Reklama

Goleady nie było. Ale też jest zajebiście

redakcja

Autor:redakcja

03 listopada 2018, 21:40 • 5 min czytania 0 komentarzy

Ostatnich pięć meczów Liverpoolu z Arsenalem dało łącznie 27 goli. 5,4 na mecz. Choćby dlatego wiążąc późne popołudnie/wczesny wieczór z Premier League, nastawialiśmy się dziś na spałaszowanie pudełka piłkarskich delicji. I choć skończyło się tylko 1:1, rozczarowania bynajmniej nie przeżyliśmy.

Goleady nie było. Ale też jest zajebiście

Jak odmienny był to remis choćby od tego, który padł w niedawnym hicie z udziałem Liverpoolu – w meczu z Manchesterem City. Gdyby nie nieskuteczność napastników – i Virgila Van Dijka, który spokojnie był w stanie skompletować hat-tricka (!) – wspomniana na wstępie średnia mogła zostać konkretnie podkręcona. Mimo że obrońcy pojedynczo zaliczali masę świetnych interwencji, a za bardzo dobry występ trzeba pochwalić Van Dijka czy Roba Holdinga, to udawało się stwarzać sytuacji na potęgę. Zaczęło się szybko, od zatrzymanego na krótkim słupku przez Alissona strzału (czy raczej „dziubnięcia” piłki) Lacazette’a, a później było już tylko intensywniej.

Aż dziw bierze, że pierwsza bramka padła dopiero po godzinie gry. To znaczy – w pierwszej połowie piłka dwa razy znalazła się w siatce, ale trafienia z obu stron zostały zakwalifikowane jako niezgodne z przepisami. I tak jak co do tego Arsenalu nie ma wątpliwości – dogrywający do Lacazette’a Mustafi był na spalonym w momencie wykonywania rzutu wolnego – tak ten Liverpoolu pozostawia niesmak. Alexander-Arnold zagrał piłkę za linię obrony, gdzie wbiegli jednocześnie Mane i Firmino. Senegalczyk, owszem, startował z pozycji spalonej, ale to Brazylijczyk dopadł do futbolówki i oddał strzał w poprzeczkę. Mane – autor skutecznej dobitki – w chwili uderzenia był za linią piłki, a więc 0:1 na tablicy wyników powinno znaleźć się dużo wcześniej.

W tym, by tak się stało, pomóc mogli też – obok sędziego liniowego – golkiperzy. Alisson i Leno po razie wyszli do dośrodkowań fatalnie obliczając tor lotu piłki i dając się uprzedzić odpowiednio: Mkhitaryanowi i Van Dijkowi. Pierwszy pomylił się jednak nieznacznie, drugi trafił w słupek. 

Reklama

Leno miał też swój udział przy golu na 1:0 autorstwa Jamesa Milnera, bo ostre dośrodkowanie odbił tak, że futbolówka – po muśnięciu jeszcze pięty Roba Holdinga – trafiła idealnie pod nogi pomocnika The Reds. Ten nie zapisał się dziś do szkoły wykończenia Van Dijka (oprócz wspomnianej główki, zmarnowane też sam na sam z Leno i strzał głową po rożnym Milnera), tylko skorzystał z pustego pasa i posłał piłkę autostradą do siatki.

Liverpool mógł zamknąć mecz w paru kolejnych sytuacjach, ale tego nie zrobił. Do mocnego dogrania Salaha ze skrzydła jednego kroku brakło Mane, Firmino nie potrafił skorzystać z kilku hektarów wolnego miejsca w polu karnym i główkował obok słupka, o Van Dijku już wiecie. A skoro tak, i skoro Arsenal w drugich połowach strzelał w lidze do tej pory trzy razy więcej goli niż w pierwszych, to się zemściło. I to w jakim stylu!

Alex Iwobi długo w tym meczu się rozkręcał, ale jak już zagrał prostopadłą piłkę do Lacazette’a, to tak perfekcyjnie wyważoną, że dynamiczny Francuz po prostu musiał uprzedzić w biegu po nią Alissona. Po czym rozpoczął swój taniec, objechał bramkarza The Reds, objechał Joe Gomeza i strzelił idealnie, w boczną siatkę, nie dając nikomu szans, by stanąć na drodze piłki.

