Kiedy w 1986 roku Zbigniew Boniek po raz ostatni zagrał na wielkiej imprezie w biało-czerwonej koszulce, rzucił słynną klątwę „Jeszcze zatęsknimy za polskimi awansami”. Nie chcemy was martwić, ale wiele wskazuje na to, że za za Agnieszką Radwańską także zatęsknimy, w dodatku raczej bardzo niedługo. Na szybko mamy dla was listę 6 powodów, dla których epokę „Isi” będziemy wspominać z rozrzewnieniem.
Wracając do Bońka. Kiedy na mundialu w Meksyku reprezentacja Polski wyszła z grupy, a potem dostała lanie 0:4 od Brazylii, na biało-czerwonych wylano hektolitry pomyj. Większość reprezentantów pochyliła głowy i słuchała tego z ponurymi minami. Gwiazdor Serie A cicho siedzieć nie zamierzał i wypalił w swoim stylu. “Wszystkim się w głowach poprzewracało. Już sam awans na mistrzostwa jest wielkim sukcesem i jeszcze zatęsknimy za polskimi awansami“. Czas pokazał, że rudowłosy pomocnik miał sto procent racji. Na powrót Polski na wielki turniej trzeba było czekać 16 lat, na wyjście z grupy – aż 30, a na medalowy występ – czekamy do dzisiaj i raczej nic nie wskazuje na to, żeby oczekiwanie miało się wkrótce (o ile w ogóle) skończyć. Ale o polskiej piłce i jej kłopotach poczytacie więcej na głównej stronie Weszło. W dziale Inne Sporty skupimy się na problemach polskiego tenisa. Bo prawda jest taka, że zakończenie kariery przez Agnieszkę Radwańską oznacza koniec wspaniałej, pięknej epoki. Epoki, za którą będziemy tęsknić.
Igrzyska
Wiele komentarzy pod tekstem o zakończeniu kariery przez Radwańską dotyczyło występów Polki na igrzyskach olimpijskich. Występów – nie bójmy się tego słowa – bardzo nieudanych. Najgorzej było w Londynie. Kilka tygodni wcześniej Agnieszka osiągnęła życiowy sukces, docierając do finału Wimbledonu (zacięte trzy sety z Sereną Williams). To dało jej awans na 2. miejsce w rankingu i siłą rzeczy kazało ją traktować jako poważną kandydatkę do medalu. Tym bardziej, że turniej olimpijski był rozgrywany na jej ukochanych kortach. W pierwszej rundzie nasza faworytka wpadła na Julię Goerges, 24. w rankingu. Pół roku wcześniej grała z nią dwa razy: wygrała w finale w Dubaju 7:5, 6:4, a w 4. rundzie Australian Open 6:1, 6:1. Co z tego, skoro Niemka w Londynie zagrała mecz życia i wyszarpała 7:5, 6:7, 6:4?
Kiedy kibice w szoku przecierali oczy ze zdumienia, Radwańska już myślała o kolejnych turniejach. Dla fanów, którzy 4 lata czekają na igrzyska, to było nie do pojęcia. – Raz się wygrywa, raz się przegrywa. Liczyłam na więcej, nie wyszło. Igrzyska w tenisie to specyficzny turniej, wcale nie najważniejszy. Wielkie Szlemy są wyżej – skomentowała. I wywołała burzę, której efekty zbiera do dzisiaj. Inna sprawa, że 4 lata później w Rio de Janeiro było równie źle. 5. w rankingu Radwańska przegrała w pierwszej rundzie 4:6, 5:7 z Saisai Zheng (#64 WTA). Tam porażkę można było zrzucić na trudności z połączeniem lotniczym. Samolot z turnieju w Montrealu odleciał bez całej grupy zawodniczek, przez co nie zdążyły na następny, do Rio. Radwańska na własną rękę zorganizowała lot do Portugalii, a stamtąd do Brazylii. Zmęczenie podróżą przełożyło się na niespodziewaną porażkę.
Dlaczego jednak piszemy o igrzyskach, skoro mamy podawać powody, dla których zatęsknicie za Radwańską? Właśnie dlatego. Wielu kibiców krytykuje ją za to, że nie powalczyła o medal. Jakoś Kubotowi, Janowiczowi, Domachowskiej, czy Rosolskiej nikt tego nie zarzuca. Czemu? Bo Radwańska miała być na szczycie, oczekiwania wobec niej zawsze były bardzo wysokie. Wiecie, trochę jak z porównywaniem Roberta Lewandowskiego z Dawidem Kownackim – jeden może pakować gola za golem, zdobywać koronę króla strzelców Bundesligi i eliminacji, a i tak usłyszy, że zawiódł na mundialu; zaś drugi będzie klepany po plecach za jednego gola czy asystę w barwach Sampdorii. Radwańska przez dekadę była co najmniej Lewandowskim kobiecego tenisa.
