamiętano Sarriego przede wszystkim ze względu na jego przesądną naturę. – Co mecz rozsypywał sól na boisku, raz kazał nawet swojej żonie Marinie zostać przez pełne 90 minut w klubowym autokarze. Był jak sierżant. Pozwalał nam nosić tylko czarne buty i surowo zabraniał opasek na włosach – wspominał po latach Walter Bressan, były piłkarz Arezzo. – Ale miał też niesamowitą etykę pracy. Gdy przyjeżdżaliśmy na mecz, wiedzieliśmy wszystko o przeciwniku, włącznie z tym, co zawodnicy zjedli na śniadanie.

***

We Włoszech dominuje przekonanie, że trener musi najpierw zdobyć doświadczenie w niewielkich zespołach, by zapracować sobie na posadę w wielkim klubie. Poznać robotę w trudnych warunkach, być też parę razy wykopanym na bruk. Massimiliano Allegri zaczynał w 2003 roku w Aglianese, gdzie zresztą kończył karierę zawodniczą. Antonio Conte nim objął Juventus, w którym spędził jako zawodnik trzynaście lat, musiał przejść szkołę życia w Arezzo, Bari, Atalancie i Sienie. Gennaro Gattuso musiał się sparzyć jako grający menedżer w Sionie, zostać zwolniony z Palermo, zaliczyć niepowodzenie na Krecie („sometimes maybe good, sometimes maybe shit”), dwa lata w Pisie i kilka miesięcy w zespole U-19 Milanu, by móc zasiąść na fotelu trenera przy linii bocznej San Siro. 

Im wszystkim droga do wielkiej posady zajęła jednak ułamek czasu, jaki na swoje nazwisko pracował Sarri.

Trenerską karierę zaczynał bowiem w 1990 roku. Gattuso był wtedy juniorem w Perugii. Conte rozgrywał ostatni przed transferem do Starej Damy sezon w Lecce. Allegri miał zdać egzamin w słynnej włoskiej szkole trenerów – Coverciano – za półtora dekady. Mijały lata, a Sarri łączył pracę bankiera z rolą szkoleniowca w klubach, które nie doczekały się do dziś wzmianki na włoskiej Wikipedii. Oczywiście nic po łebkach. Dniami pracował na chwałę Banca Toscana, pnąc się w piorunującym tempie po szczeblach kariery, nocami dumał nad taktyką i stylem gry swoich zespołów. Lata później, gdy zdobył nagrodę Panchina d’Oro (Złota Ławka) dla najlepszego trenera Serie A, stwierdził, że nagrody nie dają mu wielkiej satysfakcji, bo postrzega odbieranie ich bardziej jako zabieranie czasu pracy. Pił hektolitry espresso, dużo palił, mało spał, aż wreszcie w 2002 roku postawił sobie ultimatum – albo z Sansovino wywalczy awans z szóstej do piątej ligi, albo daje sobie spokój.

Awansował. Świat bankowości stracił przez to wybitnego fachowca, świat trenerki zyskał człowieka, który kilkanaście lat później będzie wyznaczać trendy. Może niekoniecznie modowe, bo – jak sam mówi – nigdy przy linii bocznej nie założy garnituru, zawsze będzie nosił dres, a bardziej formalnie może ewentualnie ubrać się na wywiad, jednak tylko wtedy, gdy zażąda tego prezes jego klubu. Ale jeśli chodzi o styl gry? Cóż, „Sarri-ball” weszło już na dobre do piłkarskiego słownika, wskakując kilkadziesiąt pozycji po „Gegenpressingu” Kloppa i parę przed „Tiki-taką” Guardioli. A więc pomiędzy koncepcje dwóch innych wybitnych futbolowych umysłów, z którymi jeśli jeszcze nie jest, to zaraz będzie stawiany na równi.

W Sansovino jeszcze o takim statusie nie marzył. Ale do swojej pracy podszedł tak, jakby był szkoleniowcem zespołu bijącego się o scudetto, Coppa Italia i Champions League. Szóstoligowych graczy nauczył 33 schematów rozgrywania stałych fragmentów gry, z których co mecz wybierał 4-5 wprowadzone w życie. Zupełnie jakby co mecz na trybunach pojawiali się skauci rywali mający za zadanie rozgryźć jego metody. W szóstej lidze włoskiej. Przywiązywanie największej wagi do przygotowania taktycznego z tamtych czasów (a pewnie i z wcześniejszego okresu, w klubach pokroju Stii, Faellese, Cavriglii, Antelli, Valdemy czy Tegoleto) zostało mu po dziś dzień. Gdy na wejściu do Napoli postawiono mu pytanie o wzmocnienia przeciekającej defensywy, stwierdził, że najważniejszym będzie praca z ludźmi, którzy już są na miejscu. „Okno transferowe to schronienie dla marnych trenerów”.

