W poniedziałek Jerzy Brzęczek ogłosi powołania do reprezentacji Polski na listopadowe spotkania i co tu kryć – nie spodziewamy się, że zobaczymy na tej liście nazwisko Dźwigała. Poprzednim razem na przeszkodzie stanęła głównie kontuzja, teraz powód jest trochę inny – stoper Wisły Płock jest już zdrowy, ale gra beznadziejnie. Gdyby o szansie w kadrze miała decydować wyłącznie postawa w ostatnich tygodniach, lepszym kandydatem niż Dźwigała byłby w zasadzie każdy stoper z polskim paszportem grający w ekstraklasie. No, może poza Polczakiem i Osyrą.
Tydzień temu upiekło mu się, gdy nieprzepisowo, bez zainteresowania piłką zatrzymywał w polu karnym Mateusza Maka, bo sędzia ani nie gwizdnął karnego, ani nie wyrzucił go z boiska. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. W 28. minucie dzisiejszego meczu ze Śląskiem Dźwigała najpierw popełnił prosty błąd techniczny, później się poślizgnął, a następnie w akcie desperacji postanowił powalić szarżującego na bramkę Dahne Gąskę. W oktagonie dostałby za to trochę braw, ale akurat przebywał na zielonej murawie, więc były gwizdy i czerwona kartka.
Ale prawdziwe jaja w tym nudnym wcześniej meczu dopiero się zaczęły. O dziwo Dźwigała osłabił zespół tylko pod kątem liczby zawodników na boisku, bo bez niego Wisła wyglądała lepiej. Nie okopała się w okolicach swojego pola karnego, a zaczęła się ostra harówka. Sygnał do ataku dawał Dominik Furman i jedna z takich sytuacji, gdy zagapił się Słowik, mogła nawet skończyć się golem.
Inna sprawa, że Śląsk był dziś cienki jak sik pająka i Jakub Wawrzyniak w oczach anonimowego kibica Podbeskidzia. To typowe dla drużyny Tadeusza Pawłowskiego – po opędzlowaniu Miedzi w lidze i Bytovii w Pucharze Polski przyszedł mecz, w którym piłkarzom z Wrocławia wydawało się, że trzy punkty zdobędą się same. Ewentualnie po kolejnym popisie Robaka, ale doświadczony napastnik też nie był dziś sobą, bo nawet gdy już dochodził do pozycji strzeleckiej, to zbyt długo zbierał się do uderzenia. Niemoc najbardziej widoczna była na skrzydłach, gdzie Cholewiak z Pichem wzorowo pozorowali grę. Chciało się w zasadzie tylko Gąsce, ale to za mało.
A gdy Wisła skapnęła się, że przeciwnicy są dziś kasztanami, to zaczęła strzelać bramki. Urzekło nas zaangażowanie Łukasza Brozia w akcji, w której Ricardinho dostrzegł Stępińskiego. Lewy obrońca Wisły mógłby w polu karnym zaliczyć jeszcze z 15 kontaktów z piłką, a zawodnik Śląska chyba nie postanowiłby go zaatakować. Ale Stępiński zachował się trochę jak nie on – wyłożył piłkę Szymańskiemu i zrobiło się 1-0. A za chwilę 2-0 dla Wisły, bo Szymański wygrał głowę, a popis dał Ricardinho – najpierw szukając sobie miejsca do strzału, a później kapitalnie uderzając z dystansu w górny róg bramki. Czapki z głów! Na dobicie rywala Furman obsłużył aktywnego Merebaszwilego, a Gruzin zabrał na karuzelę Brozia i wpakował piłkę do bramki. Przy dobrych wiatrach bramkę mógł strzelić też kilka chwil wcześniej.
NOKAUT. Zabawna była pomeczowa rozmówka z Pichem, który stwierdził, że czerwona kartka w czymś im przeszkodziła. Chłopie, gdybyś zasuwał po boisku, zamiast pultać się o karnego, którego próbowałeś wymusić, Śląsk dopisałby sobie trzy punkty.
I jeszcze raz brawa dla Wisły Płock, bo to jednak duża sztuka tak rozklepać rywala z liczebną przewagą.
[event_results 537464]
Fot. FotoPyK