Wyobraźcie sobie, że trafiacie na imprezę, na której nie ma ani jednej ładnej dziewczyny. Nikt nie przyniósł ze sobą alkoholu, a na stołach znajduje się tylko wegańskie jedzenie. Z głośników leci naprzemiennie Norbi i Monopol, a zza ściany o kaloryfer co pięć minut tłucze sąsiad.
Macie już to? No to uwierzcie nam na słowo, że bawilibyście się lepiej niż na meczu Bruk-Bet – Cracovia.
Niecieczo, jak my tęskniliśmy. Tak rzadko mamy okazję cię oglądać – jeśli już zerkamy na pierwszą ligę, to raczej na inne ekipy – a przecież ty jesteś symbolem wszystkiego, co najgorsze w polskiej piłce. Paździerzy nad paździerze. To szatnie na twoim stadionie są tak zajebiste, że umiejętności piłkarzy wolą przesiadywać w nich przez 90 minut. To ty, ta jedyna, nasza faworytka.
No dobra, koniec beki z Niecieczy, bo jednak dokonała ona czegoś… Dużego? Nie no, nie. Oczywistego? W sumie też nie. Po prostu czegoś dokonała i na takim określeniu poprzestańmy, bo przecież nie będziemy robić z wyrzucenia Cracovii z Pucharu Polski (w dodatku bez najlepszych piłkarzy w wyjściowym składzie – Cabrery i Hernandeza) wielkiego wydarzenia. Bruk-Bet wygrał dlatego, że był mniej beznadziejny, a nie dlatego, że coś potrafił.
Tego meczu nie dało się oglądać. W pierwszej połowie nie było żadnej bramkowej okazji. Co więcej – nie widzieliśmy żadnej akcji, o której moglibyśmy powiedzieć, że to takie solidne 3/10. Możemy wymieniać, co się działo, ale… Czy sens ma pisanie, że Budziński strzelił tak, że piłka ledwo doturlała się do bramkarza? Że jeden z piłkarzy Bruk-Betu po rogu oddał nie tyle uderzenie odchodzące od bramki, co wręcz odchodzące od chorągiewki? Że Dytjatjew pokusił się o absurdalny wślizg w polu karnym, a Purece nie potrafił nawet tego wykorzystać i zamiast potknąć się o nogę zdecydował się na nura w powietrze (???).
To był dramat. Po przerwie było lepiej. Niewiele lepiej, ale lepiej. Tylko dlatego, że padły bramki, bo jakości nie widzieliśmy w nich za grosz. Bruk-Bet wychodzi z tego meczu zwycięsko, ale gdyby nie absurdalne zachowanie Helika (piłka leciała z rogu pół dnia, a on zamknął oczy, zmierzał do parteru i dał się nastrzelić w rękę), wynik nie otworzyłby się zapewne nigdy. Karnego na gola zamienił Vilhmalmsson.
Ktoś powie: no ale przecież strzelili drugą! Tak, ale chwilę wcześniej Vilhalmssona przerosła sytuacja, w której gnał od połowy na pustą bramkę (bramkarz wyszedł do rogu). Biegł, biegł, zamiast strzelać pozwolił obrońcom wrócić, no i… spaprał najprostszą z możliwych sytuacji. Chwilę później Bruk-Bet wsadził gola po kontrze (autorem gola znów Islandczyk), no ale Cracovia była już tak zainteresowana defensywą, jak my rozgrywkami ósmej ligi irańskiej. Ofensywą niestety też – największe zagrożenie „Pasy” sprawiły po strzale Cabrery z dystansu, którego nie potrafił dobić gol (trafił w słupek).
I pewnie sytuacja z niestrzeleniem do pustaka byłaby idealnym podsumowaniem tego meczu, ale o lepszą puentę pokusił się komentujący ten wyrób meczopodobny Tomasz Hajto.
W 70. minucie powiedział: – No to teraz niepopularna laga.
W 89. minucie już zmienił front: – To teraz popularna laga!
I wcale to nie jest szydera z komentatora. Doskonale rozumiemy, że przez te 19 minut można było nabrać przekonania, że laga to ulubione zagranie polskich zespołów. Dramat, kompletny dramat. Ale czy w sumie spodziewaliśmy się czegoś więcej po jednej z najgorszych drużyn Ekstraklasy i osiadającym w nizinach tabeli pierwszoligowcu?
Fot. FotoPyK