Kibice pukali się w czoło, Diego Maradona dał Sarriemu na dzień dobry wotum nieufności. Bóg Neapolu nie dostrzegał tego, co widział w nałogowym palaczu Aurelio Di Laurentiis. Nie dawał się też przekonać słowom Arrigo Sacchiego, który wcześniej miał powiedzieć Silvio Berlusconiemu: “Jeśli chcesz powtórzyć to, co stało się z Milanem 25 lat temu, gdy zostałem jego trenerem, dam ci nazwisko. Nie będzie cię on kosztował wielkich pieniędzy, ale zapewniam, że to trener, jakiego potrzebujesz”.

Tym trenerem był oczywiście wyczyniający cuda z Empoli Sarri.

Bo, owszem, cudem było 15. miejsce beniaminka w Serie A. Nikt w najwyższej włoskiej lidze nie dysponował tak skromnym budżetem, jak Empoli, nikt nie miał też tak słabo opłacanego trenera, jakim był Sarri. Włoch zaprzągł jednak wszystkie możliwe środki, by zwiększyć swoje szanse na pozostanie w lidze. Treningi nagrywał za pomocą drona, by móc wprowadzać korekty do gry obronnej. Z jakim skutkiem? Dość powiedzieć, że w dolnej połówce Serie A tylko Chievo mogło się poszczycić niższą liczbą straconych goli. Mało tego. Napoli, gdzie Sarri trafił po sezonie, straciło o dwie bramki więcej.

Już w premierowych rozgrywkach u sterów Sarri zrobił z Napoli drugi najskuteczniejszy atak ligi (więcej strzelonych bramek miała tylko Roma) i drugą najlepszą obronę ligi (mniej straconych – Juventus). Gdy zaś Włoch zostawiał klub z Neapolu po trzech latach, ten mógł się poszczycić najszczelniejszą defensywą w Serie A, biorąc pod uwagę współczynnik xG, oceniający liczbę i jakość szans bramkowych rywali. Z Kalidou Koulibaly’ego, regularnie popełniającego za Beniteza kosztowne błędy, zrobił stopera, za którego największe europejskie kluby były gotowe wyłożyć ponad pięćdziesiąt milionów funtów.

uw42XRM

Jednocześnie tak skuteczne w obronie Napoli potrafiło grać piekielnie efektowny futbol. Nie będzie żadną przesadą stwierdzenie, że szukając po prostu pokazu atrakcyjnego futbolu, warto było odpalić mecz bandy Sarriego. A nuż trafi się taka perełka, jak 7:1 z Bologną. Ugrane mimo czerwonej kartki Jose Callejona w 26. minucie meczu.

***

“Gdybym zobaczył mój zespół broniący się i tylko kontrujący po pół godziny gry, wstałbym, wyszedłbym i wrócił do pracy w banku, ponieważ przestałoby mi to sprawiać radość.”
Maurizio Sarri

***

„Kiedy widzisz, jak grają zespoły Sarriego, wiesz od razu, jak trenują. On jest geniuszem. Kiedy byłem dyrektorem technicznym młodzieżowych reprezentacji Włoch, często jeździłem oglądać dzieciaki w Serie B i już wtedy byłem pod wrażeniem jego Empoli.”
Arrigo Sacchi

***

Sacchi pojawia się tak często w zestawieniu z Sarrim nieprzypadkowo. W sposobie gry zespołów jednego i drugiego można bowiem znaleźć lustrzane wręcz podobieństwa. “Obrona polega na atakowaniu ataku przeciwnika” – mawiał Sacchi. I tak właśnie grało Napoli będące autorskim projektem Sarriego, zdecydowanie największym w dotychczasowej karierze. Kontrpressing, wysoko ustawiona linia defensywy, skracanie pola gry, zmuszanie rywala do błędu już w chwili, gdy ten rozgrywa piłkę od stoperów. Wykonawcy byli do tego idealni – trzej niezmordowani, piekielnie dynamiczni napastnicy, których Włoch wniósł na poziom, na jakim wcześniej nie grali nigdy – Dries Mertens, Lorenzo Insigne i Jose Callejon.