Na to piłkarze Liverpoolu odpowiedzieć nie potrafili. Próbowali i to próbowali natychmiast, ale techniczny strzał Mane z szesnastego metra kilka chwil po wznowieniu poszybował minimalnie ponad bramką.

Tak naprawdę więc, choć z oglądania meczu frajdę musieli mieć kibice jednych i drugich, najwięcej radości daje on każdemu z rywali obu ekip do czołowych miejsc w tabeli.

***

Reklama

Polscy kibice ściskający kciuki za Łukasza Fabiańskiego (czyli generalnie wszyscy polscy kibice, bo Fabian to postać, której trudno nie lubić) mogą dziś się cieszyć. Umiarkowanie o tyle, że Polak nie zachował czystego konta, ale jego West Ham wreszcie oderwał się od zespołów bezpośrednio zagrożonych miejscem w strefie spadkowej, a zaczął gonić miejsca 1.-12., które od dolnej części tabeli dzieliło przed meczem Młotów pięć punktów.

Przy obu bramkach Burnley Fabiański za wiele do powiedzenia nie miał. Trafienie Gudmundssona na 1:1 to wykorzystana przez Islandczyka sytuacja sam na sam, gol na 2:2 Wooda to główka z pięciu metrów z dala od rąk naszego reprezentacyjnego golkipera. Nie czepiamy się, tylko dajemy świętować dopiero trzecie ligowe zwycięstwo w sezonie.

***

W pierwszym dzisiejszym meczu może i nie mogliśmy się upajać sztuką futbolową jak na wernisażu rozchwytywanej artystki, ale kleksy z zeszytu pierwszoklasisty też to nie były. Manchester United męczył się niemiłosiernie, by wyszarpać trzy punkty Bournemouth, ale ostatecznie dokonał tego w doliczonym czasie gry drugiej połowy.

Mecz nie rozpoczął się jednak dla Czerwonych Diabłów korzystnie. Pal licho bramkę Calluma Wilsona, obrona gości wyglądała jak klejona na ślinę. Z czasem udało się dołożyć na łączeniach trochę Super Glue, ale istniało ryzyko, że już po kwadransie czy dwóch będzie pozamiatane. Ryan Fraser nie wykorzystał jednak sytuacji sam na sam, a Callum Wilson z bliska ustrzelił Davida De Geę.

Obraz meczu zmienił się jednak diametralnie po golu Martiala. Manchester atakował, Bournemouth tylko sporadycznie próbowało, przebijać się przez nakręcającą się z każdą minutą ekipę Czerwonych Diabłów. Nathan Ake klatką piersiową zatrzymał piłkę zmierzającą do siatki po strzale Rashforda, ale nikt nie był w stanie dokonać podobnej sztuki, gdy Anglik najlepiej odnalazł się w zamieszaniu w polu bramkowym Begovicia.

United nadrabiają więc dystans przynajmniej do części czołówki (Arsenal i Liverpool), którą po bardzo niemrawym starcie trzeba było gonić. No i oprócz tego, że wyszli na plus w bilansie bramkowym, to na dokładkę dopadli wreszcie rewelacyjne Wisienki.

***

Komplet wyników Premier League (mecz Wolves – Tottenham trwa):

Bournemouth – Manchester United 1:2
Wilson 11’ – Martial 35’, Rashford 90’+2’

Cardiff – Leicester 0:1
Gray 55’

Everton – Brighton 3:1
Richarlison 26’, 77’, Coleman 50’ – Dunk 33’

Newcastle – Watford 1:0
Perez 65’

West Ham – Burnley 4:2
Arnautović 10’, F. Anderson 68’, 84’, Chicharito 90’+2’ – Gudmundsson 45’, Wood 77’

Arsenal – Liverpool 1:1
Lacazette 82’ – Milner 61’

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Radosław Laudański
0
Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...