Z jednej strony pierwszy z wielu pucharów w historii najpotężniejszego polskiego klubu piłkarskiego w sezonie 2030/31, a na razie lidera trzeciej grupy warszawskiej B-klasy, z drugiej – pomoc dla chorej Hani, która cierpi na porażenie mózgowe i padaczkę. W ramach roztrenowania po udanej rundzie jesiennej wzięliśmy udział w turnieju towarzyskim, w którym – powiedzmy sobie szczerze – zbyt wielu szans rywalom nie daliśmy.
Dowodem niech będzie to, że – co prawda w meczu pokazowym, ale jednak – KTS pokonał drużynę oldbojów Legii, która miała w swoim składzie Dariusza Dziekanowskiego, Piotra Włodarczyka, Tomasza Sokołowskiego, Marka Joźwiaka, Roberta Jadczaka i Leszka Ojrzyńskiego.
Kuba Knap, nie-ten-raper i zawodnik KTS-u: – Wygraliśmy 6:3. Rywale grali dobrze, na pewno nie odpuszczali, widać było, że mają ogromne doświadczenie, ale brakowało im tempa i szybkości. Wiadomo, swoje lata mają. Zabiegaliśmy ich, a przecież to oni zdobyli pierwszą bramkę. Imponowało to, jak się ustawiali. Do tego technika, szybka gra z pierwszej piłki, której z kolei nam brakowało, ale w ostatecznym rozrachunku zdecydowało to, że byliśmy młodsi i bardziej wybiegani.
Zmierzyć się z – w większości – byłymi gwiazdami Legii i jeszcze sprawić taką niespodziankę? Fajna sprawa, ale nie można zapominać o tym, w jakim celu ten turniej w ogóle zorganizowano.
A zorganizowano go, by pomóc chorej Hani. Za turniej odpowiada jej ojciec, Marcin, którego życie w pewnym momencie doświadczyło bardzo brutalnie. Marzył o sędziowaniu w Lidze Mistrzów, ale wszelkie nadzieje umarły w 2008 roku, gdy został zatrzymany w aferze korupcyjnej, a później skazany. Od wyroku się odwołał, ale w jego życiu przydarzyła się również sprawa, od której możliwości apelacji już nie było. 14 lutego 2009 roku z porażeniem mózgowym urodziła się jego córka. Lekarze nie dawali jej żadnych szans, zresztą do dzisiaj walczą z chorobą. Z chorobą, której leczenie – nie ma co ukrywać – kosztuje sporo. Dlatego Marcin Wróbel od wielu lat organizuje turniej, który skupia wiele znanych postaci ze środowiska piłkarskiego. Podczas wydarzenia prowadzone są licytacje koszulek, z których dochód idzie na leczenie chorej dziewczynki.
Tak samo było i teraz, podczas dziesiątej edycji. Edycji, która zakończyła się sukcesem, bo koszulki zlicytowano, a pieniądze zebrano. Wiadomo, w takim przypadku nigdy ich za wiele.
Jeżeli chodzi o same rozgrywki, to musimy przyznać, że fazę grupową rozpoczęliśmy od małego falstartu. 1:4. Wynik stanowiący zimny prysznic, ale też wynik, który zmotywował nas do tego, by walczyć dalej z jeszcze większą determinacją. Stąd późniejsze zwycięstwa – 6:3, 5:2 i awans do ćwierćfinału. Generalnie, w fazie pucharowej nie mieliśmy większych problemów, na drodze do finału stanął nam nawet zespół sędziów, ale nie miał większych szans.
Finał wygraliśmy pewnie, 3:1. Kiedy rywale zdobyli bramkę kontaktową, zrobiło się trochę nerwowo, ale trudno powiedzieć, żeby nasze zwycięstwo było przesadnie zagrożone.
Pierwsze trofeum w naszej historii stało się faktem, MVP turnieju został Piotr Petasz. Cóż – tak się zaczyna pisać historię!