Z Mertensa to właśnie Sarri zrobił jedną z najbardziej zabójczych fałszywych dziewiątek ostatnich lat. Raz jeszcze – nie marudził, gdy posypał mu się Arkadiusz Milik, a oczekiwania zawiódł Manolo Gabbiaddini. Zamiast tego wymyślił Belga na nowo. Sprawił, że ten w sezonie 16/17 zdobył 34 gole. O siedem więcej niż w swoim najlepszym sezonie w PSV. – U Sarriego masz wrażenie, że on już rozegrał cały mecz w swojej głowie. Czujesz się, jakbyś miał dodatkowego zawodnika na boisku – rozpływał się w zachwytach nad swoim szkoleniowcem Mertens.

Kto wie jednak, czy największym jego osiągnięciem nie było wykrzesanie pełni możliwości tkwiących w Lorenzo Insigne. Pięć goli trequartisty w dwóch sezonach pod wodzą Beniteza, czterdzieści w pierwszych dwóch latach Sarriego – nie trzeba mieć doktoratu z matematyki, by pojąć kolosalną różnicę między Insigne przed współpracą z Sarrim i już w jej trakcie.

Do Chelsea Sarri zabrał ze sobą jednak nie któregoś z atakujących, a Jorginho. Piłkarza, dzięki któremu “Sarri-ball” stało się tak efektywne. Bo o ile za liczby odpowiadało ofensywne tridente, to właśnie Jorginho łączył obronę z atakiem. Był ostatnią instancją obrony przed czteroosobową defensywą, a także pierwszym, do którego stoperzy kierowali piłkę, gdy trzeba było rozegrać akcję. W 2017 roku konto NaplesAndNapoli na Twitterze (obecnie już nieistniejące) opublikowało interesującą statystykę: najwięcej podań zawodnika w pojedynczym meczu w Serie A. Występy Jorginho zajęły 9 z 10 pierwszych miejsc.

Nie trzeba było długo czekać, by po przeszczepie Jorginho do organizmu Chelsea bite były przez niego rekordy i w lidze angielskiej. Brazylijczyk z Włoskim paszportem w spotkaniu z Newcastle wykonał 158 podań, a więc więcej niż cały zespół Srok razem wzięty, a mniej jedynie od Ilkaya Gundogana w meczu Manchester City – Chelsea z sezonu 17/18.

Nieuniknione było więc rzucenie wyzwania Manchesterowi City pod względem średniego posiadania piłki. Dziś to jeszcze 63,7% do 63,3% na korzyść The Citizens, ale w porównaniu z poprzednim sezonem, gdy drugi pod tym względem Liverpool ustępował o ponad osiem punktów procentowych, to znacząca zmiana. I choć skuteczność i samo stwarzanie sytuacji to wciąż pewna bolączka, o czym sam Sarri mówił nie tak dawno na konferencji prasowej, chyba żadnemu kibicowi Chelsea nie przyszłoby do głowy podawanie w wątpliwość kursu, jaki ich luksusowy statek obrał z wypalającym ponoć nawet pięć paczek fajek dziennie kapitanem.

Nie, skoro ich ulubieńcy od debiutu Sarriego w meczu o Tarczę Wspólnoty wciąż nie dali się nikomu pokonać w żadnych rozgrywkach. Nie, gdy wiedzą, że głód mistrzostwa kraju – wciąż przecież u Włocha niezaspokojony – zżera tego perfekcjonistę w nie mniejszym stopniu niż głód nikotyny.

SZYMON PODSTUFKA

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Polecane

Przeliczniki za wiatr wciąż kontrowersyjne. „System nie działa sprawiedliwie”

Jakub Radomski
1
Przeliczniki za wiatr wciąż kontrowersyjne. „System nie działa sprawiedliwie”
Hiszpania

Kibice Realu chcą swojego Cubarsiego. Asencio posłucha hymnu Ligi Mistrzów?

Patryk Stec
0
Kibice Realu chcą swojego Cubarsiego. Asencio posłucha hymnu Ligi Mistrzów?

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...