Top 100
11 września 2006 roku Agnieszka Radwańska awansowała do pierwszej setki światowego rankingu. Miała wtedy 17 lat i 5 miesięcy i 14 dni. To już samo w sobie jest osiągnięciem, bo do światowej czołówki próbują się przebić dziesiątki tysięcy młodych ludzi, udaje się to garstce. Ważniejszy jednak jest fakt, że z tej magicznej setki, o której większość może tylko marzyć, nie wypadła do dzisiaj!
– Moje i wcześniejsze pokolenia wyszydzano nawet za próby marzeń o takich sukcesach. Mówili: mierzcie siły na zamiary. A potem przyszła ona i pokazała, że można! To było najszczęśliwsze 13 lat w historii polskiego tenisa. Dzięki Iśka – skomentowała Joanna Sakowicz-Kostecka, dziś uznana komentator tenisa, przed laty starsza koleżanka Radwańskiej z kortu. Dobrze wie, o czym mówi, bo sama do setki nigdy nie zdołała się przebić, mimo ewidentnego talentu.
Sukcesy
No dobra, sportowiec ma za zadanie wychodzić na boisko, kort, ring, czy parkiet i robić swoje, czyli walczyć o zwycięstwo. I prawda jest taka, że Radwańska robiła to, jak mało kto. Ponad 800 zawodowych meczów, prawie 600 wygranych to liczby, które muszą robić wrażenie. Do tego dodajmy przede wszystkim 20 wygranych turniejów (od czasów Wojciecha Fibaka nikt z Polski nie wygrał singlowej imprezy rangi WTA i ATP) oraz triumf w kończącym sezon turnieju Masters (8 najlepszych zawodniczek sezonu). Dodajmy też prawie 28 milionów dolarów, podniesionych z kortów. Kiedy postawimy znak równości, wyjdzie nam jedno: kariera pełna sukcesów.
I tak, nie da się zaprzeczyć, że w gablocie Radwańskiej, obok 20 pucharów za wygrane turnieje, brakuje co najmniej jednego z tych najcenniejszych imprez. Najbliżej było na Wimbledonie, i to wcale nie w 2012, tylko rok później. Wtedy na etapie półfinału to Polka była najwyżej notowaną zawodniczką, pozostającą w grze i faworytką do zwycięstwa. Niestety, w półfinale po horrorze przegrała 6:4, 2:6, 7:9 z Sabine Lisicki. Tytuł zgarnęła wtedy Marion Bartoli, tenisistka znacznie słabsza od Radwańskiej… Przez lata łudziliśmy się, że jeszcze może się uda. Teraz już wiemy, że na szczycie jej listy osiągnięć pozostaną wygrana w Mastersie i finał Wimbledonu.
Styl
W tenisie w ostatniej dekadzie sukcesy odnosiło wiele zawodniczek. Ba, niektóre znacznie większe niż Agnieszka, której nigdy nie udało się triumfować w Wielkim Szlemie. Jednak jeśli spytacie dowolnego tenisowego eksperta z jakiegokolwiek kraju świata, powie wam jedno: nikt nie wygrywał tak, jak Radwańska.
Polka nigdy nie miała mocnej budowy ciała. Jej styl nie opierał się na potężnych mięśniach, tłuczeniu piłki z siłą „Pudziana” – ona bazowała na genialnej technice. To dlatego regularnie zgarniała nagrody za zagranie miesiąca i zagranie roku. Czarowała skrótami, potrafiła odbić takie piłki, które rywali tylko odprowadzały wzrokiem. Dorobiła się nawet przydomku „Ninja”. Dlatego teraz, kiedy ogłosiła, że odwiesza rakietę na kołek, z każdej strony słychać, że tenis już nie będzie taki sam.
– Jeśli kiedy spotkamy zawodniczkę, która zasłuży na to, żeby nazywać ją „nową Radwańską”, będziemy bardzo szczęśliwi – napisał Ben Rothenberg, dziennikarz tenisowy „New York Timesa”. Cóż, jeśli też będzie z Polski, my też będziemy szczęśliwi…
Ikona
Nie zamierzamy tu stawiać Radwańskiej pomnika i pisać żywotów świętych. Faktem jednak jest, że niewiele zawodniczek w światowym tenisie w ostatnich latach zrobiło tak wiele. Agnieszka nie tylko przez 12 lat utrzymywała się w pierwszej setce, ale także większość tego czasu spędziła w czołowej dziesiątce. W tym czasie pojawiały się nowe gwiazdy, stare znikały, a potem wracały. Tylko Radwańska trwała na posterunku niemal bez przerwy przez dekadę.
Niestety, w końcu ją też dopadły kontuzje. W zasadzie od początku poprzedniego sezonu Agnieszka częściej musiała walczyć z urazami niż z rywalkami. Wreszcie, po prawie dwóch latach walki, rehabilitacji, zabiegów i prób, powiedziała: mam dość.
Prawda jest taka: za nami dekada, w której byliśmy rozpieszczani przez wyniki Radwańskiej. Regularnie oglądaliśmy naszą reprezentantkę w drugim tygodniu turniejów wielkoszlemowych, a sprawdzanie nowych rankingów WTA mogliśmy zaczynać od samej góry, a nie od okolic setnego miejsca. Gdyby wszystkie wyniki Agnieszki Radwańskiej wziąć w nawias i udawać, że ich nie było, okaże się, że pod względem tenisa jesteśmy jakąś czwartą ligą: w ciągu ponad trzydziestu lat doczekaliśmy się 1 (słownie: jednego) turnieju wielkoszlemowego z reprezentantem Polski w ćwierćfinale (a dokładniej – od razu dwoma: słynny mecz Kubot vs Janowicz na Wimbledonie 2013). Z perspektywy czasu trzeba brutalnie powiedzieć: wypadek przy pracy…
Uśmiech
Polka dała się poznać kibicom, dziennikarzom i rywalkom nie tylko jako piekielnie zdolna i pracowita zawodniczka, ale także jako wyjątkowo pozytywna osoba. Dlatego dziś, kiedy Radwańska żegna się z zawodowym tenisem, niemal z każdej strony słychać dobre opinie na jej temat. Wirtualną piątkę z Agnieszką za pośrednictwem Facebooka i Twittera przybijają teraz nie tylko koleżanki z kortu, czy koledzy tenisiści, ale także gwiazdy sprzed lat, z Martiną Navratilovą na czele. Wszyscy podkreślają fakt, że oprócz wielkiego talentu i woli walki, Radwańską cechowało jeszcze coś: uśmiech.
To właśnie za to i za styl kochali ją kibice z całego świata. To właśnie dlatego sześć razy z rzędu wygrała plebiscyt Fan Favourite na najpopularniejszą zawodniczkę w cyklu WTA.
– Wszystkiego dobrego dla jednej z najmilszych osób w tourze. Dziękuje Aga za to, że byłaś taką świetną rywalką i przyjaciółką. To była przyjemność dzielić z tobą kort i szatnię. Zawsze będę pamiętać nasze śmiechy – napisała mistrzyni Wimbledonu Petra Kvitova.
– Będziemy tęsknić Aga, Miałaś fantastyczną karierę, możesz być bardzo z siebie dumna – dodała po polsku Karolina Woźniacka
– Przykro mi to słyszeć. Zawsze uwielbiałem oglądać twoją grę – to z kolei Andy Murray, też mistrz Wimbledonu.
A Tracy Austin, była numer 1 i mistrzyni dwóch turniejów wielkoszlemowych podkreśla, że Radwańskiej nie da się zastąpić.
– Zawsze uwielbiałam oglądać i komentować magię, przewidywanie, inteligencję i wyobraźnię Radwańskiej. Nigdy nie będzie drugiej takiej zawodniczki, będzie cię brakować – pisze wprost.
Mało? Nie będziemy tu przytaczać wszystkich opinii, bo moglibyśmy to robić bez końca. Ale wiecie co? Odpalcie sobie Twittera, wpiszcie „Radwanska” i zobaczcie, ile tego jest. Gwiazdy tenisa, legendy, kibice, bohaterowie innych sportów. Mamy spore wątpliwości, czy jakiegokolwiek inny sportowiec z Polski zebrałby tyle ciepłych słów, kończąc karierę. I wiecie co? Zaczyna do nas docierać, że to już koniec, że nie zobaczymy już Agnieszki na korcie, a jeśli w najbliższym czasie usłyszymy „gem, set, mecz, Radwańska” to niestety tylko po wygranej Urszuli (#329 WTA) w jakimś niezbyt znaczącym turnieju. Epoka Agnieszki niestety się skończyła. Już tęsknimy…
JAN CIOSEK
Fot. Newspix.pl